Choć ten zwyczaj, zgodnie z którym para młoda w pełnej krasie, czyli w sukni ślubnej i takimże garniturze, widzi się w takim wydaniu dopiero na moment przed złożeniem sobie przysięgi, dotychczas miał się dobrze, okazuje się, że coraz więcej par zdecyduje się odejść od tej tradycji.

Wydaje się to trochę zaskakujące, bo w czasach, gdy welon dawno stracił swe pierwotne znaczenie i nie razi nawet jako część ślubnego looku przyszłej mamy, akurat ten zwyczaj ma wiele uroku i w napiętą atmosferę przed samą ceremonią pozwalał wprowadzić trochę luzu, nie ujmując jednocześnie doniosłości całego zdarzenia, zwłaszcza jeśli zakładamy, że to jedyny raz w życiu w tej sytuacji.

Skąd w ogóle wywodzi się ta tradycja? Jest prawie tak stara, jak sama instytucja małżeństwa i korzeniami sięga czasów, gdy miało ono czysto biznesowy charakter, a panna młoda była obiektem handlowej transakcji. Dlatego też małżonkowie nie tylko nie widzieli się przed stanięciem na ślubnym kobiercu, ale też najczęściej – przed ślubem nie widzieli się wcale!

Interes w tym miał zwłaszcza ojciec panny młodej, jako że to on był stroną, której bardziej zależało na dobiciu targu. W obawie, że przyszła żona mogłaby okazać się nie wystarczająco atrakcyjna dla potencjalnego męża, często decydował się na nieujawnianie jej wizerunku - trudno było wyobrazić sobie większą hańbę, niż tę związaną z ewentualnym odwołaniem ślubu.

Temu zwyczajowi towarzyszył także inny, który w zmienionej wersji, odartej z nieakceptowalnej dziś znaczeniowości, przetrwał do dziś. O czym mowa? O woalce skrywającej twarz panny młodej, która nieznana była przyszłemu małżonkowi aż do momentu stanięcia przed ołtarzem, czyli gdy było już za późno na wycofanie się z biegu zdarzeń. 

A Wy jak odbieracie ten zwyczaj? Czy pozbawiony negatywnych konotacji związanych ze swym pochodzeniem nabiera romantyzmu, czy dziś, gdy uciekamy od ślubnej sztampy i stawiamy na indywidualność, a panna młoda coraz częściej mówi tak w trampkach i w sukience z sieciówki, raczej nie ma racji bytu?