Czarny dress code obowiązujący w tym roku na podczas wręczania Złotych Globów (uhonorowany przez prawie wszystkich obecnych) w geście jedności z ofiarami przemocy seksualnej, która w niespotykanej skali wstrząsnęła Hollywood w minionym roku, to nie jedyny motyw przewodni tegorocznej gali.

Kwestia nierówności między mężczyznami i kobietami na rynku pracy i brak dostępu tych ostatnich do wielu profesji, a także trwanie w nieustannym zagrożeniu przemocą o podłożu rasowym czy w związku z przynależnością do niższej klasy społecznej, to kolejne trudne tematy, które podjęto tego wieczora.

By wrócić na nie uwagę, a także kontynuując inicjatywę Time’s Up zapoczątkowaną przez setki kobiet w Hollywood wymierzoną przeciw przemocy seksualnej, osiem gwiazd pojawiło się na czerwonym dywanie nie w towarzystwie swych partnerów, ale aktywistek działających na rzecz kobiet.

I tak u boku Michelle Williams pojawiła się założycielka ruchu #MeToo Tarana Burke; Marai Larasi, dyrektorka brytyjskiej organizacji walczącej o prawa ciemnoskórych kobiet była parą Emmy Watson; Susan Sarandon towarzyszyła zajmująca się m.in. więźniami politycznymi Rosa Clemente; gwiazda Wielkich kłamstewek Laura Dern pojawiła się w towarzystwie Monici Ramirez zwalczającej przemoc seksualną wobec kobiet; Meryl Streep wystąpiła w duecie z Ai-jen Poo wspierającą uchodźczynie, Amy Poehler dotrzymała towarzystwa Sarze Jayaraman strzegącej praw kobiet pracujących w restauracjach, a Shailene Woodley przybyła na uroczystość razem z pracującą dla rdzennych Amerykanek Caliną Lawrence.

Tym samym gala Złotych Globów 2018 będzie jedną z niewielu imprez, która przejdzie do historii nie tylko w związku z nagrodzonymi tytułami i nazwiskami, czy oszałamiającymi kreacjami (chociaż akurat przez niecodzienny dress code - także), ale jako ta, która odbyła się także w służbie wyższej idei.