74. gala rozdania Złotych Globów była pod wieloma względami wyjątkowa. Jury konkursu pamiętało w tym roku o różnorodności wśród nominowanych filmów, wśród których pojawiły się także te z czarnoskórą obsadą (to prawdopodobnie efekt zeszłorocznej akcji #OscarsSoWhite). Gala nie obyła się też bez polityki. To zasługa Meryl Streep, która została nagrodzona Nagrodą im. Cecila B. Mille'a, czyli Złotym Globem za całokształt twórczości. Odbierając nagrodę, 67-letnia aktorka i zwolenniczka Hilary Clinton w wyborach prezydenckich, odniosła się do aktualnej sytuacji politycznej w Stanach Zjednoczonych i samego prezydenta, Donalda Trumpa

Meryl Streep zaczęła od tego, że dostała tylko trzy sekundy, by podziękować za nagrodę, ale ostatecznie nie ograniczyła się do tak krótkiego czasu. Zaczęła od pytania o to, czym jest Hollywood. Aktorka wyznała, że dla niej to zbiorowisko ludzi, pochodzących z różnych miejsc - ona sama urodziła się i wychowała w New Jersey. Przywołała też nazwiska innych nominowanych - Sarah Paulson z Brooklynu, Natalie Portman z Jerozolimy, Ryana Goslinga z Kanady, Ruth Negga z Etiopii, Amy Adams z Włoch oraz Violi Davis z Karoliny Południowej. Jakie znaczenie ma ta wyliczanka? Meryl Streep podała jako przykład Deyva Patela, który urodził się w Kenii, wychował w Londynie, a do USA, a dokładnie do Hollywood trafił za sprawą roli Indianina wychowanego w Tasmanii. Hollywood to ludzie z zewnątrz, podkreśliła aktorka. Pozbywając się ich, skażemy siebie na oglądanie tylko meczy piłki nożnej, mówiła w swoim wystąpieniu.

W drugiej części przemowy jej słowa stały się jednak ostrzejsze. Nie wypowiadając nazwiska Donalda Trumpa, wspomniała jedno z jego publicznych wystąpień. W tym roku usłyszeliśmy wiele niezwykłych wystąpień, ale jedno poruszyło mnie szczególnie - wspominała Meryl Streep. Mówiła o momencie, gdy "osoba pełniąca najważniejszą funkcję w kraju" naśmiewała się z Sergeya KovaleskiegoCNN. Chodziło o sytuację, w której Donald Trump przedrzeźniał zachowanie niepełnosprawnego dziennikarza. "Brak szacunku zachęca do braku szacunku", podsumowała Meryl Streep

Słowa Meryl Streep dotarły także do głównego adresata, czyli Donalda Trumpa. Prezydent ironizował w rozmowie z "New York Times", że nie wie dlaczego jest znów na ustach liberałów z aktorskiego środowiska i skomentował kwestię kpin z Sergeya Kovaleskiego. Trump twierdzi, że nie żartował wtedy z jego niepełnosprawności, a z umiejętności reporterskich. Miał na myśli to, że dziennikarz prowadził program nerwowo, miotał się i zmieniał wersję. Przy okazji zaznaczył, że Meryl Streep brała udział w kampanii Hilary Clinton, co miało podważyć jej wiarygodność w krytyce Donalda Trumpa.

Jej mowa przejdzie do historii, jako jedno z najmocniejszych wystąpień tego rodzaju, w obronie inności, obcości i wolności. Meryl Streep przypomniała przy okazji innym gwiazdom, że ich zawód nie ogranicza się tylko do grania w filmach i bywania na ściankach. Wspomniała przy tym słowa kolegi z planu, Tommy Lee Jonesa, który któregoś dnia, gdy praca na planie się przedłużała, przypomniał jej "czy to nie przywilej być aktorem, Meryl?". Popularność niesie za sobą odpowiedzialność oraz zdolność docierania do ogromnych grup ludzi z ważnym przekazem. Choć aktorka występowała podczas imprezy poświęconej branży filmowej, jej słowa odbiegły daleko od tematu grania. Dotyczyły prawdziwego, współczesnego życia i zostały docenione przez fanów z całego świata. Do jej mowy na Twitterze odniosły się również gwiazdy, m.in. Ellen DeGeneres, Julianne Moore, Judd Apatow i Bette Miller