Już sama nazwa kolekcji – First Lady – jak i miejsce, które wybrano na jej prezentację, czyli Teatr Wielki Operę Narodową w Warszawie, przygotowały nas na to, że w poniedziałkowy wieczór na pokazie Macieja Zienia nie zabraknie ani odpowiedniej dozy patosu, ani też elegancji i kobiecości. Co do tego ostatniego, wręcz nie mieliśmy żadnych wątpliwości, bo Zień niejednokrotnie udowadniał swoimi projektami, jak wielką przyjemność przynosi mu ubieranie kobiet.

Tym razem postawił sobie poprzeczkę dość wysoko, bo zapragnął ubrać Pierwszą Damę. I na wybiegu już po pierwszych sylwetkach dało się zauważyć, kim się inspirował. Jackie Kennedy, Grace Kelly, momentami może nawet Claire Unerwood? Czyli kobiety nie tylko szalenie stylowe, ale przede wszystkim silne i pewne siebie. Ale pewności siebie nie zabrakło też samemu Zieniowi, który zdecydował się w swojej kolekcji choćby na tak trudny kolor, jak pomarańcz, a co więcej, na zestawienie go z czerwienią. Odważne były też łączenia tkanin, np. futrzanych elementów z jedwabiem.

Poza tym jednak projektant pozostał w typowej dla siebie strefie komfortu i po raz kolejny zaserwował nam to, w czym czuje się najmocniej – modę wieczorową i koktajlową. Nie wybiegu rządziły sukienki w kilku różnych fasonach, od długich, idealnych na czerwony dywan, po bardziej seksowne, odsłaniające nogi. Nie zabrakło też ślubnych akcentów, szczególnie w postaci naprawdę pięknej, ręcznie haftowanej opalami kreacji z efektownym wycięciem na plecach, w której z pewnością niejedna kobieta obecna na pokazie wyobraziła sobie siebie stającą na ślubnym kobiercu.

Po raz pierwszy w przypadku Macieja Zienia zarówno kolekcja, jak i pokaz okazały się odpowiedzią projektanta na otaczającą nas aktualnie rzeczywistość, w której kobietom znowu przyszło walczyć o swoje prawa i przekonania. Projektant poszedł nawet o krok dalej i na fali popularności tzw. statement T-shirts, dorobił się własnego. A na hasło, widniejące również na bluzce jednej z modelek, wybrał fragment utworu War Edwina Starra z 1970 roku (powstał on wówczas jako protest song w kontekście wojny w Wietnamie): War? What’s it good for? Absolutely nothing, który mogliśmy zresztą usłyszeć też w finale pokazu.