Błędy finansowe czasem przypominają te popełniane z chłopakami. Niektóre z nas pół życia zastanawiają się, dlaczego przyciągają nieudaczników, których muszą utrzymywać, maminsynków bez własnego zdania albo niegrzecznych chłopców, którzy nałogowo skaczą na boki. Nie przyciągają. Wybierają. Myślisz i działasz schematami, zgodnie ze strategiami głęboko zakodowanymi w mózgu. Programujesz się. Reagujesz na sytuacje według jednego wzoru. Część zachowań wynosisz z domu, dziedziczysz lęki, ambicje i nawyki. Te fi nansowe też. Jeśli twoi rodzice nie mieli zbyt dużo pieniędzy, ty też możesz w dorosłym życiu obawiać się pustego konta i przez to maniakalnie oszczędzać. Albo zupełnie odwrotnie: jeżeli z dzieciństwa zapamiętałaś beztroskie wydawanie, możesz sama później żyć według takiego schematu. Większość jest wypadkową tego, jak ukształtowały cię okoliczności, i wynika z twojego charakteru. Jeśli masz kompleksy, drogimi ciuchami będziesz sobie reperować poczucie własnej wartości. Jeśli na zakupy idziesz, gdy masz zły humor, możesz skończyć z debetem na koncie i stertą rzeczy, których wcale nie potrzebujesz. Pierwszy krok: uświadomić sobie, że twoje zachowania finansowe – nieważne, czy szastasz pieniędzmi, czy żałujesz każdej złotówki – mogą być destrukcyjne. Drugi: namierzyć źródło problemu. Trzeci: zmienić myślenie. Dokładnie tak, jak zrobiły to przepytane przez nas dziewczyny.

1. Naucz się wydawać

„W moim domu rodzinnym nigdy się nie przelewało, więc w dorosłym życiu, kiedy już zaczęłam utrzymywać się sama, panicznie bałam się, że zabraknie mi pieniędzy” – mówi 29-letnia Karolina. Stosunek do pieniędzy i nawyki finansowe można odziedziczyć. To naturalne, że osoby pochodzące z domów, w których ledwo wystarczało na podstawowe potrzeby, boją się, że im też kiedyś nie wystarczy. Pieniądze kojarzą im się negatywnie – z wiecznym brakiem, przymusową i trudną walką o przetrwanie. „Długo nie potrafiłam utożsamić zarabiania z przyjemnością. Nawet gdy zaczę- łam całkiem przyzwoicie zarabiać – na pewno lepiej niż większość moich znajomych – żyłam w przekonaniu, że nie mogę tych pieniędzy wydać. Odmawiałam sobie wszystkiego. Do kina chodziłam tylko w tygodniu, bo w weekendy bilety były za drogie. Jak potrzebowałam nowego ciucha, to czekałam na wyprzedaże. Nie wyjeżdżałam na wakacje. Nerwowo wciąż oszczędzałam na czarną godzinę. Bo co będzie, jeśli nagle stracę pracę? Przerażała mnie wizja, że nie będę miała za co żyć, chociaż tak na dobrą sprawę nigdy nie miałam realnych powodów do paniki. W pracy Skrajności się nie opłacają. Przestrzega przed nimi każdy psycholog i doradca finansowy. Bo ci skrajnie rozrzutni kończą w długach, a skąpcy z poczuciem, że nie korzystali w pełni z życia. zawsze szło mi nieźle. Zaczęłam jeszcze na studiach. Kiedy moi znajomi z roku szukali zatrudnienia, ja już mogłam się pochwalić pierwszym awansem – nic wielkiego, ale i tak byłam o krok przed resztą. Większość osób na moim miejscu spałaby spokojnie i cieszyła się życiem. A mnie zjadał stres i analizowałam każdą wydaną złotówkę. I żebym jeszcze mądrze oszczędzała... ale nie, pieniądze leżały na koncie, po prostu. Zrozumiałam, że powinnam korzystać z życia, skoro mnie na to stać, a martwić się zacznę wtedy, gdy faktycznie pojawi się powód do zmartwień. Jeszcze do niedawna moim życiem rządził strach przed stratą pieniędzy, teraz to ja zarządzam pieniędzmi. Raz w miesiącu przelewam niewielką kwotę na konto oszczędnościowe, bo to daje mi poczucie bezpieczeństwa. Resztę uczę się wydawać na przyjemności”.

2. Nie daj się zaskoczyć nieprzewidzianym wydatkom

Finansowa nonszalancja? Nie liczysz, ile wydałaś. Nie zastanawiasz się, czy ci wystarczy do końca miesiąca. Pieniądze zawsze się znajdą, prawda? „Potwierdzam. Zawsze jakoś się znajdują” – mówi Magda, 27 lat. „Jestem graficzką i ilustratorką. Od zawsze na tzw. freelansie. Nigdy nie miałam stałej pracy ani stałej pensji. Raz wpadło więcej, raz mniej. Jak były pieniądze, to je wydawałam, a jak się kończyły, to żyłam oszczędnie, czekając na przelew. Nigdy nie byłam w stanie powiedzieć, ile zarobiłam w danym miesiącu. Ani tym bardziej – ile wydałam. Nie prowadziłam też książki przychodów i wydatków. A to doprowadzało mojego tatę do szału. Nie brak tej książki, tylko w ogóle mój sposób życia i podejście do pieniędzy. Dla niego to było kompletnie nieodpowiedzialne i niedojrzałe. Jak można nie mieć nawet niewielkich oszczędności? A co, jeśli nagle wszyscy spóźnią się z przelewami, a ja będę potrzebować na czynsz, rachunki albo lekarza? I moje ulubione pytanie, które padało przy co drugim rodzinnym obiedzie: czy jak urodzę dziecko, to też tak będę trwonić pieniądze na błahostki, nie przejmując się, czy mi starczy na pieluchy? Oczywiście nie słuchałam, aż okazało się, że miał rację. Przyziemna sprawa: chory ząb. Z dnia na dzień przyjmą tylko w prywatnym gabinecie, a u mnie na koncie prawie pusto, bo tydzień wcześniej za bardzo poszalałam. Tata mnie poratował w zamian za obietnicę, że wprowadzę do swoich wydatków choć trochę dyscypliny. Czy zaczęłam oszczędzać? Nie. Uważam, że pieniądze są od tego, żeby je wydawać, i dopóki mam dwie sprawne ręce i głowę na karku, zawsze jakieś zarobię. Ale wiem już też, że to podejście może się obrócić przeciwko mnie i akurat wtedy, gdy naprawdę będę potrzebować pieniędzy, to nie będę ich miała. Lepiej się zabezpieczyć. Od tamtej sytuacji pilnuję więc, żeby zawsze mieć na koncie minimum 500 zł – taki budżet na nagłe, nieprzewidziane wydatki. To jest mój pierwszy krok do finansowej dojrzałości”.

3. Nie wydawaj pieniędzy, których nie masz 

Człowiek to przekorna bestia. Im bardziej mu czegoś zabraniają, tym bardziej tego chce. „Kiedyś postanowiłam, że odstawię białe pieczywo i dzięki temu zrzucę parę kilo. O czym ciągle myślałam? O bagietce z masłem. Śniła mi się po nocach. I tak samo mam z pieniędzmi” – opowiada 33-letnia Zosia. „Im mniej ich mam, tym większa ochota na to, żeby pobuszować w sklepach. Im bardziej nie powinnam kupować nowej pary butów, bo może mi nie zostać na życie, a do kolejnej pensji wciąż daleko, tym bardziej czuję, że muszę te buty mieć. Dlatego kartę kredytową potraktowałam jak wybawienie. Myślałam, że zawsze bę- dzie budżet na zakupy. A potem się przecież jakoś spłaci. Okazało się, że to nie takie proste. Szybko pojawiły się kłopoty. Wykorzystałam limit dosyć ekspresowo. Pojechałam na spontaniczne wakacje, przed wyjazdem też trochę poszalałam w sklepach i w internecie. Coś spłaciłam, kiedy wpadła mi do portfela nadprogramowa gotówka. Później nie za bardzo mogłam spłacać, więc olałam dług na jakieś trzy miesiące. Odsetki rosły, a mnie kwota, na którą jestem zadłużona w banku, tak paraliżowała, że zaczęłam udawać, że problemu nie ma. Bank w końcu zablokował mi kartę, wylądowałam na liście dłużników i musiałam poprosić o pomoc rodziców. Było mi strasznie wstyd. I właśnie z tego wstydu postanowiłam zmienić swój sposób wydawania. Najprościej mówiąc: przestać wydawać pieniądze, których nie mam. Gdy czuję chęć – dobra, u mnie to nie chęć, to czasem wręcz przymus – kupienia sobie czegoś, wchodzę do sklepu. Wybieram rzecz, która mi się podoba, ale nie idę z nią do kasy. Wychodzę ze sklepu z postanowieniem, że wrócę po nią za tydzień. Pozwalam sobie na zakupy, a potem z nich rezygnuję. Po ile rzeczy faktycznie wracam po tygodniu? Może dwie na dziesięć, bo zachcianki przechodzą, a pieniądze, które oszczędzam w ten sposób, mogę wydać na coś, co rzeczywiście mi się podoba. I nie tonę w długach”.

4. Nie przepłacaj za kompleksy

Przepłacać bez sensu? Sensu może w tym nie ma, ale niektórzy mają poważne powody, żeby to robić. „Pamiętam takie obrazki z wczesnego dzieciństwa: jesteśmy z rodzicami w sklepie, ja widzę coś, co mi się podoba, i proszę o to rodziców, a oni odmawiają, tłumacząc, że to za drogie” – opowiada 29-letnia Daria. „Do późnej podstawówki myślałam, że po prostu na niektóre rzeczy nas nie stać. Potem zaczęłam analizować: jak to nie stać? Mieszkaliśmy w domu z ogrodem, a nie w bloku jak większość moich koleżanek z klasy. I tata, i mama pracowali. Każde jeździło własnym samochodem. Było nas stać, ale moi rodzice próbowali mnie od dziecka uczyć oszczędności i szacunku do pieniądza. Skromności. W podstawówce miałam zwykłe trampki, a nie markowe buty jak najmodniejsze dzieciaki w szkole. To miało duży wpływ na moje poczucie własnej wartości. Nie chciałam być skromna, chciałam świetnie wyglądać i być zauważana. Kiedy zaczęłam sama zarabiać, trochę mi odbiło. Coś, co kosztowało mało, nie miało dla mnie żadnej wartości. A jak coś było drogie, to wydawało mi się, że ma znacznie lepszą jakość. Wydawałam się sobie bardziej atrakcyjna w markowym płaszczu, w niemal identycznym z sieciówki myślałam, że wyglądam źle. Szczerze? Wyglądałam fatalnie w obu, bo nie miałam własnego stylu i nie potrafiłam ocenić faktycznej jakości rzeczy, które kupuję. Wydawałam pieniądze, żeby podnieść sobie samoocenę. Bez sensu. Teraz potrafię ubrać się tak, że czuję się świetnie, podobam się sobie, znajomi komplementują mój oryginalny styl. A najlepsze w tym wszystkim jest to, że wydaję na ciuchy jakieś pięć razy mniej”.

5. Nie płać, żeby czuć się potrzebną

Do bankructwa przez dobre intencje? Można i tak. „Bratu sfinansowałam wyposażenie pokoju dla dziecka, kiedy jego dziewczyna była w ciąży. Siostrze dołożyłam się do wakacji w Azji. Chłopakowi dorzuciłam się do motocykla” – wymienia 34-letnia Pola. „Takich przykładów mogłabym podać znacznie więcej, bo jeszcze do niedawna wydawałam pieniądze na bliskie mi osoby. Dobrze zarabiam, mogę sobie na to pozwolić. Kocham ich wszystkich, więc dlaczego miałabym się nie podzielić? Co innego jednak pomagać finansowo bliskim, gdy są w kiepskiej sytuacji i tej pomocy potrzebują, a co innego robić to z egoistycznych pobudek. Mnie nikt o pomoc nie prosił, sama się wpraszałam, a ich wdzięczność za każ- dym razem sprawiała, że czułam się ważna i potrzebna. Lubię czuć się potrzebna, to mnie uszczęśliwia. Ale musiałam sobie uświadomić, że mogę to uzyskać na inne sposoby, małymi gestami, zupełnie innym rodzajem pomocy. Brat też dobrze zarabia, siostra miała odłożone na wakacje, a chłopak na motocykl. Nie musiałam wydać tych pieniędzy na nich. Zwłaszcza że wydając na innych, najczęściej zapominałam o sobie, a zarabiam przecież też po to, żeby spełniać własne marzenia. Teraz, zanim wydam na kogoś, najpierw zadaję sobie pytanie, kiedy ostatnio kupiłam coś dla siebie”.