Adam Lambert zaczynał swoją karierę kilkanaście lat temu w amerykańskim „Idolu”. Choć był murowanym faworytem do zwycięstwa, nie wygrał. Tuż przed finałem wyszło na jaw, że jest gejem. Stacja Fox, gdzie emitowany był program, wpadła w popłoch. Uniemożliwiła nawet mediom kontaktowanie się z artystą i jego rodziną. Pomimo bojkotu ze strony konserwatywnych środowisk, to właśnie Lambert okazał się prawdziwym zwycięzcą show. Na swoim koncie ma bestsellerowe albumy, hity podbijające listy przebojów na całym świecie oraz współpracę z jednym z najbardziej legendarnych zespołów w historii popkultury – Queen. W wywiadzie dla Glamour.pl zdradził, że od początku pandemii pracuje nad niezwykle ekscytującym projektem artystycznym – musicalem, który pragnie najpierw wydać jako album koncepcyjny. Aby osłodzić fanom czas oczekiwania na to dzieło, postanowił bez większych zapowiedzi wydać krążek „High Drama” (Warner Music Poland) z własnymi interpretacjami piosenek innych artystów. Rozmawiamy jednak nie tylko o jego nowej płycie. Lambert opowiedział mi również o tym, jaki jest gdy schodzi ze sceny, planach koncertowych i wyjątkowej więzi łączącej go z Polską. Wokalista zdradził też, jaką ma radę dla tych, którzy boją się, że nie mogą być sobą.

***

Robert Choiński / Glamour.pl: Zacznę od prostego pytania. Co właściwie oznacza dla ciebie tytuł „High Drama”?

Adam Lambert: Tymi słowami opisuję, w jaki sposób chciałem podejść do tych coverów. Pomyślałem, że jeśli chcę nagrywać piosenki innych ludzi, muszę je zmienić i sprawić, by były moje. Doszedłem do wniosku, że ten „wysoki dramatyzm” świetnie opisuje moje brzmienie. Mam tu na myśli teatralność i emocje. Niektóre z nich są bardziej ekspresyjne niż oryginały, inne zaś są bardziej stonowane. Podoba mi się wyzwanie, jakim jest sprawienie, by te piosenki brzmiały inaczej.

Skoro o emocjach mowa… Byłem na kilku twoich koncertach i muszę przyznać, że twoja prezencja sceniczna jest naprawdę niesamowita. Zastanawiam się, jaki jest Adam Lambert, gdy schodzi ze sceny. Nadal jesteś primadonną i lubisz być w centrum uwagi czy raczej stajesz się swoim kompletnym przeciwieństwem?

Nie, nie do końca jestem taki sam (śmiech). W domu jestem dość spokojny. Jestem jednak znany z tego, że jeśli mam coś do powiedzenia, to upewnię się, że wszyscy to usłyszą (śmiech).

Kiedy nie jestem na scenie, lubię być tak normalną osobą, jak tylko jest to możliwe. Kiedy występuję, stawiam na dodatkową pewność siebie. Myślę, że jest to potrzebne, by móc zawładnąć sceną.

Wróćmy do tematu płyty. Dlaczego w zasadzie zdecydowałeś się nagrać album z piosenkami innych artystów?

Zobacz także:

Od trzynastu lat nagrywam własną muzykę. Zamierzam nadal ją tworzyć. Właściwie to cały czas pracuję nad czymś, co zacząłem na samym początku pandemii. Siedząc zamknięty w domu, naprawdę ciężko pracowałem nad projektem, który tworzyłem z innymi autorami piosenek i producentami przez Zoom, co było naprawdę ekscytujące. To musical.

Wow!

Zostanie najpierw wydany jako album koncepcyjny – ja będę śpiewał wszystkie partie. Następnie planujemy stworzyć z tego produkcję sceniczną lub ekranową. Rzecz w tym, że stworzenie projektu scenicznego lub albumu koncepcyjnego zajmuje sporo czasu. Masz do opowiedzenia historię i zaangażowane są w to też inne osoby. To nieco wydłuża cały proces.

Więc kiedy pracowałem nad tym projektem, pomyślałem sobie: „Wiecie co? Pozwólcie mi zrobić coś, co mogę wydać naprawdę szybko, co naprawdę kocham i co pozwoli mi dostarczyć trochę muzyki moim fanom, którzy są tacy wspaniali, cierpliwi i wspierający. To był w pewnym sensie powód, dla którego stworzyłem „High Drama”.

Chciałem wydać trochę muzyki! (śmiech).

Czy możesz zdradzić cokolwiek na temat musicalu czy na razie wszystko pozostaje tajemnicą?

Tak, to wciąż mały sekret,  który nie jest gotowy do zdjęcia maski (śmiech) Mogę powiedzieć, że dzieje się to w latach 70. w Nowym Jorku i jest oparte na prawdziwej historii.

Od Bonnie Tyler do Sii. Od Billie Eilish i Lany Del Rey po Pink i Noela Cowarda. Jak wybrałeś piosenki na ten album? Czy istniał jakiś klucz doboru tych utworów?

Cóż, kiedy zaczynaliśmy, miałem długą listę. Prawdę mówiąc była ona trochę zbyt długa (śmiech). Miałem też kilka sugestii od mojej wytwórni i mojego teamu. Wszystkie były niesamowite. Potem zacząłem myśleć o kryteriach. Pomyślałem, że muszą znaleźć się tam trzy rodzaje utworów. Po pierwsze, potrzebowałem piosenek, które mogę odnieść do mojego własnego życia, które być może mógłbym zaprezentować z własnej perspektywy. Po drugie musiały to być piosenki, które mógłbym zmienić w jakiś przyjemny sposób. Po trzecie potrzebowałem też piosenek, o których wiedziałem, że będą pasować do mojego głosu. Chciałem też, aby te wybory były zaskakujące i nieprzewidywalne.

Nie zawsze chcę robić rzeczy oczywiste, więc na tym albumie są piosenki, których byś się nie spodziewał. Lubię to. Lubię, kiedy ludzie pytają: „Serio?”. A potem słuchają tego i im się podoba (śmiech).

Jedną z tych niespodzianek, o których mówisz, jest dla mnie twoja interpretacja „West Coast”, która jest zresztą jedną z moich ulubionych piosenek Lany Del Rey.

Moją także!

Przekształciłeś ją w mocny, gitarowy kawałek. Twoja wersja jest zupełnie inna. Należą ci się za to gratulacje.

Dziękuję.


Jestem ciekaw, która z piosenek na tym albumie jest dla ciebie najbardziej osobista.

Kiedy usłyszałem tekst piosenki „Getting Older”, dotknął mnie on w bardzo szczególny sposób. Myślę, że ten tekst można odnieść do siebie bez względu na to, ile ma się lat. Czujesz to, zarówno kiedy jesteś dwudziestolatkiem, jak i kiedy masz 90 lat. Wszyscy stale dorastamy. Tematyka tego utworu jest niezwykle uniwersalna i bardzo ponadczasowa. Bardzo utożsamiałem się też z „My Attic”. Uwielbiam użytą w tym utworze metaforę dotyczącą spraw, z którymi nie do końca sobie radzimy. W pewnym sensie zamiatamy je pod dywan lub odkładamy na bok i mówimy: „Pomyślę o tym później”. To bardzo ciekawy sposób na opisanie tego procesu.

Udało ci się dowiedzieć, co o twoich coverach sądzą ich pierwotni wykonawcy?

Przyjaźnię się z Boyem George'em. W przypadku jego utworu („Do You Really Want To Hurt Me” - przyp. red). odbiegliśmy jednak daleko od oryginału. Miałem więc nadzieję, że mu się spodoba, ponieważ moja wersja jest zupełnie inna. Wysłaliśmy mu ten cover i okazało się, że go uwielbia. Muszę przyznać, że było to bardzo fajne i miłe doświadczenie.


Otrzymałeś też feedback od innych artystów?

Wysłaliśmy utwory do wszystkich wykonawców. Od nikogo nie otrzymaliśmy czerwonego światła, więc to był dobry sygnał.

Tym razem nie tylko śpiewasz, ale pełnisz również bardzo ważną rolę producenta wykonawczego. Podobało ci się to doświadczenie?

Tak. Im dłużej jestem w biznesie muzycznym i robię więcej albumów, tym więcej się uczę. Wiem, że wiele się nauczyłem przez te wszystkie lata. Częścią ekscytującego wyzwania były pomysły na zmianę piosenek. W przypadku niektórych utworów już dokładnie wiedziałem, co chcę z nimi zrobić. Dlatego ważne było, aby pójść do studia i pomóc producentowi w stworzeniu brzmienia, które mnie ciekawiło. Było też kilka piosenek, w przypadku których nie wiedziałem dokładnie, jak mają brzmieć. Badaliśmy to razem w studiu. To próbowanie sprawiała mi dużo radości. „Och, to nie działa, spróbujmy tego”. Naprawdę miło było zasiąść na fotelu szefa. W pewnym sensie, mimo że nie napisałem tych piosenek, i tak mogłem wykazać się kreatywnością.

Adam Lambert / fot. mat. prasowe Warner Music Poland

W 2020 roku musiałeś odwołać trasę z powodu pandemii koronawirusa. Czy planujesz wrócić do Europy i Polski w najbliższym czasie?

Tak, niestety musieliśmy odwołać tę trasę. W tamtym czasie wszystko było tak szalone. Wszystko po prostu zniknęło. To było bardzo trudne. Było mi tak przykro, że musieliśmy zmienić plany. Odnoszę wrażenie, że żywot „Velvet” (album Adama Lamberta z 2020 roku - przyp. red.) zakończył się zdecydowanie zbyt wcześnie. Myślę jednak, że teraz możemy już tylko patrzeć w przyszłość i zdecydowanie zamierzam zagrać więcej koncertów i włożyć jeszcze więcej wysiłku w podróżowanie po świecie. Zobaczymy!

Byłeś w Polsce kilka razy, zarówno solo, jak i z Queen. Masz stąd jakieś szczególne wspomnienie?

Muszę powiedzieć, że fani, których spotkałem w Polsce, a nie mówię tego o każdym kraju, są naprawdę słodcy i pełni pasji. Moje serce zabiło tam mocniej.

Mamy ze sobą jakieś szczególne połączenie. Być może to dlatego, że krewni ze strony mamy pochodzą z Rumunii, Polski, Litwy, Rosji i innych wschodnioeuropejskich krajów.

Nie wiem, może to właśnie geny.

Adam, zawsze głośno mówiłeś o prawach osób LGBTQ. Niestety Polska niekoniecznie jest bardzo tolerancyjnym krajem. Jaka byłaby twoja rada dla osób, które boją się być sobą?

To trudne. Oczywiście spróbuj zaangażować się tak bardzo, jak tylko możesz, w jakikolwiek ruch, który pomaga zmienić niektóre prawa, każdy protest, jakikolwiek program pomocy. Myślę, że jedynym sposobem na zmianę jest właśnie zaangażowanie się. To jedna rzecz, którą chciałbym powiedzieć. Z drugiej strony, jeśli jesteś w miejscu, w którym nie czujesz się bezpiecznie, przeprowadź się (śmiech). Wiem, że to brzmi trochę szalenie i być może jest trochę naciągane. Jeśli jednak chcesz pragniesz w swoim życiu wolności i chcesz mieć możliwość bycia tym, kim jesteś, rozważ zmianę miejsca, w którym jesteś.

Adam Lambert / fot. mat. prasowe Warner Music Poland

Kiedy zaczynałeś swoją karierę, bycie gejem było sporym problemem. Mówiło się, że przez to nie wygrałeś „Idola”. Od tego czasu świat tak bardzo się zmienił. Teraz artyści są wręcz chwaleni za bycie gejowskimi ikonami. Czy czujesz, że byłoby ci łatwiej, gdybyś zadebiutował 10 czy 20 lat później?

Na pewno byłoby inaczej. Myślę, że to niesamowite, jak duży postęp został poczyniony. Kiedy po raz pierwszy pojawiłem się na scenie muzycznej, nie było tak naprawdę nikogo takiego wśród moich rówieśników. Mieliśmy kilka ikon, takich jak Elton John czy George Michael. Było ich jednak dość niewielu. Pamiętajmy też, że zanim się wyoutowali, przez bardzo długi czas budowali swoje kariery. Ja od razu wkroczyłem na scenę jako gej. To było trudne. Tak naprawdę nie było nikogo, z kim mogłem się porównywać. I nie było nikogo, z kogo mógłbym czerpać przykład, jak robić pewne rzeczy.

Na pewno napotkałem pewne przeszkody, ale jestem wdzięczny, że wciąż mogę tworzyć muzykę i wciąż pracuję.

Te piętnaście lat temu wiele rzeczy zaczęło się nagle zmieniać. Krótko potem w amerykańskim show-biznesie zaczęła pojawiać się coraz większa reprezentacja osób queer. Staliśmy się bardziej widoczni. Dlatego z dumą mogę powiedzieć, że byłem częścią tej fali.

Na koniec chciałbym cię zapytać o program „Starstruck”, gdzie od niedawna zasiadasz w jury. Jak się odnalazłeś w tej roli?

Och, to świetna zabawa. Kocham to. Inne tego typu programy są strasznie poważne. Ludzie próbują zdobyć kontrakt płytowy. To ich wielkie marzenie. Stawka jest więc bardzo wysoka. Za to „Starstruck” to program, w którym ludzie co prawda rywalizują o trochę gotówki, ale robią to przede wszystkim dlatego, bo to kochają. Robią to, ponieważ uwielbiają artystę, któremu składają hołd. Przebierają się, przechodzą metamorfozę, śpiewają. Dla tych fanów to spełnienie marzeń. Uwielbiam tam zasiadać za stołem jurorskim, bo jest to po prostu jedna wielka celebracja.