Pamiętam, że dla pierwszych sezonów Queer Eye (Porady różowej brygady) byłam gotowa zarwać noc i płakać na każdym odcinku ze wzruszenia, że świat jest jednak dobry. Nowy sezon show wciąż wzrusza, wciąż należy go zobaczyć, ale niestety przyniósł również kilka momentów srogiej żenady. Co smutne podwójnie, bo akurat taki program jest nam wszystkim cholernie potrzebny. Powinni to puszczać w szkołach, obowiązkowo też przed obradami polskiego sejmu.
Naprawić komuś życie w tydzień
Czemu się czepiam, skoro prawie nic się nie zmieniło? Widać, że Queer Eye rośnie jako produkcja, to pewnie konsekwencja coraz większych zasięgów, a prowadząca go piątka gejów stała się słusznym symbolem walki o równość. Formuła pozostaje ta sama: wjeżdżają do domu wybranego bohatera albo bohaterki i w tydzień robią kompleksową metamorfozę. Fryzjer Jonathan Van Ness, który dziś oficjalnie identyfikuje się jako osoba niebinarna, strzyże. Stylista Tan France wymienia zawartość szafy. Antoni Porowski uczy gotowania. Projektant wnętrz Bobby Berk remontuje mieszkanie. A Karamo Brown przeprowadza ekspresową terapię. Jeżdżą tam, gdzie teoretycznie mogliby nie być mile widziani – do gorliwych katoliczek i starszych panów, którzy pewnie wcześniej nie mili bezpośredniego kontaktu z osobą homoseksualną.
Zresztą w nowym sezonie wybór bohaterów jest mocno polityczny. Od homoseksualnego pastora (polecam ten odcinek!), przez nastoletnią aktywistkę klimatyczną, po młodego czarnoskórego mężczyznę, który wychodzi z bezdomności i latynoskiego imigranta, który realizuje swój amerykański sen. Fab 5 budują w swoim programie zupełnie inny obraz Stanów Zjednoczonych, w kontrze do polityki Donalda Trumpa. Ich Ameryka jest tolerancyjnym, otwartym krajem równych szans. Pokazują, że tak może to wyglądać. Że tak powinno to wyglądać.
Ten żart nie śmieszy
Tylko kto wpadł na ten fatalny pomysł, żeby pracę z bohaterami przetykać nieśmiesznymi scenami, w których Fab 5 wypadają karykaturalnie. Te zainscenizowane fragmenty z zasypianiem nad miską popcornu i ksywkami didżejskimi są zwyczajnie infantylne. Zdecydowanie wolałam, gdy Antoni dzielił się przepisem na gucamole a Tan pokazywał, jak włożyć koszulę w spodnie. A jeszcze bardziej, gdy wszyscy opowiadali o trudach coming outów, dorastaniu w konserwatywnych rodzinach, nietolerancji i rasizmie. Tak, wkurza mnie, że ktoś z programu, który jest społecznie ważny, potrzebny, inspirujący, wręcz misyjny, próbuje robić kabaret. I to kabaret bez polotu.
Bądźmy kulturalni: Jeśli nie wiesz, czym jest instytucjonalny rasizm, zobacz ten serial >>>
Komentarze