Pamiętacie FOMO? Dziś już trochę wytarte, ale jeszcze przed kilkoma laty określenie fear of missing out i samo zjawisko na dobre zdominowały myślenie młodszego pokolenia o własnej aktywności i uczestniczeniu w życiu społecznym. Tłumaczone jako obawa przed tym, że coś nas ominie, było stresogennym i zmuszającym do nieustannej czujności na to, co się dzieje, byle tylko nie znaleźć się poza centrum zdarzeń. Koncerty, których nie doświadczymy, imprezy, na których nas zabraknie, wieczory na mieście bez nas – brzmi smutno jako coś, na co po prostu nie ma zgody.

ZOBACZ TAKŻE: Dowiedziono, że samotność jest bardziej szkodliwa, niż wypalenie pół paczki papierosów dziennie! >>>

Nie minęło kilka lat (te myśli pojawiają się najczęściej u progi trzydziestki), a okazało się, że najwyższa wartość leży całkiem gdzie indziej. To joy of missing out, czyli satysfakcja i ulga z tego, że już nie trzeba za tym wspomnianym wcześniej ganiać, bierze górę. Okazuje się, że żeby było dobrze i stabilnie, wcale nie jest potrzebna taka nadaktywność i nieustanne bycie na bieżąco. Ze zamiast dręczącego pytania co i gdzie, pojawia się pytanie jak i to właśnie kwestia jakości spędzanego czasu i brak poczucia zewnętrznego przymusu bierze górę.

Ale to nie jest takie proste. Jeśli uważnie przejrzeć Instagram i rozejrzeć się po znajomych może się okazać, że ci którzy najgłośniej hołubią slow life i bycie z dala od głównego nurtu, po krótkim odwyku potrafią zatęsknić za takim byciem w centrum. Ale - to już jest inna tęsknota; jeśli jej ulegamy, to na własnych warunkach, wybiórczo i z nastawieniem, że atakujące zewsząd bodźce i rozrywki są atrakcyjne jest nie tyle z definicji, co wtedy, gdy za takie je uznamy. FOMO czy JOMO - który stan jest wam bliższy? Jeśli pozostanie w domu w piątkowy wieczór we własnym (albo innym przyjemnym) towarzystwie, albo leniwa sobota w totalnie domowej wersji to wasza ulubiona wizja weekendu - jest to zdecydowanie ta druga opcja. 

ZOBACZ TAKŻE: Te zdrowe nawyki sprawią, że Wasz dzień będzie lepszy >>>