Choć rynek bio-produktów rozwija się w szalonym tempie, jak się okazuje reklama oparta na zgodnym z prawdą przekazie, że coś jest zdrowsze i bardziej naturalne, nie zawsze jest tak skuteczna, jak chciałby producent. I choć nic nie działa lepiej niż porównanie się do konkurencji, stawiając ją w możliwie jak najgorszym świetle, akurat jeśli chodzi  o tampony – wszystko wskazuje na to, że nie ma w tym cienia przesady.

O czym dokładnie mowa? O ekologicznych tamponach. Firma Ginger Organics dostępna m.in. w Rossmanie ma w swej ofercie środki higieniczne, do których produkcji użyto eko-bawełny. Do tego są one całkowicie pozbawione chemikaliów i nie zawierają alergizujących substancji zapachowych. Co ciekawe, produkt wcale nie jest dużo droższy od tych popularnych – za paczkę zawierającą 18 sztuk trzeba zapłacić 25 złotych.

Skąd nagły zwrot w stronę eko produktów związanych z miesiączką? Jak się okazuje, tampony i podpaski, które dostępne są w popularnych drogeriach, powstają przy wykorzystaniu wysoce toksycznych substancji. Sprawa jest niebezpieczna zwłaszcza w przypadku tych drugich; ze względu na bezpośredni kontakt ze śluzówką pochwy, nie tylko mogą zaburzać jej florę bakteryjną, ale też umożliwiać przenikanie do  organizmu chemii wykorzystywanej w procesie ich produkcji. Wsród najbardziej niebezpiecznych jest m.in. chlor służącego do nadania im białego koloru (klasyczne tampony powstają z mieszanki bawełny i sztucznego jedwabiu wytwarzanego z celulozy, która w naturze ma brązowe zabarwienie), a także pestycydy, którymi spryskiwana jest bawełna. 

Kwestia zdrowia jest tutaj na tyle alarmująca, że już nawet nie wspominamy o tym, jakim obciążeniem dla środowiska są tego typu odpady. Zważywszy, że każda kobieta produkuje nawet do 300 kg menstruacyjnych śmieci w ciągu swojego życia, aż strach pomyśleć, ile chemii trafia ponownie w obieg.

Rozważałyście sięgnięcie po inne środki higieniczne w trakcie okresu, np. miseczki menstruacyjne albo właśnie eko - podpaski? Byłybyście gotowe zrezygnować z klasycznych tamponów?