Jak to się stało, że nasz mózg jest w stanie pomieścić tysiące relacji i interakcji na dobę? Przecież rzeczywiste spotkanie z drugim człowiekiem ma swoje konkretne ramy – po paru dniach bycia stale wśród ludzi, czujemy naturalną potrzebę wycofania się do jaskini ciszy i samotności. Dlaczego ten sam schemat nie działa w sieci? Po 6 godzinach przeglądania zdjęć, komentowania i wchodzenia w dialog z obcymi ludźmi, nachodzi nas znajome uczucie wyczerpania i przebodźcowania. Zamiast uszanować własne granice, wracamy do odpisywania na wiadomości. Jesteśmy chronicznie przemęczeni i wypaleni ilością informacji do przyswojenia. Bo jak długo można być dostępnym, otwartym na rozmowę i zaangażowanym, zwłaszcza w kontakcie z ludźmi, z którymi nie mamy rzeczywistej więzi na co dzień?

Interakcja perfekcyjnych awatarów

Według badań przeprowadzanych w 2014 roku w Pew Research Center, ⅔ użytkowników mediów społecznościowych korzysta z sieci głównie po to, aby rozmawiać z rodziną i przyjaciółmi. I tak jak intencją jest podtrzymywanie relacji, które wytworzyliśmy na żywo, tak jednak sieć naszych kontaktów online rozszerza się o przypadkowe osoby. Takie, które wchodzą z nami w interakcję poprzez uważnie wykreowane awatary, gdzie nie ma miejsca na słabość, stresujące wydarzenia życiowe, rozstania, problemy z pracą czy pieniędzmi. Jest za to spójny wizerunek osoby zazwyczaj szczęśliwej, o nienagannym poczuciu estetyki, dobrze ubranej, odwiedzającej najpiękniejsze zakątki świata i komplementowanej przez publikę. Czy możemy więc uznać taką interakcję za autentyczną, jeśli opiera się na fragmentarycznym i odciętym od słabości wizerunku?

Popularność mediów społecznościowych doprowadziła do zjawiska tzw. siły słabych więzi. Zaczęliśmy nawiązywać wiele krótkotrwałych relacji z dużą ilością osób, z którymi nie utrzymujemy żadnego kontaktu na żywo. W efekcie definicja przyjaźni rozszerzyła się o więzi, które zbudowaliśmy wyłącznie w sieci, a potrzeba walidacji i akceptacji zaczęła ujawniać się w ilości like’ów i komentarzy pod zdjęciami. To z kolei kreuje problem nierealistycznych oczekiwań. Nie oczekujemy przecież od przyjaciół, aby nieustannie nas komplementowali. Skoro podczas spotkań na żywo nie potrzebujemy ciągłej adoracji, to dlaczego łakniemy jej tak silnie w mediach społecznościowych?

Cyfrowa bliskość

Budujemy relacje w oparciu o wspólnotę wartości, spędzanie czasu w podobny sposób, poczucie humoru i akceptację. Do tego dochodzą komunikaty niewerbalne, takie jak mimika, gesty i aura, jaką tworzymy wokół siebie. To właśnie te niuanse w dużej mierze determinują naszą sympatię i chęć budowania bliższych relacji z innymi. Jak pokazują badania z 2002 roku autorstwa Walthera i Parksa z Uniwersytetu Kalifornijskiego, brak sygnałów niewerbalnych i obecności drugiej osoby sprawia, że trudno jest stworzyć wartościowe i głębokie relacje wyłącznie w internecie. I tak jak potrafimy nawiązywać znajomości poprzez komunikatory, tak jednak często mylimy cyfrową bliskość z tą prawdziwą. Szybkość i dostępność relacji online pozwala łatwo nawiązać kontakt z wieloma osobami naraz. Zapominamy jednak o kontekście autopromocji, który zakłada, że każdy z nas, tworząc swój profil w sieci, promuje konkretny wizerunek siebie. Taki, który generuje zachwyt, potencjalne współprace i uznanie społeczne. Pojawia się więc pytanie, czy relacje tworzone z takiego miejsca mogą być prawdziwie intymne?

Samotność w sieci

Według dr Robina I. M. Dunbara z Wydziału Psychologii Eksperymentalnej na Uniwersytecie Oksfordzkim, wielkość naszego mózgu, a konkretnie kory nowej, determinuje ilość przyjaciół i relacji, które potrafimy pomieścić (online i offline). Średnio jest to 150 osób, w tym członkowie rodziny. Drugim czynnikiem determinującym wielkość naszej sieci znajomości jest czas. Im więcej inwestujemy go w relacje, tym silniejsze się stają. Jeśli każdego dnia rozmawiamy z dziesiątkami czy setkami osób w sieci, nie zostaje nam wiele czasu i energii na pogłębianie relacji na żywo. W efekcie przyjaźnie obumierają, jeśli nie pielęgnujemy ich poprzez spotkania, rozmowy, bycie razem i bliskość. Jak pisze dr Jean M. Twenge w książce „iGen”, choć mówi się, że media społecznościowe zbliżają nas do siebie i zwiększają ilość potencjalnych więzi, tak jednak coraz więcej użytkowników narzeka na samotność i poczucie wyobcowania. Na Instagramie pokazujemy tylko to, na co mamy gotowość. Nawet jeżeli dzielimy się czymś dla nas trudnym, to i tak robimy to w kontrolowanych i przemyślanych warunkach. W efekcie osoby czytające nasze wpisy mają dostęp wyłącznie do tego, czym chcemy się podzielić. Zatraca się spontaniczność reakcji i wymiany zdań, a wkrada wyrachowana kalkulacja.

Dzieląc się sobą w całości

Obecność w sieci pozwoliła nam odzyskać kontakt z przyjaciółmi z dzieciństwa, poznać ludzi z całego świata i odnaleźć społeczności o podobnych wartościach. To bezapelacyjnie największa zaleta mediów społecznościowych. Problemem stały się masowe i spłycone relacje, którym brakuje odsłaniania się w słabościach, wsparcia w kryzysach i intymności pochodzącej z dzielenia się doświadczeniem w całości, nie tylko w wyidealizowanej, lukratywnej formie. I tak jak rozwiązaniem nie jest całkowite wylogowanie się z wirtualnego świata, tak świadomość różnic pomiędzy relacjami w sieci a tymi na żywo pomaga trzeźwo spojrzeć na przyjaźnie. I z uważnością poświęcać czas tym, które pozwalają na głęboką i autentyczną bliskość.