Język kształtuje rzeczywistość. Masz taki świat, jak go sobie nazwiesz. Załóżmy, że funkcjonujemy w sytuacji idealnej, w której wszyscy potrafią mówić o swojej seksualności dojrzale i bez poczucia wstydu. Czy osiągnięcie takiego ideału jest w ogóle realne? Współczesna polszczyzna jest niewdzięcznym narzędziem w kreowaniu kultury seksu opartej na partnerstwie i przyjemności. Dlaczego tak nieudolnie mówimy o „tych sprawach” („te sprawy” to tylko jeden z przykładów językowej ułomności”.
Polacy nie gęsi. Ale świnki już tak
Polszczyzna jest uboga w słowa i wyrażenia, które adekwatnie opisują to, co dzieje się w sypialniach. Nie daje dużego wyboru, bo gdy już chcesz o seksie mówić, masz dwa wyjścia: albo operować wulgaryzmami, albo korzystać z suchej terminologii z podręczników do anatomii. „Język seksu jest ubogi i jałowy – mówi Marta Niedźwiecka, sex coach, terapeutka, współautorka książki „Slow sex. Uwolnij miłość” - Ma wiele wyrażeń medycznych, jak jeży język, który – bazując na łacinie – wypracował sobie zasób semantyczny obejmujący waginy, penisy i kopulację. Jest natomiast bardzo ubogi w żywej sferze, tej tworzonej przez kulturę i ludzi. Ponieważ natura nie znosi pustki, strefę neutralną zapełniają wulgaryzmy, kolokwializmy, czasem bardzo dosadne”. Co kształtuje język, którym mówimy o seksie? Pornografia? W dużej mierze, choć język porno ma się do sprawnej komunikacji tak jak seks w RedTuba do seksu w realu. Nijak. Edukacja seksualna? Gdybyśmy mieli dostęp do jakościowej edukacji seksualnej w podstawówce, to może rozmawiałoby nam się łatwiej. Popkultura? Zdarza się. „Sferę neutralną w języku seksu zasiedlają często neologizmy o którym terminie przydatności, związane z kręgiem kulturowym, w którym dana osoba się obraca – mówi Marta Niedźwiecka. - Źródłami tych neologizmów są na przykład teksty raperów czy piosenki disco polo, w których kobiety nazywa się świnkami. To czysto środowiskowe zjawisko, ponieważ odbiorca innego rodzaju kultury tak o kobiecie nie powie”.
Zobacz także: „Sex Education”: O seksie i nie tylko rozmawiamy z Gillian Anderson oraz pozostałą obsadą nowego serialu Netflixa [WIDEO]
Romantyczna miłość kontra tarzanie się w rozpuście
To, co i jak mówisz o seksie, nie tylko może zdradzać, że słuchasz Tedego albo że lubisz potańczyć do piosenek zespołu Akcent (nie oceniamy, ale zmień playlistę). Język seksu odzwierciedla mentalność społeczeństwa. Jego blokady i kompleksy. Pokazuje, jak myślimy o seksie, nasz lęki, oczekiwania, całą filozofię życia. Jeśli mówisz o seksie, używając określeń typu „te sprawy”, „zrobiliśmy to”, ewentualnie „dotknij mnie tam na dole”, to znaczy, że twoje myślenie o seksualności jest obciążone poczuciem wstydu. Seks jest dla ciebie tematem tabu. Nie potrafisz o nim mówić albo uważasz, że mówić nie trzeba. Jeżeli wyłącznie „kochasz się”, zamiast „uprawiać seks”, to pewnie utożsamiać seks z romantycznym uczuciem, bo za taki bez emocjonalnych zobowiązań idzie się do piekła. Polszczyzna erotyczna jet spolaryzowana. Albo cnota, albo grzech. Albo wielka miłość, albo rozpustna namiętność. Można coś z tym zrobić? Zmienić listę lektur szkolnych, tak na początek. „Polszczyzna w XVII w. była bardzo bogata w określenia seksualne. Teksty Morsztyna czy Fredry to dowód na to, że nie zawsze mieliśmy pod górkę w językiem erotycznym – mówi Niedźwiecka. - Tam była kreatywność, zdolność widzenia analogii. Skąd mamy kutasa? Kutas był frędzlem przy pasach i zasłonach, a dzięki błyskotliwemu skojarzeniu mamy dzisiejsze znaczenie tego słowa. Problem z nazywaniem seksu istnieje w Polsce od czasu zaborów. Już Żeleński pisał, że nie ma jak adekwatnie nazywać „cielesnego obcowania dwojga przeciwnej płci Polaków”. Były dwa wyjścia. „Serc komunia” albo „tarzanie się w rozpuście”. Wciąż funkcjonujemy w tym dualizmie. Z jednej strony koturnowa moralność, z drugiej foczki, świnki, dymanko i laseczka. Druga ważna rzecz, która zmieniła nasze myślenie o seksualności, to nasz nieszczęsny romantyzm. W literaturze funkcjonowały głównie nieskalane niewiasty, które pałały czystym uczuciem, posiadały cnoty kobie patriotycznych. W tym samym czasie taki lord Byron dawał się ponieść namiętnościom, a historie grozy – od Mary Shelley do Poego – aż tętniły od mrocznej erotyki. My zaś staliśmy wtedy na reducie Ordona. Jeśli pojawiała się namiętość w polskiej literaturze namiętna miłość, to wyglądała jak w „Balladynie” - dużo porywów, mało erotyki, a na koniec i tak wszyscy umierają – puentuje terapeutka”.
Zobacz także: Seksualne statystyki: uprawiamy coraz mniej seksu. Z czego to wynika?
Dorośli nie mają siusiaków
Seks to przyjemność dla dorosłych – dojrzałych emocjonalnie, świadomych swoich potrzeb i potrafiących je komunikować. A gdy przychodzi co do czego i trzeba o seksie zwyczajnie pogadać, zachowujemy się jak dzieci. Infantylizacja języka erotycznego to kolejny stosowany unik. Pozwala okiełznać, oswoić problematyczny temat. To zdziecinnienie widać w nazwach narządów intymnych. Zaczyna się w przedszkolu, gdy małym dziewczynkom mówi się, że mają muszelki czy inne kwiatki (repertuar jest szeroki). „Muszelki, kwiatkim, ślimaczki są bezpieczną metodą oswajania malej dziewczynki z cielesnością, pod warunkiem, że etap oswajania trwa, powiedzmy, do siódmego roku życia. Nie zostawiajmy dziecka samego z muszelką na zawsze, bo zacznie szukać na własną rękę, w internecie, a tam najczęściej znajdzie porno” - przestrzega Marta Niedźwiecka. Jak ci pościelą w dzieciństwie, tak będziesz sypiał w dorosłym życiu. Jeśli muszelki i siusiaki nie zostały zastąpione dorosłymi terminami – masz problem. Infantylizacja języka seksu to mechanizm radzenia sobie ze wstydem, z lekiem i poczuciem winy. Nieskuteczny i szkodliwy, bo może obniżyć temperaturę w związku. „Jeśli w heteroseksualnej parze kobieta mówi do mężczyzny per „misiu” i nazywa jego penisa „siuraczkiem”, to trudno po latach takiego „misowania” i „siuraczkowania” zobaczyć w tym facecie supersamca, z którego chce się zdzierać ubranie” - dodaje terapeutka.
Język miłości czy mowa nienawiści?
Znasz słowo opisujące seks, które oddawałoby stuprocentowe partnerstwo w sytuacji intymnej? Może „spółkowanie”, nieszczęsne, brzydkie, archaiczne. Reszta układa się w powieść o dominacji, przemocy i posiadaniu. „Skoro rola przypisana w patriarchalnym społeczeństwie kobiecie jest podrzędna, to z tej podrzędności wynika to, że kobieta powinna być uległa również w sferze seksu. Nie ma właściwie nic do powiedzenia, nie jest decydującym o sobie podmiotem” - wyjaśnia psycholożka Lucyna Kirwil w książce „Pokochawszy. O miłości w języku”. „To, że u nas upowszechniło się używanie czasowników opisujących seks z punktu widzenia męskiego – myślę, że nie tylko w Polsce – wiązało się raczej z ekspansją języka tych środowisk, w których mężczyzna miał dominującą pozycję. To mężczyzna posiadał kobietę” - uzupełnia w tej samej książce językoznawca Jerzy Bralczyk. Pojawiają się już, co prawda, nowe konstrukcje językowe, takie wbrew męskiej dominacji, choć wciąż jest ich niewiele i nie są też, powiedzmy, najzgrabniejsze. Jak chociażby „seksy”. „Młodzi ludzie mówią: „Chodź, porobimy seksy”, albo pytają: „Seksy już były?”, gdzie „seksy” to każda czynność seksualna podejmowana przez osoby płci dowolnej. Może mało precyzyjne, ale i tak lepsze niż „ruchanie” - mówi Niedźwiecka. Te „seksy” jako symbol nowego, liberalnego i partnerskiego podejścia do seksu to wciąż za mało, by całkowicie wyeliminować agresję z polszczyzny. Czy to znaczy, że język miłości może być jednocześnie mową nienawiści? Językiem, który daje przyzwolenie na również niewerbalne przekraczanie granic? „W naszej kulturze kobieta rzekomo może się cieszyć swoją seksualnością, pod warunkiem, że nie będzie się z nią zbytnio obnosić – twierdzi Joanna Keszka, edukatorka seksualna i założycielka przyjaznego kobietom sklepu z gadżetami erotycznymi lovestore.barbarella.pl. - I nikt nie wie do końca, co oznacza to obnoszenie się. Sprośny żart w towarzystwie? Przyznanie się, że miałyśmy fajny seks? Panuje dziwne przekonanie, że to rzekome obnoszenie się z seksualnością to przyzwolenie na to, żeby nie traktować kobiet poważnie albo przekraczać nasze granice, pozwalać sobie w stosunku do nas na więcej, bez pytania o zgodę. Kobiety są tego świadome, dlatego boją się otwarci podejmować temat seksu”.
Zobacz także:
Nie ma seksu bez języka
Seks jest niebezpieczny – bo grozi niechcianą ciążą albo chorobą weneryczną. Seks jest praktyczny – bo służy rozmnażaniu się. Seks jest przyjemny? Nie da się uwierzyć na słowo, skoro częściej mówi się o zagrożeniach niż o tym, że seks to także źródło radości. Ale jakim cudem seks ma się dobrze kojarzyć, skoro źle o nim mówimy? „Trudno wyobrazić sobie przyjemność na przykład z seksu oralnego, jeśli określenia, którymi dysponujemy, to „robienie loda”, „mineta” albo „patelnia”. Kobieta musi się mocno postarać, żeby nie czuć upokorzenia, gdy myśli o sobie jako o kobiecie, która robi loda – tłumaczy Niedźwiecka. - Przejście od poczucia upokorzenia do odczuwania przyjemności wymaga pracy nad przekonaniami. To jest cała operacja mentalna, żeby móc tę laskę zrobić, za przeproszeniem, z czystym sercem”. Zaznaczmy, że w dobrej relacji wszystkie słowa są dozwolone. W parze można sobie pozwolić na wulgaryzmy i polityczną niepoprawność, pod warunkiem, że obie strony na taki język się zgadzają. A mówić trzeba. „Żeby mieć satysfakcjonujące życie seksualne muszą zostać spełnione trzy warunki. Kontakt z ciałem i emocjami. Świadomość, czyli wiedza i doświadczenie, pozwalające nam autentycznie uczestniczyć w czynnościach seksualnych. I zdolność odczuwania przyjemności – mówi Niedźwiecka. - Potrzebujemy języka, bo nie jesteśmy w stanie opisać i zrozumieć czegoś, czego nie potrafimy nazwać. Język to początek dialogu z samym sobą i ze światem, i jeśli język seksu się nie wzbogaci, to będziemy dalej na etapie muszelek”. Jedno jest pewne: bez dobrego języka seksu nie ma dobrego seksu.
Zobacz także: Powstała gra, która uczy stymulować łechtaczkę za pomocą dotykowego ekranu. Powinien zagrać w nią każdy mężczyzna