Kontynuujemy cykl wywiadów Czule o ciele na Glamour.pl. Tym razem rozmawiamy z Justyną Lis – influencerką, która sprzeciwia się promowaniu wyidealizowanych wizerunków ciała w mediach społecznościowych. Prowadzi profile na Instagramie i TikToku, za pośrednictwem których opowiada o miłości do samej siebie, uczy jej, a także udowadnia, że nie wszystko, co widzimy w mediach społecznościowych, jest prawdziwe. Sprawdźcie, jak wyglądała jej droga do samoakceptacji.

Asia Twaróg: Jak wyglądała twoja droga do samoakceptacji? 

Justyna Lis: Bardzo wyboiście. Dorastałam w latach, w których media społecznościowe takie jak Instagram czy YouTube stawały się coraz bardziej popularne i weszłam w ten świat - tak jak każda nastolatka i nastolatek - zupełnie nieprzygotowana. Gdy chodziłam do gimnazjum, królował jeszcze Tumblr - wtedy kolebka szkodliwych treści, które nie były odpowiednio moderowane. Mam wrażenie, że ten portal obfitował w treści pro-ana, toksycznego ruchu promującego anoreksję jako „dążenie do perfekcji" i całkowicie wypaczającego fakt, że jest to choroba. Mam ciarki, kiedy o tym myślę, tam było naprawdę mnóstwo okropnych rzeczy. I miały do nich dostęp trzynastoletnie dziewczynki.

Dużo czasu spędzałam w telefonie i przed laptopem, a wtedy mało mówiło się o zagrożeniach płynących z social mediów. Nikt nie ostrzegał przed pułapką wyidealizowanego wizerunku i życia, w którą tak łatwo można wpaść w internecie. Ja w nią wpadłam. Mierzyłam się z zaburzonym obrazem ciała, bardzo długo z zaburzeniami odżywiania. Ciągle czułam się niewystarczająca i porównywałam się do innych. Zawsze chciałam być „bardziej".

Dopiero kilka lat temu wyzdrowiałam i zaczęłam uczyć się siebie od nowa. Przestałam się ważyć i mierzyć. Odobserwowałam profile, które wpędzały mnie w kompleksy i osoby, do których się porównywałam. Wprowadziłam więcej cielesnej różnorodności w internetowych treściach, które sobie dostarczam. Zrozumiałam, że nie chcę przeżyć życia nieustannie próbując wpasować się w nierealistyczne standardy piękna. Że chcę żyć tu i teraz. 

Co najbardziej w sobie lubisz?

Lubię swoją pewność siebie. Lubię to, że przestałam definiować swoją wartość przez pryzmat tego jak wyglądam. Poza tym lubię to, że jestem bardziej wyluzowana i mam dystans do siebie. Nie mam już problemu z tym, by pokazać się tysiącom osób bez makijażu, spocona po treningu albo z pryszczem na twarzy. A jeśli chodzi o wygląd, lubię swoje oczy.

Zobacz także:

Dlaczego zdecydowałaś się mówić o samoakceptacji w mediach społecznościowych, na czele z Instagramem?

Zrozumiałam, że chcę tworzyć treści, których brakowało młodszej mnie. Takie, które pomagają leczyć kompleksy, a nie je wywołują. Chciałam choć trochę przeciwstawić się wszechobecnemu kultowi wyglądu – tworzyć w sieci odpowiedzialnie i przestać kreować wyidealizowany wizerunek siebie.

Można powiedzieć, że to Twoja misja? 

„Misja" to górnolotne określenie. Jednostka nie jest w stanie zmienić całego systemu, ale dopóki widzę, że to co robię ma sens i naprawdę jest w stanie pomóc kobietom, chcę to kontynuować.

Jestem ciekawa, jaki masz stosunek do filtrów na Instagramie. Szczerze mówiąc, mnie trochę przerażają... 

Zdecydowanie brakuje regulacji w tym temacie. Mamy już dostęp do wielu badań wskazujących na to, że media społecznościowe, z Instagramem na czele, wpływają negatywnie na postrzeganie siebie i zdrowie psychiczne, a wciąż nie zostały podjęte działania, które mogłyby temu zapobiegać. Osobiście chciałabym żeby filtry zniknęły, ale myślę, że byłoby to dość trudne. Dlatego dobrym pierwszym krokiem byłoby wprowadzenie obowiązkowego oznaczania przerobionych zdjęć - czy to przez filtry, czy przez aplikacje do obróbki wizerunku. Obecnie, na przykład na TikToku, nagrywając film można z poziomu aplikacji wygładzić skórę, wybielić zęby i „zrobić makijaż", a odbiorca czy odbiorczyni nawet nie ma dostępu do informacji, że autorka bądź autor „majstrował” przy swoim wizerunku.

W bio Twojego profilu na Instagramie można przeczytać „Nauczę Cię patrzeć na Twoje ciało łaskawiej”. W jaki sposób? Co poradziłabyś osobom, które mają problem z akceptacją siebie? 

Akceptacja to często długi i żmudny proces. Trudno czuć się wystarczającą w świecie, który ciągle każe nam być „najlepszymi wersjami samych siebie", co rozumie się przez bycie szczuplejszymi, bardziej wysportowanymi, ładniejszymi, osiągającymi sukcesy. Ja staram się pokazać, że próba dojścia do tej „perfekcji", którą ciągle sprzedają nam media, nie jest możliwa, jest błędnym kołem. I przede wszystkim szkodzi naszemu zdrowiu. Zawsze będzie ktoś ładniejszy, z pozornie ciekawszym życiem i bardziej „idealną" figurą. Próba wpasowania się w nierealne standardy piękna to droga donikąd, bo nieustannie będziemy chcieć więcej i lepiej. Od kultu wyglądu, który rządzi naszym światem, nie da się odciąć całkowicie, ale można spróbować być tu i teraz. Zamiast być „idealną", warto nauczyć się być wystarczającą. Zaprzyjaźnić się ze sobą, a nie toczyć wojnę ze swoim ciałem. Zdawać sobie sprawę z tego, że niezależnie jak będziemy wyglądać, nie zadowolimy w stu procentach innych ludzi (i nie powinnyśmy tego chcieć). 

Jak okazujesz sobie czułość na co dzień? 

Staram się po prostu odpuszczać. Odpoczywać. Słuchać swojego ciała i dostarczać mu tego, czego potrzebuje w danej chwili – nieważne, czy to gorący prysznic, coś pysznego do jedzenia czy wieczór na kanapie z jakąś komedią. Wciąż uczę się tej czułości, bo chcę być dla siebie lepsza i łagodniejsza.