Tym razem będzie krótko, bo o tym filmie nie ma sensu wiele pisać. Słowa są wobec niego bezradne. Żaden tekst, jaki powstał do tej pory na temat najnowszego dzieła Wesa Andersona, nawet odrobinę nie przybliża nas do jego fenomenu. Ja nawet nie będę próbować. Powiem tylko tyle: jeżeli kiedyś zastanawialiście się, jak by to było sfilmować gazetę, dać życie spisowi treści, stopce redakcyjnej, artykułom, przepisom, nekrologom, to „Kurier Francuski z Liberty…” przynosi najlepszą z możliwych odpowiedzi. Jeżeli nigdy się nad tym nie zastanawialiście - jak to możliwe?!

„Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun”: Wes Anderson popisowo

Przenosimy się do pomalowanego pastelami, fikcyjnego francuskiego miasteczka Ennui-sur-Blasé (w wolnym tłumaczeniu: Nuda nad Blazą). Wieje monotonią, ale redakcja poczytnego magazynu w stylu „The New Yorkera”, który ma tu siedzibę, na brak tematów nie narzeka. A ponieważ dzieło Andersona relacjonuje pracę redakcji nad ostatnim wydaniem „Kuriera…”, i robi to w z właściwą sobie wirtuozerią, oto otrzymujemy zbiór nowelek - sfilmowanych artykułów, których oglądanie jest jak kartkowanie czasopisma.

Na rozbieg - przewodnik po mieście pisany przez Owena Wilsona. Potem: teksty o sztuce i polityce. Pierwszy autorstwa J.K.L. Berensen (Tilda Swinton) opowiadający o wybitnym skazańcu - artyście z Benicio Del Toro, Adrienem Brodym i Léą Seydoux w rolach głównych. Kolejny tekst jest napisany przez Frances McDormand, dziennikarkę relacjonującą studencką rewoltę z 1968 r., z buntowniczym szachistą (Timothee Chalamet) jako głównym bohaterem. Następnie mamy dział fikcji połączony z rubryką kulinarną, a opowieść snuje dziennikarz (Jeffrey Wright), który pracując nad artykułem o słynnym szefie kuchni, ląduje w samym centrum sensacyjnej historii. Na końcu jest jeszcze niepospolity  nekrolog, ale cicho sza, nie będzie spojlerów.

„Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun”: ponadprzeciętna obsada

Kogo i czego tu nie ma... Jest śmietanka ulubionych przez reżysera gwiazd aktorskich - oprócz tych już wymienionych, na ekranie widzimy jeszcze m.in. Billa Murraya w roli redaktora naczelnego „Kuriera…”, a poza tym: Elisabeth Moss, Edward Norton, Willem Dafoe, Christoph Waltz... Jest inteligentny humor (proszę się przygotować na niekontrolowane wybuchy śmiechu w czasie seansu) i postmodernistyczna, unurzana w surrealizmie nadreprezentacja konwencji i gatunków: od komiksu przez slapstick i satyrę społeczną po melodramat, komedię kryminalną i czarno-biały noir. No bo kto Andersonowi zabroni? Skoro ma się taki geniusz, to można się popisywać.

A wszystko po to, by – oddając pokłon słowu pisanemu, dziennikarzom, starym gazetom – opowiedzieć o tym, jak się opowiada. Oraz po to, by pokazać, że świat byłby niemożebnie smutnym miejscem bez miłości. Ale nie tej romantycznej, „słusznej”, wielkiej, poważnej. Powaga jest przereklamowana - zdaje się mówić Anderson. Ona nie napędza świata. Napędzają go raczej (nieco spod znaku Kundery) „śmieszne miłości”: do spraw, idei, tematów, bez względu na to, jak nieistotnych, niepoważnych. To ludzie opętani pasją, zdolni poświęcić życie sprawie, nawet tej głupiutkiej, popychają rzeczywistość do przodu. To oni właśnie czarno-białe zamieniają w kolorowe.

„Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun”: trailer

Film „Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun” w reżyserii Wesa Andersona można oglądać w kinach w całej Polsce od 19 listopada. Zanim wybierzecie się na seans, zobaczcie trailer.

 

Zobacz także: