W listopadzie, mimo niesprzyjającej aury, warto czasem zdradzić platformy streamingowe na rzecz kina, bo na wielkim ekranie naprawdę będzie co oglądać! Zobaczymy m.in.: jak Kristen Steward radzi sobie w roli księżnej Diany, podejrzymy, jak nieśmiertelnym superistotom idzie nauka bycia ludźmi w produkcji Marvela „Eternals”, a także odwiedzimy Lady Gagę i Adama Drivera w „Domu Gucci”. A to dopiero początek kinowych przyjemności!

„Eternals”, reż. Chloé Zhao, premiera: 5 listopada

Aż trudno uwierzyć: „Eternals” to już 26. z kolei film z uniwersum Marvela. Opowieść o rasie nieśmiertelnych superistot, które „po cichu” tworzyły historię ludzkości, promowana jest jako coś absolutnie niepowtarzalnego na tle całej franczyzy. Ma to wynikać m.in. z faktu, że reżyserię powierzono laureatce Chloé Zhao, która otrzymała Oscara za ambitny „Nomadland”. Nie bez znaczenia jest również gwiazdorska obsada, naszpikowana takimi nazwiskami jak: Gemma Chan, Richard Madden, Kumail Nanjiani, Kit Harington, Salma Hayek czy Angelina Jolie.

Co prawda „Eternals” ma obecnie najniższe notowania spośród wszystkich filmów Marvela na Rotten Tomatoes, ale nie zmienia to faktu, że wciąż trzeba iść do kina, by go zobaczyć. Warto mieć swoją opinię, bo to produkcja, o której na pewno będziemy dużo i długo rozmawiać.

 

„Spencer”, reż. Pablo Larraín, premiera: 5 listopada

Obsadzenie Kristen Stewart w roli księżnej Diany to pomysł, zdawałoby się, ryzykowny. Jednak najnowszy film Pablo Larraína „Spencer” zbiera naprawdę świetne  recenzje. Najwięcej zachwytów kierowanych jest pod adresem Stewart właśnie, której już teraz krytycy przepowiadają Oscara i całe mnóstwo innych filmowych nagród.

Recenzenci chwalą też koncept, jaki Larraín (znany m.in. z „Nie” i „Jackie”) zastosował do opowiedzenia historii Lady Di. "Spencer" koncentruje się bowiem na jednym z weekendów na początku lat 90., w którego czasie Diana podjęła decyzję o rozstaniu z księciem Karolem. Zaintrygowani? Mamy nadzieję, że tak!

 

Zobacz także:

„Wszystkie nasze strachy”, reż. Łukasz Ronduda, premiera: 5 listopada

Kolejnym wartym uwagi obrazem, który wchodzi do kin na początku listopada, jest nagrodzony Złotymi Lwami w Gdyni film Łukasza Rondudy i Łukasza Gutta.  „Wszystkie nasze strachy” opowiadają historię artysty Daniela Rycharskiego, który jest postacią bardziej niż fascynującą. Zaangażowany katolik, głęboko wierzący przedstawiciel społeczności LGBT, decyduje się rozprawić z homofobią w rodzinnej miejscowości.

Tęczowa osobowość Daniela (świetnie odtworzona na ekranie przez Dawida Ogrodnika) wybija się na tle polskiej szarzyzny. A cała historia dotyka najbardziej palących problemów w kraju nad Wisłą, wciąż nie do końca tolerancyjnym, wciąż ziejącym nienawiścią. Jeśli wierzycie w to, że kino może zmieniać rzeczywistość, „Wszystkie nasze strachy” są świetnie skonstruowanym narzędziem tej zmiany.

 

„Bo we mnie jest seks”, reż. Katarzyna Klimkiewicz, premiera: 19 listopada

„Bo we mnie jest seks”, czyli pierwsza filmowa biografia legendy Kaliny Jędrusik, to obraz zrobiony przez reżyserkę Katarzynę Klimkiewicz na własnych zasadach. Czyli tak, jak żyła legenda polskiego kina i estrady, seksbomba PRL-u i naczelna skandalistka tamtych czasów: bez oglądania się na innych, bezpretensjonalnie.

Fabuła opowiada o kilku miesiącach z życia Jędrusik w 1963 roku. To szczyt jej chwały, a zarazem moment, gdy nastąpił niespodziewany upadek "polskiej Marilyn Monroe". Nawet jeśli nie jest to najlepszy film na świecie, to bez wątpienia warto go zobaczyć - chociażby ze względu na kreacje aktorskie.  W rolach głównych wystąpili bowiem: świetna Maria Dębska jako Kalina Jędrusik, Leszek Lichota wcielający się w Stanisława Dygata, męża gwiazdy, oraz wokalista Krzysztof Zalewski jako Lucek, dopełniający miłosnego trójkąta.

 

„Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun”, reż. Wes Anderson, premiera: 19 listopada

„Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun” („The French Dispatch”) – to film, na który Wes Anderson kazał nam czekać aż trzy lata. Czy było warto? Ci, którzy mieli szansę zobaczyć najnowsze dzieło twórcy „Grand Budapest Hotel”, są niemal jednogłośni: Anderson jest w szczytowej formie.

Akcja komediodramatu osadzona jest we Francji, w latach 60. minionego wieku. Bohaterami są członkowie redakcji fikcyjnego amerykańskiego magazynu, a główny wątek koncentruje się na postaci redaktora naczelnego (w tej roli Bill Murray) który „walczy, by móc pisać, co chce”. Pośród finezyjnych scenerii zobaczymy m.in. takie gwiazdy jak: Frances McDormand, Benicio del Toro, Timothée Chalamet czy Elisabeth Moss. Co tu dużo mówić, „Kurier Francuski z Liberty, Kansas Evening Sun” to pozycja, której nie można przegapić.

 

 „Dom Gucci”, reż. Ridley Scott, premiera: 26 listopada

„Dom Gucci” („House of Gucci”) to bezdyskusyjnie jedna z najbardziej wyczekiwanych premier roku. Nie dość, że reżyseruje legenda kina, Ridley Scott, to jeszcze w obsadzie same gwiazdy. Obok Lady Gagi i Adama Drivera, którzy zagrają głównych bohaterów, zobaczymy m.in. Anthony'ego Hopkinsa, Salmę Hayek, Ala Pacino, Jeremy'ego Ironsa i Jareda Leto (za sprawą charakteryzacji aktor jest niemal nie do poznania)!

Historia tragicznej miłości spadkobiercy fortuny włoskiego domu mody, Maurizio Gucciego, i jego wybranki, Patrizii Reggiani, rozpala wyobraźnię od lat (zdarzenia rozegrały się w połowie lat 90. XX w.). Jest tu wszystko, co powinno się znaleźć w dobrej opowieści: wielka moda, wystawne, pełne przepychu wnętrza, luksusowe samochody, miłość, seks, zdrada… Mówiąc krótko: pozycja absolutnie obowiązkowa.

 

„Dziewczyny z Dubaju”, reż. Maria Sadowska, premiera: 26 listopada

Dziewczyny z Dubaju”, czyli film wyprodukowany przez Dorotę Rabczewską i Emila Stępnia, w  reżyserii Marii Sadowskiej, trzeba zobaczyć choćby tylko po to, żeby wyrobić sobie zdanie na jego temat. O produkcji inspirowanej „seksaferą dubajską” z udziałem polskich celebrytek jest szumnie już w zasadzie od trzech lat – wtedy bowiem Doda zakupiła prawa do ekranizacji bestsellera Piotra Krysiaka. Gorącą atmosferę wokół obrazu podgrzewa również ostatnia afera związana z faktem, że producentka kreatywna i reżyserka (Doda i Sadowska) – jak twierdzą – nie zostały dopuszczone do prac postprodukcyjnych.

Jest więc głośno, jak przystało na obraz zapowiadany jako „film petarda”. Liczymy na to, że „Dziewczyny z Dubaju” nie okażą się niewypałem.