Anna Jastrzębska: Będziemy mówić o przemocy. Zwłaszcza tej niejawnej: psychicznej, ekonomicznej, werbalnej. Tradycyjnie zaczynamy od tego, że wszystko zrzucamy na mamę i tatę?

Anna Prokop: Był kiedyś taki fajny, choć przerażający rysunek. Rodzic tłumaczy swojemu dziecku, górując nad nim dosłownie i w przenośni: masz mnie słuchać, żeby w przyszłości być asertywnym. Gdy pokazywałam to osobom, z którymi pracuję, niejednokrotnie słyszałam: ale co tu jest nie tak? Przecież wszystko w porządku.

Chodzi ci o to, że osoby, które korzystają z przemocowych schematów, chociażby w komunikacji, nie zdają sobie sprawy z tego, że stosują przemoc?

Tak. To przykre, ale prawdziwe. Jako społeczeństwo mamy bardzo małą świadomość, czym tak naprawdę jest przemoc. Nie zdają sobie z tego sprawy zarówno osoby, które ją stosują, jak i osoby, które jej doświadczają.

Wyjaśnijmy w takim razie.

Istnieją różne definicje przemocy, które mają kilka punktów wspólnych. Posłużę się może mniej „specjalistyczną”, Mahatmy Gandhiego, który mówił, że „każda próba narzucenia własnej woli komuś innemu jest przemocą”. Mamy w tej definicji esencję tego, o co chodzi: każde działanie ze strony osoby wykorzystującej swoją przewagę, celowo naruszające prawa i swobody osobiste, powodujące szkody i cierpienie, jest przemocą. Przemoc może być jednorazowa i powtarzająca się – i tu też chciałabym zwrócić uwagę, że myślenie w kategoriach: „jeśli raz się zdarzyło, to nie ma co podnosić rabanu”, jest nie do przyjęcia. Przemoc to przemoc. Ta niejawna, zwłaszcza psychiczna, nie musi, ale często towarzyszy tej gorącej, fizycznej. Co istotne, przemoc to nie tylko działania, ale też zaniechania naruszające prawa lub dobra osobiste danej osoby.

Jeśli zaniechanie może być przemocą, to przyznam szczerze, że mogłabym się nie zorientować... No właśnie: jak się zorientować, że jest się ofiarą przemocy, skoro nie tylko często jej nie widać, ale również: może być czymś, czego nie ma?

Zobacz także:

Odpowiedź jest banalna, ale nie ma innej: pozwalają na to nasze uczucia. Uczucia mówią nam o tym, że ktoś przekracza nasze granice, narusza nasz system wartości. Jeśli pojawia się jakiś dysonans, dyskomfort, mamy pierwszy znak, że dzieje się coś niepokojącego. Niestety tu uruchamia się cały asortyment blokad, jakie sobie w ciągu całego naszego życia uwewnętrzniliśmy. To właśnie one sprawiają, że często swoim uczuciom nie ufamy, bo przez całe życie słyszeliśmy: nie przesadzaj, nie histeryzuj, nie maż się, skoro tak czujesz, to jesteś słaba/ słaby. To działa trochę jak system totalitarny, który zabija w nas podstawowy instynkt samozachowawczy. Jego głównym narzędziem są przecież emocje, które dają nam znać, że coś jest nie tak w naszym otoczeniu, relacji.

Niestety, jeżeli dana osoba nie ma kontaktu ze swoimi emocjami bądź im zaprzecza, mówi do siebie słowami wcześniejszych opiekunów, zewnętrznych przekazów, sytuacja jest niewesoła. Dlatego podstawą zobaczenia, uznania, że doświadczam przemocy, jest zwrócenie się ku swoim uczuciom i przywołanie ich z pełną świadomości. Idąc za tym: jeżeli czuję upokorzenie, dyskomfort, strach, lęk, mam nadmierne poczucie winy w relacji z innym człowiekiem, wtedy muszę sobie zadać pytanie: co jest w tej relacji, że tego wszystkiego doświadczam. To absolutna podstawa, bez której nie ruszymy dalej.

A jeśli nie mam zaufania do swoich uczuć, to co wtedy?

Wtedy powinnam zwrócić uwagę, czy poczucie mojej sprawczości nie obniżyło się jakoś znacząco. Jeżeli będąc w relacji z drugą osobą, mam wrażenie, że jestem coraz bardziej bezradna, bezsilna, wydaje mi się, że wracam do wcześniejszych etapów rozwoju, mam coraz więcej przerażenia życiem, światem, to również jest jasny sygnał, że dzieje się coś złego. Podobnie informują nas o tym: utrata nadziei, ciągły stres, poczucie izolacji, zniechęcenie do rozwoju, nawiązywania relacji, mówienia o sobie, dysocjowanie (odcięcie się od emocji), unikanie kontaktów. Przemoc psychiczna niszczy też poczucie własnej wartości, które po latach tkwienia w takiej relacji u ofiary jest bliskie zeru.

A jeżeli mimo tego wszystkiego wciąż się nie zorientuję, że coś nie gra?

Kolejnym znakiem rozpoznawczym mogą być choroby: zarówno zaburzenia psychiczne (ataki lęku, depresje), jak i psychosomatyczne: migreny, bóle głowy, bezsenność. Tylko to są już objawy, które pojawiają się na skutek długotrwałych działań przemocowych. Gdybyśmy mieli dobry kontakt z emocjami, moglibyśmy wychwycić, że dzieje się coś zagrażającego i zareagować znacznie wcześniej.

Trudno mieć dobry kontakt ze swoimi emocjami, gdy ktoś przez lata wmawia ci, że to, co czujesz, jest „jakieś dziwne”, że reagując na coś emocjonalnie, zachowujesz się jak wariatka.

To prawda. My nierzadko mówimy narracją uwewnętrznioną, którą nasiąkliśmy w trakcie całego życia. To, co wypowiadamy, to często nie są nasze słowa, tylko słowa matki, ojca, nauczycieli, a potem także partnerów. Będąc dojrzałymi, nawet dobrze wykształconymi osobami, nie umiemy tego rozpoznać, wszystko nam się miesza. To straszne, bo to jest sieć zarzucana na nas przez opresyjny, patriarchalny system, który wciąż opowiada się po stronie przemocy. Począwszy od pojedynczej osoby, a skończywszy na całych grupach społecznych, które bezustannie wymuszają na nas poczucie wstydu. Chociażby właśnie przez takie przemocowe komunikaty: „ty powinnaś się leczyć, ty jesteś jakaś nienormalna”.

Nie znam osoby, która prędzej czy później nie usłyszałaby takiego przekazu. Różnimy się tylko tym, kiedy zareagujemy. Osoby, które dzięki dobrej i troskliwej opiece w domu rodzinnym zostały wyposażone w zaufanie do samych siebie i potrafią rozpoznawać emocje, szybciej to wychwycą. Co oczywiście nie oznacza, że w dorosłym życiu nie spotkają się z tego typu przemocą, bo mamy jej ogromne nasycenie: w domach, w pracy, w życiu politycznym…

Również w miejscach, które powinny na nią być wyczulone.

Jak najbardziej. W swojej pracy terapeutycznej spotykam się z tyloma opisami nadużyć w miejscach, instytucjach, do których ludzie się zgłaszają po pomoc, że głowa mała. U lekarzy, na policji pełno jest zaniechań, zaniedbań. A powtórzę: przemoc emocjonalna to nie jest tylko opresyjne działanie, ale też wycofanie tam, gdzie powinno być wzięcie odpowiedzialności za drugą osobę. W przypadku ofiary wieloletniej przemocy przynajmniej częściowe przejęcie odpowiedzialności jest zazwyczaj niezbędne; ktoś musi potwierdzić jej odczucia i uznać sytuację za patologiczną. Jeżeli więc jestem pokrzywdzona i nie zostanę potraktowana poważnie, jeżeli osoba, do której się zwracam o pomoc, nie opowie się za mną, to jestem umacniana w przekonaniu, że „nic się nie stało”, „tylko mi się wydaje”. Czyli w rzeczywistości ponownie doświadczam przemocy.

W przypadku przemocy „w białych rękawiczkach” bardzo łatwo uwierzyć, że naprawdę „tylko mi się wydaje”. Bo często dla osób z zewnątrz sytuacja wygląda kolorowo.

To prawda, a to dlatego, że przemoc nie jest domeną chlejących, bezrobotnych, budowlańców czy hydraulików. Przemocowe schematy pojawiają się bez względu na wyksztalcenie, zarobki, status społeczny. Różnica jest taka, że jeżeli do przemocy dochodzi – nazwijmy to – na wyższym poziomie hierarchii społecznej, zazwyczaj trudniej ją wykryć. Mniej ją widać. Jest bardziej zawoalowana, lepiej ukryta przed resztą społeczeństwa i samą ofiarą. Przemocowiec nie bije, „tylko” uzależnia i kontroluje.

Pracuję z paniami – bo głównie to są panie – które doświadczają przemocy od swoich mężów: biznesmenów, prawników, lekarzy, zdarza się, że i psychologów, psychoterapeutów. Ci mężczyźni są szanowani, na wysokich stanowiskach, mają nierzadko pod sobą sztab ludzi, są bardzo pomocni. Bo bardzo dbają o swój wizerunek, który jest ustawicznie, przez wiele lat budowany. Nigdy byś nie powiedziała, że „ten miły pan profesor” może zadawać na co dzień tyle cierpienia… Miałam pacjentkę, której ojciec latami, ustawicznie stosował wobec żony i dzieci potworną przemoc: fizyczną, psychiczną, ekonomiczną. To było wręcz bestialstwo. Wszystko w czterech ścianach. Na zewnątrz poważany biznesmen, działał w strukturach politycznych. Gdy umarł, na pogrzebie zjawiły się tłumy, które bardzo opłakiwały jego odejście.

Naprawdę nikt się nie domyślał, że coś jest nie tak?

Nie chciał się domyślać. Bo zwykle jakieś sygnały się pojawiają. No ale to jest nie na rękę – domyślać się, wtrącać.

Wtrącać się? Niech Bozia broni.

Gdy mamy przesłanki, by sądzić, że komuś dzieje się krzywda, musimy reagować. Często w moich mediach społecznościowych zamieszczam cytat z Martina Luthera Kinga: „Ten kto biernie akceptuje zło, jest za nie tak samo odpowiedzialny jak ten, co je popełnia”. Jeżeli jako społeczeństwo bagatelizujemy wycie uwiązanego na łańcuchu czy głodzonego psa – bo od przemocy wobec zwierząt to się zaczyna – legitymizujemy zło, dajemy przyzwolenie na to, by rosło w siłę.

Jeżeli mamy koleżankę w pracy i widzimy, że od jakiegoś czasu jest przygnębiona, to oczywiście nie ingerujmy na siłę w jej życie, ale pytajmy, interesujmy się. Zapewnijmy, że dla niej jesteśmy, gdyby potrzebowała. Wyrażajmy swoją opinię na temat przemocy, informujmy o miejscach, w których można dostać wsparcie.

Mnie się serce cieszy, gdy w tak potwornych sytuacjach, jak ta, która miała niedawno miejsce w Częstochowie, kiedy ojczym bił kablem 9-letniego chłopca a matka nie reagowała, przypadkowe osoby zainterweniowały i wezwały policję. Mam wrażenie, że coś się wreszcie zmienia w naszej mentalności. Ale tym bardziej musimy o tym wszyscy mówić, mówić i jeszcze raz mówić. Od najmłodszych lat, bo to bardzo uwrażliwia na problem. Mam pacjentki, których dzieci są w przedszkolach, gdzie uczą się swoich praw, nazywania emocji i w wieku 4-5 lat są już w stanie powiedzieć: mamo, ja tego nie chcę, mam prawo tego nie robić. To znaczy, że te maluchy mają już wrażliwość na przekroczenie swoich granic, ich uczuciom nadaje się wiarygodność.

A co byś powiedziała osobom doświadczającym przemocy psychicznej czy ekonomicznej, które zgłaszają swój problem – dajmy na to na policję – i nie tylko wiarygodność ich uczuć jest kwestionowana, ale jeszcze są traktowane niepoważnie?

Tu nie ma mądrych, trzeba się nie poddawać, szukać i na pewno wyposażać się w wiedzę: co jest czym. To oczywiście jeszcze nikogo nie zbawi, ale wiedza na temat przemocowych schematów i zależności daje bazę, od której można się odbić. Zarówno w kontakcie z tego typu instytucjami, jak i w kontakcie ze sobą. By móc zacząć budować do siebie zaufanie, tworzyć w sobie jakiś filar będący przeciwwagą dla przemocanta.

Ofiara często nie jest zdolna do tego, żeby rzucić wszystko i odejść, ale nie może ustawać w szukaniu dla siebie pomocy. Jedno jest pewno: lepiej nie będzie. Co do tego nie można mieć wątpliwości. A w końcu może dojść do tragedii.

Ale przecież nawet w przemocowym związku nie zawsze jest źle, bywają i dobre momenty.

Oczywiście, ponieważ przemoc nie jest ustawiczna, ona zwykle ma fazy: narastającego napięcia, wybuchu i przysłowiowego „miodowego miesiąca”. Ten „miodowy miesiąc” to jest coś, co wikła najbardziej. Bo ofiara jest tak bardzo wyniszczona, tak bardzo spragniona miłości, dobra, że czepi się wszystkiego. Będzie się wręcz zachłystywać tymi jaśniejszymi chwilami, a gdy znów nadejdzie cierpienie, będzie do nich wracała z uporem maniaka.

Jest na to jakiś sposób?

Trzeba budować przeciwwagę dla tych momentów, kiedy znów pojawi się chęć zaprzeczania i wątpliwość: „a może to ze mną jest coś nie tak, on przecież tak się stara”. Dobrym sposobem jest robienie zapisków. Bo z głowy dużo rzeczy ulatuje, a jak się zapisze, to jest utrwalone i w trudnej chwili może pomóc otrzeźwieć.

Takie zapisywanie, robienie screenów, zbieranie „dowodów” – choć w naszej katolickiej mentalności może być postrzegane jako coś wykalkulowanego, nie w porządku – jest bardzo potrzebne. Nie tylko po to, żeby mieć w przyszłości dowody na przykład dla sądu, ale także, a raczej przede wszystkim, dla siebie. Żeby sobie to przypominać. Żeby w chwilach wyparcia mieć podporę, by móc stanąć na ziemi.

Tu działa bardzo silny mechanizm. Wielokrotnie osoby, które odejdą od przemocanta, jeszcze przez wiele lat muszą sobie radzić z tendencją do wymazywania złych wspomnień, zmagają się z chęcią powrotu.

Świetnie to zostało zobrazowane w serialu Netflixa „Sprzątaczka”, gdzie pada nawet takie zdanie: przeważnie potrzeba siedmiu prób, żeby naprawdę uciec.

Dokładnie. W tym serialu cudowna jest postać opiekunki z ośrodka dla ofiar przemocy, która nie ocenia, nie pyta, jest wyrozumiała. I to chciałabym powiedzieć wszystkim, którzy mają jakąś bliską osobę doświadczającą przemocy. To bardzo ważne, żeby dla tej osoby być, nazywać po imieniu sytuację, ale też mieć ogromną cierpliwość. Nie odrzucać, nie obrażać się (nawet w razie powrotu do przemocanta), tylko czekać, dawać akceptację. To mogą być zasoby, dzięki którym ona będzie w stanie się kiedyś uwolnić.