Kilka tygodni temu „New York Magazine” ogłosił, że 2022 był rokiem „nepo babies”, a dyskusja na ten temat w mediach (tradycyjnych i społecznościowych) nie cichnie. Włączyło się w nią wiele gwiazd, w tym Lily-Rose Depp, która stwierdziła w jednym z wywiadów, że nic, nawet znani rodzice, nie zapewni aktorce czy aktorowi roli, jeśli naprawdę się do niej nie nadaje. Lottie Moss przyznała, że ma dość wytykania jej sławnej siostry. Z kolei Hailey Bieber (dawniej Baldwin) założyła t-shirt z nadrukiem „napo baby”, a tym samym dała jasno do zrozumienia, że nie uważa tego określenia za obraźliwe. Choć ich nazwiska są regularnie przywoływane w tym kontekście, ostatnio internautki oraz internauci zwrócili szczególną uwagę na koneksje innej gwiazdy, a właściwie gwiazdora młodego pokolenia. A mianowicie Timothée’ego Chalameta. Za wciągnięcie w dyskusję o „dzieciach nepotyzmu” główny zainteresowany całą sprawą powinien „podziękować” swojemu agentowi. I już wyjaśniamy, o co chodzi.

Timothée Chalamet to kolejne „nepo baby” w Hollywood?

W ubiegły weekend informowałyśmy, że powstanie kontynuacja „Gladiatora” – kultowego filmu z 2000 roku, za którego reżyserię odpowiada Ridley Scott. Popularne serwisy show-biznesowe podały, że prawdopodobnie w roli głównej wystąpi Paul Mescal, czyli 26-letni Irlandczyk znany z takich produkcji jak „Normalni ludzie”, „Córka” czy „Aftersun”. Jednak ostateczna decyzja nie została podjęta. A, według nieoficjalnych doniesień, jest jeszcze kilku kandydatów do roli Lucjusza. Wśród nich m.in. Austin Butler oraz Miles Teller. W mediach pojawiły się również plotki o Timothéem Chalamecie. Natomiast jego agent, Brian Swardstrom, skomentował je za pośrednictwem mediów społecznościowych.

Wiem, że jeden z tych aktorów przez kilka ostatnich miesięcy kręcił film na Bliskim Wschodzie – i od ponad 7 lat nie brał udziału w jakimkolwiek castingu – napisał Brian Swardstrom na Twitterze. 

Post możecie zobaczyć tutaj:

Brian Swardstrom rozwiał wszelkie wątpliwości dotyczące castingu do sequelu „Gladiatora”, ale raczej nie spodziewał się, że jego post na Twitterze wzbudzi tak duże zainteresowanie wśród internautów i internautek. A zdaniem wielu z nich „nie ma się czym chwalić”, ponieważ to pokazuje, w jak bardzo uprzywilejowanej sytuacji znajduje się Timothée Chalamet. Oczywiście trudno odmówić mu talentu. Niemniej jednak wiele osób zaczęło kwestionować, czy aktor byłby w miejscu, w którym jest teraz, gdyby nie znani i cenieni w branży członkowie oraz członkinie rodziny. 

Timothée Chalamet i jego koneksje w Hollywood

Przypomnijmy, że Timothée Chalamet jest synem Nicole Flender – aktorki, która wystąpiła m.in. w filmie „W pętli namiętności”. Ona z kolei jest córką Harolda Flendera, czyli pisarza i scenarzysty. Wujek gwiazdora młodego pokolenia, Rodman Flender, też pisze scenariusze. Do tego zajmuje się produkcją i reżyserią. Pozostaje jeszcze siostra. Pauline Chalamet, bo właśnie tak brzmi jej nazwisko, również trudni się aktorstwem. Ma na swoim koncie udział w kilku produkcjach, w tym w głośnym „Życiu seksualnym studentek”. Nie sposób wyobrazić sobie, że Timothée Chalamet nie skorzystał z rodzinnych kontaktów czy innych znajomości. Natomiast z drugiej strony: trudno go za to winić. Podobnie jak inne „nepo babies”. Możemy się również domyślać, że w niektórych kwestiach wcale nie jest im łatwiej.