Angelika Kucińska: Tytuł twojego solowego debiutu prowokował pytania o to, co cię uszczęśliwia i daje poczucie komfortu. Teraz trzeba zapytać o to, co cię wkurza i rozczarowuje.

Dawid Podsiadło: Głównie ludzie. Jeżeli chodzi o sam tytuł, to nie wybrałem takiego dlatego, że przeżyłem wiele zawodów i rozczarowań. Bardziej chodziło o kontynuację  formuły z debiutu, nie o mój stan emocjonalny. Pomyślałem, że to będzie fajna klamra, zamknięcie etapu debiutanckiego. Bo nie czułem, robiąc ten album, że nagrywam którąś płytę z kolei. Wciąż mam poczucie, że to jest pierwsze słowo. 

 

Serio? Przecież licząc debiut Curly Heads, “Annoyance and Disappointment” to trzeci album, który nagrałeś.

Ale nie czuję, żebym coś drastycznie zmienił. Może po prostu chodzi o to, że nie miałem przerwy pomiędzy kolejnymi płytami, dlatego traktuję je jako jeden rozdział. Sytuacja się rozwija, ale ta drastyczna zmiana jeszcze nie nastąpiła.

 

Masz potrzebę drastycznej zmiany?

Myślę, że przy kolejnej płycie solowej powinienem sobie taką zafundować. 

 

W estetyce?

Nie myślę o tym jeszcze za dużo, ale chyba tak. Czuję, że mój kolejny album powinien być wciąż przyjemny, ale mniej piosenkowy.

 

Ja słyszę zmianę już teraz, bo “Annoyance And Disappointment” jest dużo bardziej zadziornym albumem niż “Comfort And Happiness”.

To prawda, dzieje się więcej. Myślę, że duży wpływ miała na to płyta nagrana z Curly Heads. Z jednej strony praca z Curly pozwoliła mi się zregenerować. Z drugiej – w związku z tym, że to głośny materiał – koncerty były bardzo wymagające wokalnie. Ale też dzięki temu zobaczyłem, jak chciałbym śpiewać.  Jak powinienem śpiewać. Bez Curly po drodze ta płyta byłaby inna, spokojniejsza.

 

Jest jeszcze jedna ważna zmiana. Polskie teksty na twój debiutancki album wzięła na siebie Karolina Kozak. Teraz uparłeś się, że napiszesz sam.

Jest jeden tekst napisany z Karoliną, reszta jest moja. Cieszę się, lubię te teksty. Są moje. Z niedawnego dokumentu o Amy Winehouse zapamiętałem takie zdanie, że artysta nie może brać od innych muzyki czy słów, jeśli chce być wiarygodny. Jak możesz być tak naprawdę prawdziwy, jeśli śpiewasz coś cudzego?

 

Poczułeś się pewnie jako autor tekstów?

Nie wiem. Na pewno wyszedłem z założenia, że jeśli to moje nazwisko znajduje się na okładce, to chcę wziąć pełną odpowiedzialność za całość. Zasłużyć i na komplementy, i na krytykę. Wcześniej, gdy ktoś chwalił tekst do “Nieznajomego” - który napisała Karolina – czułem, że nie komplementuje mnie. Chcę zostać doceniony też za teksty, jeśli oczywiście ludzie je docenią.

 

Ty chcesz po prostu pełen pakiet pochwał?

Tak! 

 

Chwilę temu wspomniałeś film o Amy Winehouse, pamiętam też naszą rozmowę o Cool Kids Of Death. Zacząłeś przywiązywać dużą wagę do wiarygodności. Kto ci zarzucił, że jesteś niewiarygodny?

Może to wyrzuty sumienia. Obawy, że ktoś zobaczy, jaki jestem naprawdę. Teraz będę o tym myślał... (śmiech). Szczerość mnie zawsze ujmowała. Tak mam na przykład z Kortezem. Przychodzisz na jego koncert, jest dużo ludzi, pada deszcz, jest trochę dziwnie. Gość z gitarą zaczyna śpiewać i robi się cudownie. Działa. Kocham piosenki, wiem, że umiem je pisać i że nie wychodzą mi banalnie, ale chyba chciałbym zwiedzić jakiś nowy teren, zauroczyć czymś innym, poruszyć jakiś ważny temat...

 

“W dobrą stronę” porusza temat.

Chciałem napisać o czymś, co jest ważne nie tylko dla mnie, ale dla innych ludzi. Podejrzewam, że nie tylko ja widzę przemoc dookoła. 

 

Bałam się o ciebie, jak wyszedł teledysk. Że oberwiesz.

Też się bałem. Ale pomyśl, jak wielką wagę zyskałby teledysk, gdyby coś faktycznie mi się stało. Cieszyłbym się nawet, bo to by znaczyło, że kogoś dotknąłem, że chce się odegrać na mnie, że chce ze mną powalczyć. Ostatecznie klip został zaakceptowany, ale nie wywołał wielkich kontrowersji, więc chyba mogę czuć się bezpiecznie. Ważne jest to, że nie napisałem tego tekstu i nie zrobiłem dwuczęściowego klipu dlatego, że poczułem, że mogę dyktować warunki. To jest moje zdanie, niepowiedziane do końca wprost. Agresja, przemoc, destrukcyjne nastawienie do świata mnie odrzucają.

 

Czyli jesteś hipisem?

Nie, bez przesady. Nigdy mnie ten ruch nie pociągał, ich ubrania na przykład. Nie uważam, że należy aż tak bezkrytycznie wierzyć w to, że człowiek jest dobry. Częściej nie wierzę.

 

Ten pan z okładki to taki trochę XIX-wieczny hipis. Czemu akurat obraz Juliusa Kronberga?

Przypadkiem. Ktoś mi to wysłał. Pomyślałem, że przeznaczenie – chłopak na obrazie ma na imię Dawid i wygląda jak ja. Ale wrzuciłem na Instagram i zapomniałem. Miałem inny pomysł na okładkę. Dopiero ktoś w studiu rzucił, że może powinienem wykorzystać ten obraz. Nie wszyscy się od razu zorientowali, że to nie ja. Część pewnie pomyślała, że teraz narzucam skórę tygrysa i gram na harfie.

 

Albo że teraz będziesz występował topless. I okładka, i teledysk.

Andrzej Piaseczny powiedział w jakimś wywiadzie ostatnio, że on już jest starszy i nie może się rozbierać tak jak młodzi muzycy, jak Dawid Podsiadło, który rozebrał się na okładce. Mało osób wie, że to obraz namalowany 130 lat temu.

 

A czemu ty tak się spieszysz? Wydajesz płytę za płytą.

Nie chce mi się czekać. Jestem młody, mam siłę. Ale to też nie tak, że nie miałem przerwy. Płyta z Curly Heads dała mi trochę odpocząć. Z marketingowego punktu widzenia to był krok w tył – niszowy projekt, rockandrollowa muzyka i jeszcze teksty po angielsku. Mimo że większe uderzenie pewnie miałby kolejny solowy album, zrobiłem to, czego akurat potrzebowałem. Koncertów było trochę mniej. Odpowiedzialność rozkładała się na pięć osób. Płyta nie była promowana wyłącznie mną, mimo że jestem Dawidem w tym zespole i wiele osób to interesowało.

 

Nie jest łatwo być Dawidem, co?

Nie jest. Ale są też plusy.