Małysz został zapytany kilka dni temu o kadrę polskich skoczkiń, które miały słabe wyniki po konkursie w Obersdorfie. W rozmowie, jaką można obejrzeć na portalu Interia, stwierdził, że jest problem, kiedy chce się coś dziewczynom  wytłumaczyć, bo „tam od razu wchodzą emocje...”. Podkreślił, że czy jest dobrze, czy źle, to zawodniczki płaczą. Ciągle płaczą według niego. Aż trudno wejść do ich szatni. I dodał: „Na pewno trzeba coś z tym zrobić. Z jednej strony współczuję trenerom, bo to nie jest łatwa praca, a z drugiej musimy wymagać. W to są inwestowane niemałe pieniądze, więc musimy wymagać jakiejś poprawy i na pewno będziemy”.

Cóż, skoro faktycznie nieustannie płaczą, to może trzeba się zastanowić, czy coś nie jest na rzeczy i nie są nieodpowiednio traktowane, potrzebują jakiegoś dodatkowego wsparcia. A może jednak z tym ciągłym płaczem to przesada? I wystarczyłoby sobie przypomnieć, że sport łączy się z emocjami, które potrafią wyzwolić łzy. A płakanie generalnie jest w porządku, niezależnie od płci, pozwala właśnie uwolnić emocje, napięcia, oczyścić się. Takie słowa Małysza wypowiedziane publicznie raczej na kondycję polskich zawodniczek i ich samopoczucie dobrze nie wpłyną. A godzą w ich profesjonalizm.

Inna sprawa, że może warto też przyjrzeć się mocniej temu, co szwankuje w drużynie polskich zawodniczek, podejściu do nich. Szczęśliwie Małysz na koniec wywiadu jakby się zreflektował i przyznał, że może powinien zasięgnąć rady u trenerek czy trenerów zawodniczek z innych krajów, które odnoszą sukcesy. Że może faktycznie on czy trener polskiej kadry skoczkiń Łukasz Kruczek robią coś nie tak. Choć oczywiście najprościej byłoby wszystko zrzucić na emocjonalną kobiecą naturę. Jak zwykle, od wieków to znamy. Jednak to nie rozwiąże sprawy i wyników nie poprawi.