Na starcie uprzedzę tych wszystkich chłopców, szumnie nazywających siebie krytykami, którzy jeszcze się nie zorientowali, że mansplaining to obciach, i już rwą się do tłumaczenia mi, że ten film jest świetny, bo jest kampowy, rozrywkowy i „w bezceremonialny sposób celebruje kino gatunkowe klasy B” (a jeśli mam co do niego pewne zastrzeżenia, to pewnie tylko dlatego, że nic nie zrozumiałam). No... nie. Jedyna połówka szarej komórki, jaka mi pozostała, prawdopodobnie jeszcze działa, bo zarówno intencje twórców, jak i konwencja filmu są dla mnie jasne. Co nie zmienia faktu, że – choć założenia były genialne – coś się nie udało.

„Apokawixa”, czyli ekologia, zabawa, zombiaki

„Apokawixa” Xawerego Żuławskiego opisywana i promowana jako „ekologiczny zombie horror” (choć komedio-horror byłoby znacznie lepszym określeniem), jest jak połączenie „Beverly Hills” z wystąpieniami Grety Thunberg i miks „Walking Dead” z „Kac Vegas”. Są bogate dzieciaki, jest kryzys klimatyczny, są żywe trupy i szykuje się gruby melanż. Czy można sobie wyobrazić lepszy koncept? Z trudnością.

Oto trafiamy do świata wylizującego się z pandemii COVID-19. Nadwiślańscy maturzyści – sfrustrowani lockdownami, wykorzystując fakt, że ojciec jednego z nich zarabia grube miliony – jadą nad Bałtyk przeżyć imprezę, jakiej nie przeżył nikt. Choć morze mocno zasyfione, sinice w nim upasione jak meduzy w Chinach, gdzieś ktoś donosi o dziwnych przypadkach bardzo chorych, aż  „powykręcanych” ludzi, bohaterki i bohaterowie wcale nie przeczuwają nadchodzącej katastrofy. No bo w głowie i sercu jest wixa. Seks, romanse, alko, piguły, trawa, zabawa, zabawa.

Całością dyryguje zagrany przez Mikołaja Kubackiego syn milionera, Kamil (postać, nad którą – jak przyznaje sam reżyser – unosi się duch Piotra Woźniaka-Staraka, założyciela Watchout Studio, które wyprodukowało film). Do tego mamy – zgodnie z założeniem – cały przekrój karykaturalnych postaci: Waleria Gorobets wciela się w denerwującą ekoaktywistkę, Natalia Pitry to wyuzdana cam-girl, a siostra Julii Wieniawy, magnetyczna Alicja Wieniawa-Narkiewicz, jest emo-weganką z największym (finalnie) komediowym potencjałem. 

„Apokawixa”, czyli polski „Zombieland” 

I choć obraz gen Z grubo tu przerysowany (tak, tak, oczywiście celowo), ostatecznie wydaje się dość akuratny. Nasi bohaterowie siedzą na tykającej bombie i – choć nawet wykrzykują zaangażowane hasła o świecie w płomieniach, którzy zostawiają im dorośli –  jak przychodzi co do czego, nie orientują się nawet, że wybuchła wojna. Wojna wcale nie jest „polsko-ruska” (że w taki grubo ciosany sposób nawiążę do dorobku reżyserskiego Żuławskiego), jednak odwołania do katastrofy, która nadeszła niezauważalnie, to prztyczek w nos dla nas wszystkich, nie tylko pseudozaangażowanej, a ostatecznie niewiele ogarniającej dzieciarni... W każdym razie: truta na potęgę Matka Ziemia postanawia się zemścić, a impreza życia zamienia się w jatkę z zombiakami. 

Jest brawurowo, ryzykancko, bez jeńców, na złamanie karku. Jest rozpierdziel, w którym odbijają się echa niedawnych netffliksowych hitów utrzymanych w konwencji slasherów („W lesie dziś nie zaśnie nikt” czy „Wszyscy moi przyjaciele nie żyją”). Jest też pojechana, gruba komedia (z Tomaszem Kotem, Cezarym Pazurą i Matyldą Damięcką, czyli przegranymi millenialsami i boomersami w tle). Taki trochę „Zombieland” po polsku.

Ostatecznie jednak jest szalony trip, który męczy. Całość nie przenosi na żadne fajniejsze poziomy świadomości. Nic nie zmienia. Czyni oczywiste konstatacje. Trochę nie wiadomo po co to, komu i na co... Cóż, może po prostu jestem za stara na takie zabawy. Z pewnością jednak dziękuję twórcom za Sebastiana Fabijańskiego w roli leśnego dziada (zarówno koncept, jak i jego realizacja turbodobre) i „profetyczne hordy” na końcu. Mocne. Trafne. Na czasie. A ponieważ to recenzja bez spojlerów, by dowiedzieć się, o co chodzi, musicie zobaczyć same i sami.

Zobacz także: