Wielkie hity i role, których nie dostała

Na brak propozycji nigdy nie mogła narzekać, i to również takich gwarantujących zawrotną popularność. Jako nastolatka grała przez kilka lat w chętnie oglądanym w Stanach Zjednoczonych serialu „The Secret Life of American Teenager”. Chwilę później dostała główną rolę w globalnym hicie – młodzieżowej serii science fiction „Niezgodna”. Kilka lat temu zasiliła pierwszoplanową obsadę – obok Reese Witherspoon, Nicole Kidman i Zoe Kravitz – „Wielkich kłamstewek”, świetnego serialu HBO, gdzie Woodley zagrała ofiarę gwałtu i młodą matkę samodzielnie wychowującą dziecko (chyba wszyscy widzieli, więc nie spoileruję). „Wielkie kłamstewka” pokazały ją w nowej odsłonie – ukształtowanej, dojrzałej emocjonalnie aktorki, która dźwiga niejednoznaczną postać. Z kilku ważnych ról, jak wyznaje w wywiadach, musiała zrezygnować z powodów zdrowotnych – na chwilę odpuściła zajmowanie się karierą, by zająć się powrotem do formy psychicznej. Dziś je w formie. Prywatnie też, zawodowo przede wszystkim.


Bądźmy kulturalni: czy można nauczyć się feminizmu z seriali? >>>
 

Trójkąt improwizowany

„Coś się kończy, coś zaczyna” to najnowszy film Drake’a Doremusa, tego od bardzo dobrego „Do szaleństwa” („Like Crazy”). Shailene Woodley partnerują Jamie Dornan i Sebastian Stan. To współczesna historia miłosna o dziewczynie, która tak nieskutecznie ucieka od związków, że ląduje w dwóch jednocześnie i nie potrafi (nie chce?) wybrać. Doremus wymyślił sobie, że będzie pracował bez szczegółowo rozpisanego scenariusza, aktorzy wchodzili na plan bez gotowych linijek (bo ich nie mieli), improwizowali. „Budując postać, starasz się zrozumieć wszystko, co ją kształtuje, elementy osobowości” – tak Woodley opowiadała o roli w niedawnym wywiadzie dla „The New York Times”. „A u Doremusa nie bardzo budujesz postać. Wchodzisz jako ty”. W tej samej rozmowie opowiadała, że Daphne, którą gra w „Coś się kończy, coś zaczyna”, to jej alter ego. „Gdy miałam 18 lat, przeprowadziłam się do domu w środku lasu, bez zasięgu, bez internetu. Jestem samotniczką, a grając Daphne mogłam zagłębić się w ekstrawertyczną część mojej osobowości. Być kimś, kto dużo wychodzi, jest wolny, żyje impulsywnie. Miałam dużo frajdy, zastanawiając się, co by było, gdybym nie musiała przejmować się konsekwencjami używek i siedzenia w barze do drugiej w nocy. Bo prywatnie nigdy bym sobie na coś takiego nie pozwoliła”.


Filmy o miłości, które musicie obejrzeć przynajmniej raz w życiu >>>

 

Kadr z filmu „Coś się kończy, coś zaczyna”, fot. materiały prasowe

Zobacz także:

 

Koniec z tradycyjnym modelem związku?

„Coś się kończy, coś zaczyna” nie jest ckliwym romansem z rzewnym happy endem. Nie ma też nic wspólnego z uroczą komedią romantyczną. I choć Daphne plącze się w kłopotliwy trójkąt, to też nie do końca jest film o miłości. „Coś się kończy, coś się zaczyna” to raczej historia o poszukiwaniu siebie, definiowaniu swoich potrzeb, kształtowaniu tożsamości, gdzie relacja z drugim człowiekiem jest jednocześnie tłem i katalizatorem tych poszukiwań. Film Drake’a Doremusa śmiało dyskutuje z tradycyjnym modelem związku. Bo czy tak naprawdę Daphne musi wybierać? Jeden z mężczyzn daje jej poczucie bezpieczeństwa, jest miły, ułożony, opiekuńczy. Ten zaspokaja potrzebę stabilizacji. Drugi – ten, z którym ma lepszy seks – jest nieobliczalny, nieogarnięty emocjonalnie, trochę mroczny (i dlatego taki atrakcyjny). Ten zaspokaja potrzebę przygody. „Byłam i w otwartym związku, i w głęboko monogamicznej relacji” – mówiła Shailene Woodley w tym samym wywiadzie dla „The New York Times”. „Wydaje mi się, że żyjemy w czasach, w których nie powinny obowiązywać żadne zasady, poza tymi przyjętymi przez dwie osoby zaangażowane w relację – albo trzy osoby, co kto lubi! Tyle że trzeba brać odpowiedzialność za dynamikę związku, a ta odpowiedzialność sprowadza się do szczerości, komunikacji i zaufania. Poza tym nic nam do tego, co ludzie decydują się robić z własnym życiem”.


Bądźmy kulturalni: Kogo wkurza Dawid Podsiadło? >>>

 

Kadr z filmu „Coś się kończy, coś zaczyna”, fot. materiały prasowe

 

Na linii ognia

Chyba pierwszy raz aktorka tak bardzo otworzyła się wywiadzie. Przyznała, że była w toksycznym, przemocowym związku – dokładnie gdy odnosiła pierwsze duże sukcesy zawodowe, była u szczytu popularności. Wyznała, że przez wiele lat zmagała się z poważnymi zaburzeniami psychicznymi. „Dziś szczęśliwie jestem już po drugiej stronie” – mówiła. „W ostatnich kilku latach głównie skupiałam się na zdrowiu mentalnym. Dzięki pracy, którą wykonałam, dziś czuję się stabilnie, mam jasny ogląd wszystkiego w moim życiu – kariery, związków, własne poczucia wartości. Jestem wdzięczna, że przekroczyłam tę linie ognia, bo wiem, do czego nigdy nie chcę wracać”. Oby z drogi dobrych ról też nie było już odwrotu.


„Wielkie kłamstewka” - nie będzie 3. sezonu serialu? >>>