Na wstępie od razu zaznaczę, że absolutnie NIE JESTEM PRZECIWNICZKĄ ANTYKONCEPCJI. I uważam, że powinna być łatwo i ogólnodostępna, a sytuacje, kiedy ktoś utrudnia nam jej zakup, nie szczędząc przy tym kąśliwych komentarzy, z kolei nigdy nie powinny mieć miejsca. Niestety, nie jestem jednak zwolenniczką wykorzystywania antykoncepcji w celach innych, niż zabezpieczenie przed zajściem w ciążę. A przede wszystkim traktowania hormonów jako cudownego leku na trądzik. To zło i uwierzcie mi, naprawdę wiem, o czym mówię.

Błędy młodości, których można uniknąć 

Z trądzikiem zmagałam się pół swojego dotychczasowego życia, a mam 31 lat. Nie jestem w stanie przypomnieć sobie, u ilu dermatologów byłam, ile specyfików w postaci rozmaitych maści i kremów stosowałam, ale za to doskonale pamiętam, że za każdym razem nic mi to nie dawało. Mając 15 lat, wychodzi się z założenia, że to taki wiek i kłopot przecież w końcu minie. A co, jeśli nie mija, a lata lecą? Oczywiście, nie zawsze było u mnie bardzo źle. Bywały nawet bardzo dobre momenty, ale problem wracał. Do tego dołożył się jeszcze ten z miesiączkowaniem. PCOS? Tak, taką diagnozę usłyszałam wielokrotnie. Ale umówmy się, brak okresu dla studentki, zaczynającej życie w wielkim mieście, która poznaje nowych ludzi i zaczyna aranżować sobie przyszłość, to znacznie mniejsze utrapienie, niż twarz cała w krostach. Trafiałam więc do złych lekarzy, od których słyszałam: „jak zajdzie pani w ciążę wszystkie problemy miną!” (do dziś nie mogę w to uwierzyć i nie życzę takich rad żadnej 20-latce). Od tych samych lekarzy zostałam poratowana inną „deską ratunku”. Co zabawne, czymś, co mnie przed tą ciążą uchroni.

Kiedy uświadomiłam sobie, że tabletki antykoncepcyjne + trądzik to związek bez przyszłości i z gwarancją złamanego serca?

Tabletki antykoncepcyjne brałam kilka lat. Po bożemu, czyli z przerwami. I każda ta przerwa była niestety bardzo bolesna. Bo akurat podczas faszerowania się hormonami nie odczuwałam żadnych skutków ubocznych. A wiem, że inne dziewczyny nie mają tak lekko. Tyją, chudną, wymiotują. Niewielu daje to do myślenia. Z własnego doświadczenia wiem, że stosowanie antykoncepcji tylko i wyłącznie po to, by zwalczyć trądzik, może skończyć się również podwyższonym cholesterolem i ryzykiem zawału serca przed trzydziestką. Właśnie dlatego odstawiłam tabletki. Na dobre. Reakcja mojego organizmu była natychmiastowa. I o ile w czasie tych przerw trądzik oczywiście od razu o sobie przypominał, tak na koniec powrócił ale ze zdwojoną siłą. Chyba możecie sobie wyobrazić, jak się wtedy czułam. Bezsilność to zdecydowanie za mało powiedziane. Jednak wystarczyło mi sił na to, by postanowić sobie, że już nigdy nie będę leczyła trądziku taką drogą. Drogą ewidentnie donikąd. I podkreślam raz jeszcze, że mój przypadek powinien dać do myślenia przede wszystkim tym z was, które antykoncepcji nie potrzebują aktualnie w żadnym innym celu, oprócz polepszenia stanu swojej cery. To polepszenie rzecz jasna następuje. A przy okazji mydli wam oczy i przyzwyczaja to stanu, jaki niestety bez hormonów, nie byłby w tak krótkim czasie możliwy do osiągnięcia.

Jeśli nie hormony, to co? Czyli jak nie wpaść z deszczu pod rynnę

Kiedy na dobre pożegnałam się z tabletkami antykoncepcyjnymi i nie wróciłam już do ginekologa, który przez kilka lat twierdził, że hormony to najlepszy sposób na poradzenie sobie z moim problemem, trafiłam do endokrynologa, by spróbować odkryć źródło problemu. Pierwsza wizyta była bardzo motywująca. Z każdą kolejną było coraz gorzej. Skończyło się na wykonaniu setek badań, które nic nie wykazały (nadnercza ok, o insulinoodporności też nie ma mowy), wydaniem opinii, że to wszystko przez stres, na a na ten przecież lekarstwa jeszcze nie wymyślono i „trzeba sobie jakoś z nim radzić” oraz przepisaniu sterydów, których oczywiście nie kupiłam. W pakiecie tym otrzymałam jeszcze zupełny brak koncepcji na to, jak jeszcze mogę sobie pomóc. Za namową mamy zaczęłam więc pić niepokalanek. Zioło niezbyt smaczne, ale jak się okazało, jak diabli skuteczne. Po kilku miesiącach (warto mieć na uwadze, że u jednych jest to krótszy, u innych dłuższy etap) zaczęłam widzieć efekty. Regularne miesiączki szczęśliwie powróciły. Z cerą jednak nadal było średnio.

To zmotywowało mnie, żeby wybrać się do dietetyka z duszą zielarki i porozmawiać o tym, jak to, co jem, może wpływać na moje problemy na twarzy. Nie byłam zaskoczona, gdy usłyszałam, że bardzo. I mimo, że jeszcze przed wizytą ograniczyłam do minimum cukier, jasne pieczywo, zaczęłam bardziej zwracać uwagę na to, co z czym łączyć i w jakiej formie sobie serwować, wizyta uświadomiła mnie w wielu kwestiach jeszcze bardziej. A przede wszystkim utwierdziła w przekonaniu, że źródło wielu problemów, w tym także trądziku, stwarzamy sobie sami. Tym, co jemy, tym, że nie posiadamy wiedzy o funkcjonowaniu podstawowych narządów, a także tym, że brakuje nam konsekwencji w działaniu, bo w dzisiejszym świecie przyzwyczailiśmy się do tego, że wszystko mamy „na już”. Nie, nie ma tak łatwo. Ja, żeby się o tym przekonać, musiałam przejść bardzo długą i momentami ciężką drogę. Wiem, że jeszcze dłuższa i wcale nie mniej wymagająca przede mną. Ale przynajmniej w końcu widzę światło w tunelu, które do tej pory było tylko chwilowym, optycznym złudzeniem.