„Parada serc” – co to za film?

Rzecz jest o zapracowanej warszawiance Magdzie, która nie lubi psów i wyjeżdżania poza stolicę. Musi jednak pojechać do Krakowa, gdzie spotyka gapowatego wdowca, jego syna oraz ich czworonożnego towarzysza Puzona. Spotkanie – jak łatwo się domyślić – wywraca jej cały świat na drugą stronę.

Wyreżyserowana przez Filipa Zylbera („Serce nie sługa”, „Jak poślubić milionera”) komedia romantyczna „Parada serc” zadebiutowała na Netfliksie w połowie czerwca i szturmem zdobyła czołówki rankingów na całym świecie. W tygodniu od 13 do 19 czerwca uplasowała się na 3. miejscu najpopularniejszych nieanglojęzycznych tytułów streamingowego giganta. 

Statystyki mówią same za siebie: tylko w tym jednym tygodniu na oglądaniu polskiego dzieła użytkowniczki i użytkownicy Netfliksa spędzili łącznie prawie 12,5 miliona godzin. Niezwykle chętnie „Paradę serc” włączano w 45 krajach, w tym m.in. w Argentynie, Brazylii, Meksyku, Belgii, Niemczech, Francji, Grecji, Hiszpanii i we Włoszech. 

„Parada serc” zbiera bezlitosne recenzje

Spektakularny sukces historii zmroził krytyczki i krytyków, którzy nie mają litości dla obrazu z Anną Próchniak, Michałem Czerneckim i bogu ducha winnym jamnikiem w rolach głównych (a także m.in. Piotrem Roguckim, Moniką Krzywkowską oraz Iwo Rajskim w rolach drugoplanowych). Nie tylko w Polsce recenzenci i recenzentki nie szczędzą sobie złośliwości.

Robert Moore z „Movie Nation” zauważa:

Filmowcy nie dali rady wymyślić jednego przyzwoitego żartu. Nawet z udziałem psa. Zadowoliłbym się nawet jakimś gagiem z recyklingu z disnejowskiego filmu, skoro zabrakło oryginalnych pomysłów. Największym problemem jest jednak brak tempa. Nawet zwiększenie prędkości odtwarzania filmu nie jest w stanie wprawić go w ruch.

John Serba z „Decidera” w swojej tyradzie na temat filmu Zylbera stwierdza ostatecznie:

„Parada serca” to zlepek motywów z setek jednakowych komedii romantycznych, które powstały przed nią – nie ma żadnych wątpliwości co do finału  fabuły DOA (z ang. dead on arrival – tryb gwarancji wprowadzony przez producentów sprzętów elektronicznych, obejmujący wadliwe produkty, które zostały dostarczone niesprawne bądź uległy awarii tuż po rozpoczęciu użytkowania – przyp. red.). (...) Żarty są jak rozgotowany makaron, który przykleił się do linoleum.

Daniel Hart z serwisu „Ready Steady Cut” konkluduje krótko:

Zobacz także:

Zanim dotrzesz do trzeciego aktu, będziesz musieć zmierzyć się z dużą ilością nudy. Nawet zakończenie nie wywołuje emocji.

A wy już po seansie? Jak wam się podobało?