Życie gwiazd wielkiego czy małego ekranu, modelek, piosenkarek i tych wszystkich idealnie wyglądających influencerek może przyprawiać o zawrót głowy. Skłamałabym pisząc, że nigdy nie poczułam lekkiego ukłucia zazdrości na myśl o przywilejach, które przysługują pięknym, znanym i bogatym, których każdy krok możemy śledzić w mediach wszelkiego rodzaju. Jest jednak pewne zjawisko, którego absolutnie – za żadną cenę – nie chciałabym doświadczyć i chyba nic (w moim odczuciu oczywiście) nie mogłoby mi tego wynagrodzić. A o co chodzi?

O bycie wiecznie poddawaną ocenie za wygląd i krytykowaną publicznie przez każdego z dostępem do telefonu i minimalnym pakietem internetu. Od razu też wyjaśnię dwie kwestie, żeby nie było dalej niepotrzebnych wątpliwości. Po pierwsze: to nie jest tak, że uważam, że tylko osoby publiczne są oceniane za to, jak wyglądają. Tutaj też wyraźnie zaznaczę, że będę się wypowiadała jedynie o komentowaniu czyjegoś wyglądu, bo ocena zachowania to już nieco inna kwestia. Nie uważam też, że my – obserwatorzy, fani, użytkownicy Instagrama, czy jakkolwiek się nazwiemy – mamy prawo do tego, aby w sposób nieprzyjemny/chamski/agresywny komentować wygląd osób publicznych (tych niepublicznych oczywiście również). Przyznam też szczerze, że byłabym sama ogromną hipokrytką, gdybym nie przyznała się w tym miejscu, że i mi się to nigdy nie zdarzyło. Ostatnio prowadziłam żywą dyskusję na temat Rihanny, która jak chyba już wszyscy wiemy jest w ciąży. Mam wrażenie, że jej brzucha nie widziałam tylko u siebie w lodówce. Otwarcie też przyznaję, że nie jestem fanką jej stylizacji, nie przepadam też za takim eksponowaniem gołego brzucha w ciąży. Ale – to TYLKO moje zdanie i może mi się to nie podobać. Natomiast prawda jest taka, że SO WHAT? Tak naprawdę moja opinia w tej kwestii ma zero znaczenia, niech sobie Rihanna chodzi jak chce – jeśli tak jej dobrze i tak chce przeżywać swoją ciąże. Nie wyobrażam sobie natomiast tego, żeby wypisywać obrzydliwe komentarze pod jej adresem, zamieszczać obraźliwe teksty chociażby pod jej postami na Instagramie i wyśmiewać ją tylko dlatego, że ja bym się tak nie ubrała. To naprawdę nie jest tak, że osoba popularna, która żyje otoczona aparatami fotografów i jest wiecznie wystawiona na widok publiczny daje nam tym prawo do odbierania jej szacunku i podmiotowości. A już nic, ale to nic nie usprawiedliwia chamstwa, prostactwa, bezpodstawnego krytykanctwa i obrażania drugiego człowieka za to jak wygląda.

Druga sprawa – piszę o dziewczynkach, nastolatkach, dojrzałych kobietach – bo po pierwsze sama jestem kobietą, a piszę z mojej perspektywy i odnoszę się do moich obserwacji. Uważam, że my – osoby identyfikujące się jako kobiety – jesteśmy wyjątkowo opresyjnie traktowane każdego dnia, na każdym polu. Ciało kobiety i jej zachowanie, każdy przejaw siły lub słabości, niezadowolenia, złości, radości, smutku etc. są tłamszone lub poddawane krytyce przy każdej możliwej okazji. Od najmłodszych lat jesteśmy uczone, że mamy być grzeczne, miłe, ładne i szczupłe, bo tylko dzięki temu będziemy pożądane – a dalej będziemy mogły odnieść (względny) sukces. Mimo że czasy się zmieniają i coraz więcej treści w mediach traktuje o ciałopozytywności i różnorodności, a normalizacja ludzkiej – a w szczególności kobiecej – fizyczności dzieje się na naszych oczach, to wciąż dziwią pewne zjawiska. I tutaj poruszę np. szeroko komentowaną kwestię wagi Adele czy Rebel Wilson. Obie panie znane były ze swoich pełniejszych kształtów, a i przez lata utrzymywały, że bardzo siebie lubią i nie poddadzą się presji na schudnięcie. Jak można się było jednak spodziewać po jakimś czasie obie przeszły ogromne metamorfozy – po części (jak tłumaczyły w wywiadach) podyktowane kwestiami zdrowotnymi. Jeśli Adel teraz czuje się dużo lepiej ze sobą, zyskała pewność siebie i zdrowie, to wspaniale. Jeśli Rebel ma zdrowsze ciało, sama z siebie pragnęła tak daleko idącej, zmiany to też cudownie. Wydaje mi się jednak, że niestety mimo całego ruchu ciałopozytywnosci, akceptacji i propagowania różnorodności itp. obrzydliwe komentarze „fanów” nikomu nie pomogły, a i mogły wpłynąć na ich decyzje o zmianie wyglądu przez radykalne schudnięcie. No więc niby powoli otrzepujemy się z tego absurdalnego przekonania, że tylko szczupłe jest piękne, a z drugiej strony jest to w nas tak głęboko zakorzenione, że przy każdej możliwej okazji wypływa na powierzchnię, krzywdząc innych ludzi.

W tym wszystkim bardzo budująca jest postawa, którą prezentuje chociażby Selena Gomez, która otwarcie mówi „jestem doskonała, taka jaka jestem”:

But honestly, I don’t care about my weight because people b**ch about it anyway. ‘You’re too small.’ ‘You’re too big.’ ‘That doesn’t fit.’ ‘Meh meh meh’. B**ch, I am perfect the way I am. Moral of this story? Bye!"  – powiedziała dokładnie Selena ostatnio a jej słowa odbiły się szerokim echem w sieci. Gwiazda podkreśliła, że nigdy wszystkim nie dogodzimy i ona ma dość brania udziału w wyścigu do nieosiągalnej doskonałości. Bo jest doskonała, taka, jaka jest, ze wszystkimi swoimi niby niedoskonałościami/

Tymi słowami Selena odpowiedziała na TikToku wszystkim tym osobom, które komentują jej wygląd i wagę. To bezpośrednia wiadomość do tzw. bodyshamers. [1], z którymi gwiazda ma do czynienia już od najmłodszych lat. Jak sama przyznała: życie w świetle blasku fleszy paparazzi, na widoku publicznym od bardzo młodego wieku wiąże się z ogromną presją. Świadomość, że każdy na ciebie patrzy, ocenia i komentuje twój wygląd zewnętrzny, zachowanie oraz wybory życiowe, uniemożliwia normalne życie, sprawia nieustający dyskomfort. Co jest bardzo budujące w podejściu gwiazdy, to jej pewność siebie i świadomość, jak szkodliwe są nierealistyczne standardy piękna, z którymi przyszło nam się wszystkim mierzyć. Gomez otwarcie stwierdziła, że gdy to wszystko zrozumiała – mimo i tak cały czas ciężkiej, codziennej pracy nad poczuciem własnej wartości – jej perspektywa w podejściu do własnego wyglądu kompletnie się zmieniła.

From the time I can remember, I’ve always felt like I had to be perfect or look a certain way. It took me a long time to realise that I only wanted to be myself – that what made me unique was also what made me beautiful – powiedziała.

Nie chcę sobie nawet wyobrażać życia kobiet, zwłaszcza tych dorastających, które funkcjonują na co dzień na oczach całego świata. Nie mnie oceniać decyzje, dlaczego ktoś decyduje się na prowadzenie takiego trybu życia. Na pewno możliwości i przywileje, jakie idą z nim w parze, mogą w jakimś procencie różne trudy wynagrodzić. Uważam natomiast, że opresyjna kultura szczupłego ciała i idealnego (czyli jakiego?) wyglądu, która narzuca nierealne do spełnienia wymagania, jest po prostu zła. Dlatego takie głosy i postawa, jaką prezentuje Gomez są tak istotne z punktu widzenia „zwykłych ludzi”, w tym przede wszystkim dzieci i nastolatków. Każda z nas jest piękna (a przecież piękno to kategoria subiektywna!), dzięki temu, że jest inna – przez co wyjątkowa. A to, czy masz na brzuchu wałeczek tłuszczu, większą pupę, czy szerokie biodra nie ma żadnego znaczenia. Jesteś piękna taka, jaka jesteś. Może to i banał, ale one są najprawdziwsze – liczy się wnętrze i to, jaką osobą jesteś. Dla siebie i innych.