Nie chciałam tego oglądać. Samotna matka walcząca o dziecko, emocjonalna i instytucjonalna przemoc, próby wyjścia z kręgu ubóstwa… Ileż można opowiadać tę samą historię? Tak myślałam. Na szczęście oferta Netflixa jest tak nierówna, że pewnego wieczoru – po dotarciu na krańce platformy i pełnym rezygnacji powrocie na główną stronę – odpaliłam pierwszy odcinek „Sprzątaczki”. I niemal natychmiast zrozumiałam, że seria stworzona przez Molly Smith Metzler na podstawie wspomnień Stephanie Land to najlepsze, co pojawiło się w serwisie od lat. Dlaczego?

Matka, córka, matka, czyli o czym jest serial Netflixa „Sprzątaczka”

348 posprzątanych toalet, 7 programów wsparcia rządowego, 7 przeprowadzek, jedna noc na podłodze terminala promowego i cały trzeci rok życia córki głównej bohaterki. Oto co – mówiąc najkrócej – zobaczymy w „Sprzątaczce”. Kiedy Alex odchodzi od swego partnera, ma przy sobie córeczkę i 18 dolarów. Nie ma ubrań, wsparcia bliskich ani instytucji stworzonych po to, by tego wsparcia udzielić. Świat wkoło zdaje się płonąć i rozpadać. A ona w centrum pożaru, wiotka niczym trzcina – i tak samo wytrzymała - walczy o swą godność.

Walka ta ma twarz Margaret Qualley, którą mogliśmy oglądać m.in. w filmie „Pewnego razu... w Hollywood” Quentina Tarantino i serialu „Pozostawieni”. 26-letnia aktorka i modelka daje w „Sprzątaczce” brawurowy, a jednocześnie bardzo wyważony popis swoich umiejętności. Kreacja zmagającej się z biedą, bezdomnością i biurokracją samotnej matki, która zostaje sprzątaczką, aby związać koniec z końcem, ma w sobie niesamowitą intensywność i klasę. Napięcie, przerażenie, niepewność, determinacja, opanowanie - to wszystko, co Qualley pokazuje na ekranie, bezwzględnie zasługuje na najważniejsze filmowe nagrody. 

Na drugim biegunie jest matka Alex. Niezwykłą kreację Pauli stworzyła Andie MacDowell, która poza ekranem jest matką Margaret. Trzeba przyznać, że tak irytującej, a zarazem wzruszającej postaci ze świecą szukać. Kontakt z nią jest jak spacer po polu minowym - nie można ani na chwilę stracić czujności. To wynik niezdiagnozowanej choroby dwubiegunowej Pauli, która w serialu została sportretowana z dużą sugestywnością. Sprzeczne impulsy, nadaktywność, bezustanne balansowanie na granicy bliskości i oddalenia… To wszystko buduje postać złożoną, niepodlegającą prostym ocenom. Jest równie bezpretensjonalna, co cała ta historia: poważna, ale też ciepła, pozbawiona zadęcia i pełna czułości.

Przemoc, której nie widać

„Sprzątaczka” nie zamiata brudów pod dywan. Odwrotnie - wywleka je na powierzchnię i każe się im uważnie przyglądać. Pokazuje jak przez szkło powiększające, że bieda izoluje, bezwzględnie oddziela od innych. Ale nie jest to obraz spod znaku „poverty porn”. Wyrzeczenia trudne do objęcia rozumem, brudne sedesy, pogarda ze strony lepiej sytuowanych – to wszystko nie pojawia się tu dla szokowania, ale odsłania równie istotny temat.

Kiedy urzędniczka sugeruje Alex, by zgłosiła się do schroniska dla ofiar przemocy domowej, dziewczyna odmawia.

„Nie chciałabym zabierać miejsca osobie, którą naprawdę skrzywdzono” – odpowiada.

I w tych słowach kryje się klucz do tej opowieści. Z wielką mocą pokazuje ona, jak łatwa do przeoczenia jest przemoc, która nie objawia się siniakami na rękach czy podbitym okiem. Przemoc psychiczna, finansowa ma to do siebie, że jest podstępna. Trudno jej dowieść, łatwo zignorować. Serial, który możemy obecnie oglądać na Netflixie, obnaża tę prawdę w bolesny sposób. 

Zobacz także:

Serial „Sprzątaczka” na Netflix - trailer