Millie Bobby Brown, przedstawicielka pokolenia Z, idolka nastolatek i jedna z najpopularniejszych obecnie aktorek młodego pokolenia powiedziała kiedyś, że to inne dziewczyny dają jej siłę do działania. Inspirująco mówiła również o Jedenastce, czyli swojej bohaterce z serialu Netflixa Stranger Things, który przyniósł jej międzynarodowy rozgłos. W pierwszym sezonie Nastka była sterowana przez bezwzględnego naukowca Papę, człowieka, którego uważała za swojego ojca. W drugiej części była z kolei pod dużym wpływem nowego ojca, komendanta Hoppera oraz Mike’a, w którym z wzajemnością się podkochiwała. W trzecim zaś to Max, jej rówieśniczka, czyli w końcu kobieta, uświadomiła jej, że to sama Jedenastka jest w stanie decydować o tym, jak ma wyglądać, co ma myśleć i kim chce być. Mówiąc to, Millie Bobby Brown utwierdziła nas w przekonaniu, że #GirlPower to dzisiaj przekaz w dużej mierze płynący do nas z ekranu i tego małego i dużego. Jeśli prześledzimy ostatnie dekady tego, co wydarzyło się w kinematografii, natrafimy na mnóstwo tytułów, które przypominają nam o tym, że jesteśmy piękne (bez względu na to, jak wyglądamy), mądre, inteligentne, zaradne i zdeterminowane. Więc jeżeli kiedyś zapomnimy o tym choćby na chwilę, obrazu te będą dobrym sposobem na to, by szybko przypomnieć nam o naszej sile. Zwłaszcza, że teraz szczególnie jej potrzebujemy.

Filmy o silnych i inspirujących kobietach, które musisz zobaczyć

„Była sobie dziewczyna” (2009), reż. Lone Scherfig 

Film duńskiej reżyserki Lone Scherfig to film o tym, że nikt nie powinien podejmować za nas decyzji, z których konsekwencjami będziemy musieli sobie potem poradzić sami. Oraz o tym, że czasami musimy popełnić kilka błędów, by mieć siłę unikać kolejnych. Londyn, lata 60. Nastoletnia Jenny, grana przez 24-letnią wówczas Carey Mulligan (nominowaną za tę rolę do Oscara) jest wzorową uczennicą, której rodzice widzą ją na Oxfordzie. Ona sama siebie również, dopóki nie poznaje dwukrotnie starszego od siebie przystojnego mężczyzny, Davida (Peter Sarsgaard). Zauroczona Jenny woli przebywać w jego (tylko pozornie) idealnym świecie, wśród (pozornie) żyjących w dostatku znajomych, niż przygotowywać się do egzaminów. Kiedy okazuje się, że została oszukana, postanawia za wszelką cenę zrealizować marzenia, które porzuciła, zapominając o tym, co tak naprawdę jest dla niej ważne. Obraz Była sobie dziewczyna (w oryginale An Education) został oparty na autobiograficznych wspomnieniach brytyjskiej dziennikarki Lynn Barber.

„Legalna blondynka” (2001), reż. Robert Luketic 

Obraz Roberta Luketica rozprawia się z mitem o „głupich blondynkach” i uważany jest za jeden z najbardziej feministycznych filmów w historii. Wszystko dzięki Elle Woods, drobnej blondynce, która chcąc odzyskać faceta, pstanawia, że tak jak on będzie studiować prawo na Harvardzie. Choć plan ten udaje jej się zrealizować, faceta odzyskać już niekoniecznie. Elle szybko jednak zapomina, co początkowo zmotywowało ją, by dostać się na najbardziej prestiżową prawniczą uczelnię w kraju i zamierza wszystkim udowodnić, że kolor włosów i słabość do różowego koloru jest ostatnią rzeczą, jaka powinna definiować nas w oczach innych. Oprócz obalania stereotypów Legalna blondynka dotyka również tak ważnych tematów, jak siostrzeństwo czy molestowanie seksualne. I niezmiennie ma twarz Reese Witherspoon, dzisiaj jednej z najbardziej wpływowych kobiet w Hollywood i ambasadorki ruchu Time’s Up walczącego z seksizmem i o równouprawnienie kobiet nie tylko w branży filmowej.

„Uśmiech Mony Lizy” (2003), reż. Mike Newell 

Jeśli Legalna blondynka ma twarz Reese Witherspoon, to w przypadku Uśmiechu Mony Lizy bez wątpienia jest to Julia Roberts. Wciela się ona w nauczycielkę historii sztuki Katherine Watson, której pojawienie się na jednej z wyższej uczelni mającej na celu przygotowanie młodych, zamożnych panien do roli żon, doprowadza do prawdziwej rewolucji. Warto dodać, że rzecz dzieje się w latach 50. w Stanach Zjednoczonych, kiedy pozycja kobiet w życiu społecznym była mocno ograniczona i mocno stereotypowa. Gdyby nie nauczycielka, młode dziewczyny, grane m.in. przez Julię Stiles, Maggie Gyllenhaal i Ginnifer Goodwin, nie dostałyby zastrzyku odwagi do realizowania swoich zainteresowań i zapewnienia o całym wachlarzu możliwości, jakie daje im życie, a przede wszystkim o tym, że ich wartość wykracza daleko poza bycie przykładną córką, żoną i matką. Uśmiech Mony Lizy to kolejny film, w którym pokazana jest idea siostrzeństwa, jako źródła dodatkowej siły do działania i wzajemnego motywowania się.

Zobacz także:

„Mulan” (2020), reż. Barry Cook, Tony Bancroft 

Choć jest ich całkiem sporo, dla nas to właśnie Mulan znajduje się na szczycie rankingu największych feministek wśród księżniczek Disneya. To produkcja, którą powinno się pokazywać dziewczynkom od najmłodszych lat, by zaszczepić w nich przekonanie, że wcale nie potrzebują księcia na białym koniu, aby ich życie miało sens. Mulan wykazała się niezwykłą odwagą zarówno wtedy, kiedy wymiksowała się od obowiązku aranżowanego małżeństwa, jak również, gdy zaciągnęła się do wojska jako mężczyzna, a następnie została zdemaskowana. To jednak nie zmniejszyło jej hartu ducha, bo wróciła na pole walki, by ratować swój kraj. Niebawem doczekamy się filmowej wersji Mulan i mamy nadzieję, że będzie miała ona równie mocny przekaz, jak ta animowana z 1998 roku. 

„Kapitan Marvel” (2019), reż. Anna Boden 

Swoją Mulan ma też imperium Marvela, będące nie tylko maszynką do zarabiania pieniędzy, ale jak okazało na początku 2019 roku, również kształtujące niezwykle ważne postawy wśród młodych ludzi, żyjących w niełatwych czasach. W czasach, kiedy kobiety, niestety nadal muszą walczyć o to, że mają prawo zarabiać tyle samo, co mężczyźni, zajmować równie wysokie stanowiska, a jeśli mają ochotę, przebierać się w strój superbohaterki. W sieci można znaleźć zdjęcia, na których tytułowa Kapitan Marvel, czyli Brie Larson spotyka się z kilkuletnimi dziewczynkami ubranymi jak jej bohaterka. Są one dowodem na to, że na podwórku nie ma dziś miejsca na żadne podziały, bo supermoce ma każdy, bez względu na płeć. Niektórym starszym trudno to zrozumieć. Ale jest szansa, że dzięki Kapitan Marvel to najmłodsze pokolenie nie będzie mogło sobie wyobrazić, żeby mogło być inaczej.

„Jestem taka piękna!” (2018), reż. Abby Kohn, Marc Silverstein

Przezabawna, do bólu szczera i naturalna. Taka jest Amy Schumer, a także komedia z jej udziałem, czyli Jestem taka piękna!. Schumer jest w niej trochę sobą, ale przede wszystkim Renee Barrett, której największym marzeniem jest być piękną. Uważa, że gdyby któregoś dnia obudziła się z 20 kilogramami mniej, jej świat zmieniłby się o 180 stopni. Tak się dzieje, kiedy w wyniku nieszczęśliwego wypadku na siłowni traci przytomność. Patrząc na siebie w lustrze, widzi dziewczynę o figurze Emily Ratajkowski (która zresztą też pojawia się w tym filmie), choć w oczach innych ciągle jest tą samą Renee. Jednak przeświadczenie, że wygląda zupełnie inaczej - jej mniemaniu seksowniej i bardziej kobieco, daje jej tyle pewności siebie, że zaczyna inaczej się ubierać, tańczyć na barze i podrywać mężczyzn. Jestem taka piękna! to ważny, zwłaszcza w dobie social mediów komunikat, że często ograniczenia, jakie dostrzegamy, stwarzamy sobie sami. A piękno nigdy nie miało i nie będzie mieć jednej definicji. Co jest piękne!