Co stało się w domu Maleskich? Czy ona to zrobiła? I czy prawda w ogóle ma znaczenie? Właśnie te pytania będziecie sobie zadawać, oglądając „Anatomię upadku” w reżyserii Justine Triet. Nagrodzony m.in. Złotą Palmą i dwoma Złotymi Globami film już 23 lutego 2024 trafi do kin w Polsce. To jedna z tych produkcji, które zdecydowanie warto obejrzeć na dużym ekranie. Oto, na czym polega jej fenomen.

„Anatomia upadku” – nowy film Justine Triet

Reżyserka zabiera nas w Alpy – w okolice Grenoble. To tam mieszkają Sandra Voyter (w tej roli wspaniała Sandra Hüller), Samuel Maleski (Samuel Theis), Daniel (Milo Machado Graner), czyli ich 11-letni syn, a także pies. Poznajemy rodzinę w momencie, w którym główna bohaterka udziela wywiadu pewnej studentce. Niestety musi on zostać przerwany, ponieważ jej mąż zagłusza rozmowę, puszczając niezwykle głośną muzykę. Tego samego dnia dochodzi do tragedii. Daniel, który akurat wraca ze spaceru z ukochanym czworonogiem, znajduje ciało swojego ojca, leżące na śniegu – w kałuży krwi. Nie wiadomo, jak zginął. Wypadł przez przypadek? Skoczył? A może został wypchnięty przez żonę? 

„Anatomia upadku”: recenzja

Sandra staje się główną podejrzaną, dlatego wraz z zaprzyjaźnionym prawnikiem (Swann Arlaud) musi przygotować się do procesu. Przez pierwszą godzinę filmu obserwujemy sposób, w jaki budowana jest linia obrony. Następnie – wraz z najważniejszymi postaciami – przenosimy się na salę sądową. Można byłoby powiedzieć, że batalia przypomina najlepsze show. Jednak chodzi o rodzinny dramat – o śmierć człowieka. A oskarżona musi odłożyć emocje na bok, by jak najrozsądniej odpowiadać na pytania prokuratora (Antoine Reinartz), który nie zamierza jej niczego ułatwiać. 

Podczas seansu można zauważyć wady, wręcz ciemne strony poszczególnych bohaterów. Nie mają krystalicznie czystych serc. Natomiast trudno ich oceniać (jak również to, kto w tym przypadku był oprawcą, a kto ofiarą). Oglądając film, chcemy po prostu dowiedzieć się, co stało się na poddaszu domku w Alpach? Co wydarzyło się naprawdę? No właśnie... Może okazać się, że to nie ma żadnego znaczenia, że liczy się tylko wyrok sądu. 

Produkcja trzyma w napięciu. Wywołuje niepokój i niekomfortowy ścisk w żołądku. Dużo się dzieje, ale „Anatomia upadku” nie daje wrażenia przegadania czy przeciągnięcia. Dialogi wydają się doskonale napisane – ze starannością i uwagą na każde słowo. Bo przecież w sądzie każde słowo ma znaczenie, a co za tym idzie: może zostać wykorzystane przeciwko osobie oskarżonej. 

To bardzo dobry dramat sądowy z elementami kryminału. Nie można jednak zapomnieć o Sandrze Hüller, bez której (prawdopodobnie) nie zbierałby tak pozytywnych recenzji. Gra odtwórczyni roli głównej rozkłada na łopatki. Jest absolutnie szczera i przejmująca. Nie sposób oprzeć się wrażeniu, że nominacja do Oscara w kategorii pierwszoplanowa rola kobieca jest tutaj jak najbardziej zasłużona. 

Lubię oglądać filmy po kilka, nawet kilkanaście razy. Choć w niektórych przypadkach nie ma to większego sensu, myślę, że w tym – jak najbardziej tak. Mam wrażenie, że za każdym razem będzie można odkryć coś nowego, odnaleźć kolejny element układanki, a tym samym przybliżyć się do prawdy. 

Zobacz także: