Gala: Kiedy rozmawialiśmy rok temu, wróciłaś na scenę po dłuższej przerwie. Dzisiaj  znowu jest o Tobie głośno, Twoje piosenki są grane w radiu, a Ty koncertujesz. Dobrze Ci z tym?

Ania Dąbrowska: Spotkaliśmy się zaraz przed premierą „Dla naiwnych marzycieli”, czyli przed rozpoczęciem machiny promocyjnej towarzyszącej wydaniu płyty. Szybko poczułam przesyt zainteresowaniem swoją osobą, nerwową atmosferą.  Pomyślałam, że fajnie było siedzieć  w domowych pieleszach, mieć czas  na wszystko…

Co wtedy robiłaś?

Zajęłam się rodzeniem i wychowywaniem dwójki moich wspaniałych dzieci. Na chwilę zostałam typową matką Polką, pogrążoną w rozmowach o wyrzynających się ząbkach, zakopaną  w pieluchach i grzechotkach. Im dłużej siedziałam w domu, tym trudniej mi było opuścić strefę komfortu, którą sobie wtedy stworzyłam. W show- -biznesie trzeba mieć grubą skórę. Ścianki, bankiety nie zawsze są przyjemne, chociaż obecność na nich wymusza moja praca. Głód muzyki okazał się jednak silniejszy. Śpiewanie jest jak narkotyk, z którego nie umiałabym zrezygnować.

Nie miałaś poczucia, że powinnaś nadal być z dziećmi w domu?

Kobietami rządzą wtedy hormony.  Z jednej strony chcesz się wydostać  z gniazda, a z drugiej – gdy już z niego wyjdziesz, natychmiast marzysz,  by wrócić i zajmować się dziećmi. Ale matka to też człowiek, ma własne ambicje, pasje, plany. Dzieci kiedyś dorosną, a ja muszę mieć swoją przestrzeń, która będzie moją polisą  na przyszłość.

Mówiłaś mi wtedy, że marzysz  o etacie, stabilizacji, bo Twoje  życie jest w rozsypce.

Zobacz także:

Teraz jest jeszcze gorzej. (śmiech) Nie odzyskałam równowagi, wciąż próbuję z tym walczyć. Codziennie rano budzę się z myślą, jak fajnie byłoby żyć według planu: osiem godzin w pracy,  potem czas tylko dla siebie, przelew  na koniec miesiąca i urlop dwa razy  w roku. A w moim przypadku jest tak, że mam tydzień wolnego i potem wszystko nagle zaczyna się kumulować.

Męczy Cię to?

Bardzo. Gdy ma się 20-25 lat, taki tryb życia wydaje się pociągający. Każdy marzy, by móc budzić się w południe na lekkim kacu i przez kilka godzin jeść śniadanie w kawiarni. Ale gdy pojawiają się dzieci, walczymy o każdą godzinę, którą można z nimi spędzić.

Jak Tobie to się udaje?

To nie takie trudne. Pomaga mi rodzina, zarówno moja, jak i ta ze strony  ojca dzieci (Paweł Jóźwicki – przyp. red.). On jest menedżerem, również często wyjeżdża. Stać mnie na nianię. Staramy się tak planować pracę,  by Staś i Mela nie cierpieli z powodu naszej nieobecności.

Myślisz o nich bez przerwy, kiedy jesteś poza domem?

Wspaniale jest po kilku dniach trasy koncertowej wrócić do domu pełnego ciepła i dziecięcego uśmiechu. Funkcjonuję w dwóch światach: jeden to  poranne pobudki, podróże busem  i koncerty do późna, drugi – dzieci, normalność. Pewnie gdybym miała tylko jedno albo drugie, czułabym,  że mi czegoś brakuje.

Ale nie musiałabyś kalkulować: wyspać się czy wstać rano i zrobić dzieciom śniadanie, odprowadzić je do przedszkola czy iść na kolejną próbę.

Mnie obowiązki domowe nie męczą. Lubię gotować, zresztą podobnie jak Staś, który zawsze chętnie pomaga mi w kuchni. Ale zdarza się, że odpuszczam i kiedy jestem zmęczona, idę  na skróty, kupując obiad w barze mlecznym.

Macierzyństwo to ciężka praca, zwłaszcza jeśli jest się aktywnym zawodowo, dlatego daję sobie  prawo do popełniania błędów.

W czym jesteś beznadziejna?

Nie pamiętam na przykład o płaceniu rachunków, więc zdarza się, że mam  zablokowane połączenia wychodzące w swoim telefonie. Na szczęście prąd wyłączyli mi tylko raz, więc chyba nie jest ze mną aż tak źle! Może to wina nadmiaru obowiązków, a może po prostu jestem chaotyczna i niezorganizowana? Sama nie wiem…

Staś i Mela nie są zazdrośni  o muzykę?

Dzieci to mój priorytet, nigdy nie musiały z nią konkurować. Chociaż gdy  zaczynam w domu śpiewać, krzyczą: „Mamo, cicho!”. Ale wiem, że są ze mnie dumne. Cieszą się, kiedy zobaczą mnie w telewizji albo usłyszą moją  piosenkę w radiu.

Jesteś nowoczesną mamą?

Raczej pozostaję wierna tradycyjnemu modelowi wychowania. Na razie staram się słuchać potrzeb dzieci, pytam, co je interesuje, nie wymagam, by były prymusami w każdej dziedzinie. Staś na przykład uwielbia samoloty, dlatego szukam dla niego zajęć, które rozwijałyby go w tym kierunku. Nie należę  do rodziców organizujących dzieciom cały dzień: rano tenis, potem pięć godzin w prywatnej szkole, trzy języki,  a wieczorem jazda konna. W rezultacie wychodzilibyśmy wtedy z domu  o siódmej, wracalibyśmy przed północą i nie mielibyśmy czasu na życie  rodzinne, a to przecież ważne.

Rozpieszczasz Stasia i Melę?

Czasami tak, w końcu od tego jest dzieciństwo. Może w ten sposób staram się dać im to, czego sama nie dostałam,  bo moi rodzice nie należeli do osób  zamożnych. Ale przyjemności trzeba dawkować. Nasze pokolenie musiało  o wszystko walczyć, nie chciałabym, żeby moje dzieci były pozbawione umiejętności zdobywania.

Twoje dzieciństwo dzieli się  na dwa etapy: ten sprzed śmierci ojca, kiedy byłaś poddawana jego kontroli, żyłaś trochę pod kloszem, i ten po jego odejściu, gdy przeżyłaś nastoletni bunt.

Tata pilnował, by w domu panował  rygor. Razem z siostrą miałyśmy swoje obowiązki: pranie, odkurzanie, sprzątanie. Poza tym szkoła… Kiedy popełniłam błąd w wypracowaniu, przepisywałam ten wyraz na kilku stronach  w zeszycie. Po jego śmierci wszystko się zmieniło. Mama nie była aż tak  surowa. Nie wiem, czy jakoś specjalnie się buntowałam. Robiłam wszystko  w granicach rozsądku. Nie nadużywałam jej zaufania – jeśli umawiałam się, że wrócę do domu o określonej godzinie, wracałam.

Jesteś liberalną mamą?

Daję dzieciom dużo swobody, ale mam większą wyobraźnię niż one i nie pozwolę, by zrobiły sobie krzywdę.

Mówią do Ciebie po imieniu?

Nie, no może czasami w żartach  powiedzą „mamo Aniu”, ale aż takiej wolności u nas nie ma.

Nie bałaś się, że macierzyństwo przyszło za wcześnie, że coś Ci odebrało?

Urodziłam dzieci w najlepszym dla siebie momencie. Czułabym presję, wiedząc, że to jeszcze przede mną.

Ale dzisiaj bardziej dziwi wczesne niż późne macierzyństwo.

Faceci taką decyzję mogą odkładać  w nieskończoność, kobiety nie. Wiesz, jestem samotną matką, to też jest specyficzna sytuacja.

Jest Ci trudniej. Zdarza Ci się  okazywać negatywne emocje przy dzieciach? Płakać?

Rozpłakałam się może dwa razy. 

Nie jestem matką heroiczną, ale też  nie dramatyzującą, rozhisteryzowaną. Staram się być w miarę zrównoważona, chociaż gdy sytuacja tego wymaga, podnoszę głos. Nie dlatego, że chcę się wyżywać na dzieciach, ale po to, by być dla nich autorytetem i pokazać, że nie akceptuję pewnych zachowań.

Zapytałem Cię o negatywne emocje, bo większość Twoich piosenek jest smutna. Jesteś pesymistką?

Raczej realistką, ale mam skłonność  do pesymizmu.

Co Cię ratuje, gdy jest Ci źle?

Praca. Jeśli siedzę za długo w domu, mam czas na rozmyślania… Uwielbiam więc nie mieć czasu! (śmiech) Kiedyś męczyła mnie jesień i zima. W tym okresie stany depresyjne są normalne, ale teraz zdarzają mi się niezależnie od pory roku.

Nie masz powodów, by się smucić. Jesteś spełnioną matką, artystką, wydajesz kolejne płyty….

Mam wspaniałe życie i codziennie to sobie powtarzam. Ale chyba za dużo analizuję, rozkładam wszystko na czynniki pierwsze. Im jestem starsza, tym trudniej pogodzić mi się z tym,  że czas mija.

Boisz się starości?

Na razie o tym nie myślę. Patrzę w lustro i akceptuję siebie. A to, czego nie akceptuję, nie zmieniło się od 18. roku  życia, więc nauczyłam się z tym żyć.

Czego nie akceptujesz?

Bardzo chciałabym schudnąć, chociaż sabotuję wszystkie diety, treningi. Nie jestem zawzięta i chyba zbyt realistycznie oceniam swoje możliwości. Nie potrafię szukać sztucznej motywacji.  Nie wycinam z gazet zdjęć modelek, łudząc się, że za pół roku będę wyglądać jak one. Nie kupuję też za małych sukienek, by się w nie wcisnąć po kilku miesiącach diety. Myślę wtedy: po co się tak katować? Czy to jakaś presja? Czy muszę komuś coś udowodnić?  Potrafię wszystko usprawiedliwić.

Niebawem ukaże się Twoja płyta podsumowująca 15-lecie działalności artystycznej. Dobrze tu widać, jak ewoluowała Twoja muzyka, teksty. Jak z patronki samotnych, nieszczęśliwie zakochanych dziewczyn stałaś się artystką śpiewającą o problemach dojrzałych kobiet. Pamiętasz ten moment przemiany dziewczyny w kobietę?

Nastąpił on po tym, jak urodziłam  Stasia. Potem czułam się silniejsza  jako kobieta. Staś dał mi siłę do podejmowania trudnych decyzji, stanowienia o sobie.

A co macierzyństwo Ci odebrało?

Swobodę życia. To, że mogłam w ciągu pięciu minut zmienić swoje plany, spakować walizkę i na tydzień polecieć  do Wietnamu. Chociaż nie korzystałam z tych przywilejów. No i taki rodzaj frywolności, niczym nieskażonej. To, że czuję, że mam jeszcze całe życie przed sobą.

Trochę czasu zajęło mi zrozumienie, że przede mną nowa  rola: matki. Na początku miałam  poczucie, że straciłam „tamtą Anię”, ale szybko zrozumiałam, ile dzięki  temu zyskałam. Czuję się silniejsza, dojrzalsza, inaczej patrzę na życie.  I wolę tę wersję siebie.

Mówiłaś kiedyś, że lubisz stan kontrolowanej samotności. Jako matka możesz sobie na to pozwolić?

Wystarczy mi godzina. Wtedy najchętniej idę do sauny, gdzie panuje totalna cisza, albo na basen. Zamawiam opiekunkę, która zajmuje się dziećmi, a po powrocie jestem jak nowo narodzona.

Staś jest jedynym mężczyzną  w Waszym domu. Widzisz, że czuje się za Was odpowiedzialny?

No oczywiście, to nasz mały mężczyzna. Ciągle sprawdza w lustrze, czy urosły mu już mięśnie. (śmiech) Bardzo chciałby się mną opiekować, pyta, na co mam ochotę i czy niczego mi nie brakuje. Jest w tym absolutnie przesłodki! A Mela przebiera się w sukienki, nosi buty na wysokim obcasie i marzy, by zacząć się malować!

Mężczyźni inaczej na Ciebie  patrzą, dlatego że jesteś matką?

Staram się o tym nie myśleć. Jeżeli ktoś chce mnie oceniać przez pryzmat tego, że mam dzieci, to trochę dziwne  i chyba niezbyt dobrze wróży naszej znajomości.

Chodzisz na randki?

Oczywiście, że chodzę!

Córka doradza Ci, w co powinnaś się ubrać?

Nie wtajemniczam Meli w szczegóły  takich spotkań, bo po co miałabym jej tym zawracać głowę? (śmiech)

Po rozstaniu z Pawłem wyżej ustawiasz mężczyznom poprzeczkę czy nauczyłaś się odpuszczać?

Trudno powiedzieć. Myślę, że jednak stałam się bardziej wybredna. To pewnie się na mnie zemści za 10-20 lat.  Ale nie szukam już ideału.

Wolisz emocje czy stabilizację  w związku?

Coraz bardziej doceniam stabilizację. Huśtawki nastrojów, kłótnie, godzenie się mam za sobą. To mnie nie stymuluje do twórczego działania, wręcz przeciwnie.

Kiedy patrzysz na swoje koleżanki, które żyją w szczęśliwych związkach, mają dzieci, wszystko poukładane, co czujesz?

Nie wiem, czy wszystkie są naprawdę szczęśliwe w swoich małżeństwach.

Związek to walka – jeśli chcemy czuć się dobrze w małżeństwie, musimy  nad nim pracować, a często nam się  nie chce. Nie wiem, czy ja się w ogóle  do tego nadaję.

 

Więcej wywiadów z gwiazdami przeczytasz w magazynie "Gala"