Czytam komentarze na TikToku na temat sweterka. Ot, zwykły golf w kremowym kolorze, z fajnej, mięsistej wełny, nie zwrócilibyście na niego uwagi na ulicy. Ładny. Mimo tego, ludzie „mają obsesję”, „podziwiają tę modę” i uważają, że to „absolutny slay”. Być może komentarze tłumaczy odrobinkę fakt, że golf jest w całości z kaszmiru, osobą w sweterku jest Gwyneth Paltrow, a sam niepozorny ciuszek robi włoski dom mody Loro Piana i sprzedaje go za 5 tysięcy. „Dlaczego wszyscy robią publikacje na temat jej białego półgolfu?”, ktoś pyta. Ano dlatego, że Loro Piana zapłaciła Gwyneth za założenie sweterka, a potem zapłaciła modnym czasopismom żeby o niej napisały. I tak, w bardzo dużym uproszczeniu, narodził się stealth wealth czy też dyskretny luksus czy też billionaire chic.

Stealth wealth to ciuchy, które noszą obrzydliwie bogaci – najlepsze wełny w granatach i szarościach, za duże płaszcze, za małe torebki, biele, które oślepiają, camele, które uziemiają, kolory, które szepczą ‘gust’. Za logo robią tu szyfry: sprytny mały szewek przy rąbku, trójkątne szlufki. Wśród tych wełen merynosów i bladych zamszy kryje się życie, w którym niewłaściwy kształt kołnierza może zdemaskować uzurpatora, oszusta. Piszące o modzie media od lat reklamują te ciuchy dla nas, zwyklaków, którzy lubią modę, chcą mieć fajne ficiki i, najzwyczajniej w świecie, czują się fajnie, jak się fajnie ubiorą. Każda z tych reklam też była oszustwem: fałszywą obietnicą, że jeśli za mdły sweter zapłacimy tyle, ile kosztuje auto, uzyskamy dostęp do świata, w którym nas nie chcą.

Top hity w trendzie billionaire chic, moim skromnym zdaniem, to te więcej mówiące o fortunach, które za nie zapłaciły, niż o noszących je osobach. Tak jak zamszowe ciapcie od JW Andersona, w których Akshata Murty, jedna z najbogatszych kobiet Anglii i żona premiera Rishi’ego Sunaka, odwiozła córki do szkoły. Murty niedługo przedtem otrzymała doroczną dywidendę w wysokości ponad 11 milionów funtów od indyjskiej firmy, która wciąż nie wyszła z Rosji. Tak jak wielki skórzany kożuch, wystylizowany w nudny, beżowy sposób, od należącej do polskiej WAG Sary Boruc marki The Mannei za 16 tysięcy, w którym fotkę wrzuciła Lena "caryca Putina" Perminowa (sprawę nagłośnił dziennikarz Michał Zaczyński). I tak samo jak kusy beżowy komplecik od Magdy Butrym, którym na Instagramie zachwycała się również rzeczona caryca. Lena jest mężem rosyjskiego miliardera i eks-KGBowca Aleksandra Lebiediewa, od ponad roku na czele listy objętych sankcjami w Kanadzie. Firma Magda Butrym odcięła się od tematu, pisząc, że ciuszki nie zostały Perminowej sprezentowane.

Żeby nie było, nie oceniam tych firm: one nie mają wpływu na to, w czyje ręce wpadną ich fatałaszki. Ale to, kto po nie sięga, samo w sobie sporo o nich mówi. Bo dyskretność "cichego luksusu", ta cała jego mdłość, działa jak peleryna-niewidka. Bogacze mogą w niej przechodzić przez ściany podatków, wojen i moralności. Albo wejść niezauważeni do pomieszczeń, w których zapadają najważniejsze decyzje. „Cichy luksus” jest bezbarwny, anemiczny, nudny. Mówi o kasie, a nie guście. O strachu, nie radości. Dlaczego my mielibyśmy go kupować – co nam z tych ciuchów, skoro nie dadzą nam żadnej siły? Kto obejrzał „Sukcesję” ten wie, że bogactwo to nuda, panika, brak zaufania, wstydu, zezwierzęcenie. Ci ludzie niszczą nam życie. Czemu mielibyśmy się za nich przebierać? Co to za perwersja?

Przez ostatnie dwa lata 1% najbogatszych zarobiło dwa razy tyle, co reszta całego świata. Daliśmy się oszukać, że jeśli kupimy ich bluzę, wpuszczą nas do swojego klubu. A prawda jest taka, że noszenie „cichego luksusu” jest, jak genialnie przyrównała dziennikarka Guardiana, Eva Wiseman, podobne do noszenia t-shirtu zespołu. Tylko że t-shirt kosztuje tyle, co miesięczny czynsz, muzycy to najgorsi ludzie na świecie, a ich twórczość to nagranie tego, jak się z nas śmieją. Z całym szacunkiem, ale ja nie skorzystam.

Tekst pierwotnie ukazał się w magazynie GLAMOUR (06/2023)