Może to jeden wielki spisek. Perwersyjny zamach strażników patriarchatu na feministyczne wartości. Jak w filmie „Nie martw się, kochanie” Olivii Wilde z Florence Pugh i Harrym Stylesem w rolach głównych, w którym ona gra zapracowaną młodą lekarkę, on – bezrobotnego gościa, który tonie we frustracji, siedząc całe dnie w domu i czekając, aż żona wróci z pracy. Wilde snuje mroczną symulację świata, w którym mężczyźni robią kariery, a kobiety zajmują się domem. Oni podejmują decyzje, one pieką kurczaka. To świat stylizowany na bogate przedmieścia typowe dla Ameryki lat 50. ubiegłego wieku, więc dystopijna przyszłość w „Nie martw się, kochanie” wygląda jak idylliczna przeszłość. Wróć. Przeszłość? Jak bohaterki filmu Olivii Wilde noszą się dziś rosnące w siłę influencerki, które promują w mediach społecznościowych życie w zgodzie z tradycyjnymi wartościami. Mówi się o nich od połowy 2018 roku, gdy słowo „tradwife” pięło się w rankingach najczęstszych wyszukiwani Google, a od tamtej pory młodych kobiet identyfikujących się z ruchem tradycyjnych żon tylko przybywa. Dla jednych to dowód smutnego społecznego regresu i wielka porażka feminizmu, dla innych wręcz przeciwnie – jego absolutne zwycięstwo, bo w renesansie tradycyjnego modelu ma wybrzmiewać autentyczna akceptacja różnorodności potrzeb i pomysłów na życie. Jedni celebrują kobiety wybierające życie żony i gosposi w sukience vintage, inni prychają, że to iluzja wyboru i nieświadome wspieranie systemu, który pozbawia kobiety autonomii.

Tradwifes: Tradycja? Slow life!

Wiktoria Wilkosz ma 20 lat, jest mężatką od dwóch. Jej mąż jest ekonomistą, kiedyś związanym z polityką, dzisiaj aktywnie zaangażowanym – jak można przeczytać w jego bio na X (dawniej Twitter) – w obnażanie „kłamstw i manipulacji” Konfederacji. Kilka miesięcy temu przenieśli się do Londynu. Ona studiuje software development i chwilowo pracuje jako koordynatorka obiektu biurowego, ale tylko do końca roku, bo wówczas zamierzają zacząć się starać o pierwsze dziecko. – Pracuję, bo rodzina jest najważniejsza, ale na rodzinę trzeba najpierw zarobić. Oboje pochodzimy z biednych rodzin, nie mamy wsparcia finansowego krewnych i to dla nas bardzo ważne, abyśmy byli samowystarczalni – wyjaśnia, gdy rzucam, że przecież tradwives z założenia nie pracują.

Wiktoria prowadzi popularne konto na TikToku, obserwuje ją prawie 46 tys. osób. Pokazuje, co nosi („moje ulubione skromne i kobiece sukienki”), co jada, jak sprząta mieszkanie. Regularnie opowiada, dlaczego zdecydowała się na życie tradycyjnej żony. To dlaczego? – Nigdy nie kręciła mnie praca na etacie. Za to zawsze marzyłam o kochającej rodzinie. Być może dlatego, że ta, w której sama dorastałam, nie była idealna. Moi rodzice rozwiedli się, gdy miałam osiem lat. Mężczyzna, z którym później związała się moja matka, był przemocowym alkoholikiem – mówi mi. – Chciałabym dać moim dzieciom to, czego mnie samej zabrakło. Stworzyć dom pełen miłości, troski, akceptacji i poczucia bezpieczeństwa. To dla mnie jedyne logiczne rozwiązanie, by nie pracować, gdy pojawią się dzieci. Jestem gotowa poświęcić życie zawodowe, by być dobrą matką i dobrą żoną. Chcę, żeby mój mąż wracał z pracy do posprzątanego domu, żeby czekał na niego ciepły obiad. To moja wizja spokojnego, szczęśliwego, powolnego życia – wbrew temu pędowi, w którym tak wiele osób dziś żyje. Sami w tym momencie gnamy, mieszkając i pracując w Londynie. A uważam, że ludzie zostali stworzeni do innego tempa życia, zwłaszcza kobiety ze swoim cyklem miesięcznym – dopowiada Wiktoria. Takich kobiet jak Wiktoria Wilkosz jest coraz więcej: żyją tradycyjnie, ale korzystają z nowoczesnych narzędzi, jak platformy społecznościowe, by promować klasyczny model rodziny i pokazywać codzienność typowej gospodyni domowej, która sprząta, pierze, gotuje.

Pełną wersje artykułu znajdziecie w listopadowym numerze „Glamour” z Zuzą Kołodziejczyk na okładce. Sprawdźcie, ile wspólnego tradwifes mają z faszyzmem, a ile z feminizmem. Wbrew pozorom, odpowiedź nie jest taka oczywista. Wydanie kupicie poniżej. Wystarczy kliknąć w okładkę, by przenieść się do sklepu. Klik!