Czy można dziś budować swój program wyborczy i nie uwzględnić kwestii klimatu?

Nie. Klimat jest dziś jednym z głównych tematów podejmowanych w globalnej polityce. Są politycy proklimatyczni i antyklimatyczni, ale trudno w ogóle nie zajmować się klimatem, będąc politykiem. Green New Deal jest tak samo ważną agendą zarówno dla prezydenta Stanów Zjednoczonych, jak i dla Komisji Europejskiej. Klimat jest istotnym tematem debaty politycznej. W Polsce dyskutujemy teraz o odblokowaniu tzw. ustawy wiatrakowej i w tej debacie liczą się tylko ci, którzy są za lub przeciw. Nie da się tego tematu ominąć.

Gdy zaczynałeś pracę posła, powiedziałeś w jednym z wywiadów, że w każdej partii politycznej są osoby, z którymi jesteś w stanie porozumieć się w paru kwestiach – i tymi łączącymi tematami były transport publiczny, walka ze smogiem czy zieleń w miastach. Po tych kilku latach w Sejmie dalej uważasz, że te tematy łączą i można się dogadać?

Nie zmieniłem zdania, ale wiem, że dużo łatwiej jest znaleźć porozumienie z różnymi nieoczywistymi środowiskami politycznymi na poziomie samorządowym. Im wyższą pozycję zajmujesz w polityce, im więcej uwagi ogólnopolskich mediów skupia dana sprawa, tym trudniej o oficjalne porozumienia. Partia rządząca jest znana chociażby z tego, że nie troszczy się o środowisko, a takie ustawy jak „lex Szyszko” przyczyniły się do wycięcia ogromnych ilości drzew. Na poziomie centralnym lasy są traktowane jak fabryka drewna, ale już na poziomie lokalnym często zdarza się, że radni tej samej partii bronią zieleni razem z ruchami miejskimi. Sam staram się nie patrzeć na jakąś sprawę z perspektywy etykiet partyjnych – im więcej osób podłącza się, żeby osiągnąć ważny cel, ekologiczny albo prospołeczny, tym lepiej.

Zmiana klimatu dotyczy nas wszystkich, więc wszystkim powinno zależeć. Tymczasem bardzo często sprawy środowiska są źródłem konfliktu politycznego.

Bardzo często sprzeciw wobec polityki proklimatycznej wynika z obrony jakiegoś interesu. Politycy, którzy rozsiewają fake newsy, że wiatraki płoną, wybuchają i są źródłem wszelkiego zła, świadomie bronią gospodarki opartej na węglu, działają na korzyść konkretnych firm, które chcą wydobywać, spalać, emitować i nie ponosić z tego tytułu żadnych konsekwencji. Naukowcy w raporcie IPCC mówią, że musimy obciąć emisję do poziomu, który pozwoli zatrzymać ocieplenie klimatu. W Polsce powinniśmy dodatkowo zrozumieć, że gospodarka oparta na węglu jest nieopłacalna, nie odpowiada naszym potrzebom.

Wyborczynie i wyborcy mają coraz większą świadomość, że bez zaangażowania polityków nie uratujemy planety, bo tylko konkretne prawo może zmusić wielkie biznesy do wprowadzania rozwiązań obniżających ich emisyjność. Potrzebujemy zielonej zmiany na wielką skalę, a nie jednostkowych ruchów. Wśród osób zajmujących się polityką ta świadomość też rośnie?

Zobacz także:

Jest bardzo różnie. Tak jak np. ze stosunkiem do ochrony zdrowia. Niektórzy mówią, że skoro ich stać na prywatną klinikę, to dlaczego innych nie stać, a jeśli kogoś nie stać, to niech się leczy z publicznych zrzutek. Mam nadzieję, że tego typu poglądy, które obciążają odpowiedzialnością jednostkę, równocześnie nie dostrzegając wagi systemu, to też już archaizm. Wszystkie siły polityczne, które biją się o zwycięstwo w najbliższych wyborach, mówią o odbudowie ochrony zdrowia czy edukacji, doceniają systemowość. Z klimatem powinno być podobnie. Mam nadzieję, że przynajmniej liderzy polityczni mają świadomość, że przerzucanie odpowiedzialności na jednostki jest strzałem w kolano. Trzeba odbudować instytucje państwowe, żeby odbudować naszą wiarę w państwo. Jasne, że znajdą się ludzie, którzy powiedzą, że nie obchodzi ich klimat, nie będą segregować śmieci i będą palić w piecu oponami, bo kto im zabroni. Oczywiście, że takie osoby należy karać mandatami, ale można też do nich dotrzeć, mówiąc językiem korzyści. Proszę pana, zamiast palić w piecu plastikowymi butelkami, można je wrzucić do automatu i coś z tego mieć. System marchewki zamiast systemu kija świetnie działa w Niemczech czy Skandynawii i zachęca obywateli do recyklingu.

To też się jakoś wiąże z postulatami naukowców i aktywistów klimatycznych, by nie straszyć katastrofą, bo te apokaliptyczne narracje są przeciwskuteczne i sprawiają, że ludzie przyjmują nihilistyczne postawy. Skoro i tak mamy przerąbane, to po co w ogóle coś robić.

Dlatego tak cenne są te argumenty, które pokazują wpływ zmiany na jakość naszego życia. To ludzie i rabunkowy rozwój globalnej gospodarki doprowadzili nas do katastrofy klimatycznej. Jesteśmy współodpowiedzialni za kryzys. Z kolei zmiana klimatu powoduje konflikty zbrojne – tak wybuchła np. wojna w Syrii, gdzie przedłużające się susze i brak plonów wpływały na nastroje społeczeństwa. Wojna zdestabilizowała cały region i uruchomiła migracje ludności. Z powodu zmiany klimatu setki tysięcy ludzi uciekają z Afryki. Z powodu zmiany klimatu dochodzi do tak ekstremalnych sytuacji jak powódź w Pakistanie. Ja to rozumiem, wiele osób zdaje sobie z tego sprawę, ale dla innych ważniejsze będą argumenty ekonomiczne i bliskie ich interesom, z ich podwórka. Jeśli będziemy inwestować w odnawialne źródła energii, to prąd będzie tańszy. Jeśli będziemy segregować śmieci i traktować je jako zasób, to produkty w sklepach też będą tańsze. Jeżeli będziemy walczyć z betonozą w miastach, sadzić drzewa, renaturyzować rzeki, to mniej osób będzie umierało z powodu upałów. To są pozytywne argumenty, pokazują korzyści płynące ze zmiany nawyków, a do tego są lokalne, dotyczą naszego podwórka.

Jesteś politykiem bardzo aktywnym w mediach społecznościowych, rozmawiasz z ludźmi w pociągach. W wiadomościach, które dostajesz, i rozmowach, które odbywasz, sprawy klimatu pojawiają się często?

Ludzie zagadują mnie o transport publiczny, bo tym się głównie zajmuję, a to temat bardzo związany z klimatem. Pociąg jest najbardziej ekologicznym środkiem transportu, powoduje najmniej emisji, jest najtańszy.

A co jest nie tak z polskim transportem publicznym? Możesz też oczywiście powiedzieć, że wszystko świetnie działa.

Zależy, gdzie spojrzeć. W Warszawie działa. W innych dużych miastach też jest najczęściej bardzo dobrze. Nawet jeśli mógłby działać lepiej, to najważniejsze, że większość mieszkańców ma do niego dostęp. Z transportem międzymiastowym jest różnie. Z Poznania do Łodzi trudno dojechać bez przesiadki. Z Koszalina do Warszawy można dojechać tylko pociągiem ekspresowym, na który mało kogo stać. Ale już takie miasta jak Szczecin są prawie wykluczone komunikacyjnie, bo przez ciągnące się remonty dojazd koleją do Szczecina jest bardzo utrudniony. Najgorzej jednak wygląda transport regionalny, ten w byłych miastach wojewódzkich, ten między powiatami. Prawie 14 milionów Polek i Polaków jest wykluczonych komunikacyjnie. Nie mają w ogóle dostępu do transportu zbiorowego albo jedzie coś raz na dobę, więc nie jest to dla nich żadna oferta. Mnie najbardziej boli to, że widać w podejściu do transportu publicznego rozwarstwienie, Polskę dwóch różnych prędkości. Z jednej strony nowoczesne, klimatyzowane autobusy i tramwaje w dużych miastach, a z drugiej – przestarzałe, zardzewiałe, zarośnięte przystanki PKS w jakiejś małej miejscowości, gdzie autobus przestał jeździć pięć lat temu. To nie jest w porządku. Przywrócenie transportu publicznego wszędzie powinno być priorytetem.

Ale ten autobus przestał jeździć, bo się nie opłacało.

Usługi publiczne nie muszą się opłacać. Transport zbiorowy, tak jak ochrona zdrowia czy edukacja, bez dotacji nie będzie w stanie się utrzymać. 30 lat temu Polska była dużo biedniejszym krajem, ale państwo wspierało transport, więc rocznie odbywał się prawie miliard podróży koleją. Dziś tych podróży jest około 250–300 tysięcy, to cztery razy mniej!

Wierzysz, że atrakcyjny, dostępny, tani transport publiczny sprawi, że osoby poruszające się samochodami przesiądą się do zbiorkomu?

To nie jest kwestia wiary. Jeżeli ktoś ma w pobliżu przystanek, na którym może czuć się bezpiecznie, a autobus jest czysty, jeździ regularnie co godzinę, może poruszać się buspasem, więc nie stoi w korkach, to większość osób woli się do niego przesiąść, bo szybciej i taniej załatwi swoje potrzeby. Dojedzie do szkoły, szpitala, pracy czy kina.

Może żeby stworzyć dobrą politykę proklimatyczną, obejmującą również transport zbiorowy, trzeba więcej młodych osób w polityce?

Mamy najstarszych europosłów w całej Unii, bo dla polskich polityków Parlament Europejski jest miłą emeryturą. Sejm należy do najstarszych w Europie. Średnia wieku wszystkich posłów i posłanek to ponad 50 lat, a co czwarty poseł jest w wieku emerytalnym! Przepaść pokoleniowa jest przeszkodą dla zmian w takich tematach jak klimat, edukacja, zdrowie psychiczne, prawa kobiet i osób LGBT+. To sprawy, które najbardziej bolą młodych ludzi, a o których starsze pokolenia często nie mają pojęcia. Jeśli chcemy lepszej przyszłości, dajmy głos tym, których ta przyszłość dotyczy.

Tekst ukazał się w magazynie Glamour 04/23, który możecie kupić w salonach prasowych lub na kultowy.pl.