Aktor, znany m.in. z serialu „Sexify”, kończy warszawską Akademię Teatralną i gra w Teatrze Ateneum. Swoją przyszłość widzi w Polsce, ale chciałby zobaczyć, jak mieszkają ludzie w różnych miejscach na ziemi i kiedyś spróbować swoich sił w amerykańskim przemyśle filmowym. Ma 23 lata.

Jan Wieteska dla GLAMOUR

Marta Krupińska: Utożsamiasz się ze swoim pokoleniem?

Jan Wieteska: Mam czasem wrażenie, że za nim nie nadążam. Nie założyłem konta na BeRealu, nie wchodzę na TikToka. Wiem, że nie można ich zupełnie ignorować, są tam udostępniane też wartościowe treści, ale ważne, żeby pamiętać, jak łatwo tego typu aplikacje potrafią nas oddalić od rzeczywistości. Często myślę, jakby to było cofnąć się o kilkanaście, kilkadziesiąt lat, gdy relacje międzyludzkie wydawały się ciut głębsze i chyba prawdziwsze. Oboje z moją starszą o 4 lata siostrą mieliśmy silne poczucie, że powinniśmy byli się urodzić jakieś 10 lat wcześniej (śmiech). Brakuje mi czasem możliwości odcięcia się od telefonu. Chętnie przerzuciłbym się na kontakty „analogowe”. Doceniam to, że media społecznościowe są ogólnodostępnym i szybkim źródłem informacji, jednak często docierają do nas tylko wybrane wycinki rzeczywistości, których prawdziwość trudno zweryfikować. Moje pokolenie przez te internetowe błyski, urywki i kreacje stało się dużo bardziej kruche, przytłoczone nieustającym strumieniem wiadomości. Zresztą nam wszystkim nie jest łatwo żyć w takim oddaleniu od rzeczywistości i natłoku informacji. Sam daję się uwieść magii tego, co widzę w Internecie, chcę mieć i doświadczać więcej i więcej. Potem jednak dochodzi do mnie, że tu, gdzie jestem też jest super. 

To z czego jesteś teraz zadowolony?

Z wielu rzeczy. Z ludzi, którzy są wokół mnie. Z tego, że mogę nieustannie się rozwijać. Z udziału w „Sexify”, bo w dużej mierze dzięki jego twórcom i twórczyniom, którzy zobaczyli we mnie potencjał, jestem tu gdzie jestem. Niedawno ktoś zaczepił mnie na ulicy i podziękował za moją rolę w tym serialu. Za to, że mój bohater nie boi się okazywać emocji, nie powiela wzorców tradycyjnej toksycznej męskości. Po serialu dostaję dużo wiadomości na Instagramie z całego świata: z Meksyku, Hiszpanii, Włoch, Francji, Brazylii… Ale pisało do mnie też sporo chłopaków z Polski, np. o tym, że teraz ich partnerki trochę inaczej na nich patrzą, gdy nie czują się dobrze psychicznie. Wciąż pokutuje stereotyp, że mężczyźni nie mogą sobie pozwolić na słabość. I to niestety często widać w filmach, czy serialach. Zawsze warto się zwrócić o pomoc. Cieszy mnie, że w serialu jest pokazana scena terapii, ponieważ sam też z niej korzystam. Na szczęście dla mojego pokolenia nie jest to już temat tabu. Dużo mówimy o zdrowiu psychicznym, akceptacji i czułości wobec samych siebie. I sam też chcę o tym głośno mówić. Ponieważ to jest okej, gdy czujemy się gorzej lub  gdy nie lubimy samych siebie. Możemy o tym rozmawiać i się w tym wspierać.

Zetki mają lepszy wgląd w siebie, a jak u Was z poczuciem sprawczości na to, co się dzieje wokół?

Myślę, że mamy ogromny wpływ na to, co się dzieje. Na pewno warto iść na wybory i brać czynny udział w tym, co nas otacza. Nie rozumiem podejścia osób, które nie śledzą wiadomości, ponieważ ich zdaniem ich to nie dotyczy. Oczywiście, że dotyczy! Na szczęście czuję, że takie przekonanie należy do mniejszości. Jesteśmy proaktywni. Mimo, że nie braliśmy bezpośredniego udziału w wojnie, która dzieje się za naszą wschodnią granicą, to wiele młodych osób zmobilizowało się i samodzielnie organizowało pomoc w tym krytycznym momencie. Zetki głośno mówią także o kryzysie klimatycznym. Nie załamujemy rąk, tylko staramy się coś z tym robić przez nasze codzienne wybory. Ja np. segreguję śmieci, świadomie korzystam z tego, co mam, unikam mięsa. A w temacie wojny staram się uświadamiać ludzi, którzy mnie obserwują i pomagać, tak jak tylko mogę.

Zobacz także:

--

Całą rozmowę znajdziecie we wrześniowym numerze GLAMOUR (w sprzedaży od 17 sierpnia 2023).