Film „Norwegian Dream” to pełnometrażowy debiut Leiva Igora Devolda. Było o nim głośno w 2023 roku przy okazji festiwali, na których go prezentowano. Teraz znów się o nim mówi, a to dlatego, że 22 marca debiutuje w kinach w całej Polsce. To kino społecznie zaangażowane. Do tego zmuszające do refleksji. 

Kultura na weekend: film „Norwegian Dream” już w kinach

Głównym bohaterem „Norwegian Dream” jest Robert (w tej roli Hubert Miłkowski), który emigruje z Polski do zawartego w tytule kraju. Gdy go poznajemy, rozpoczyna pracę w przetwórni ryb. Jak wiele innych osób, które decydują się na wyjazd na stałe, młody mężczyzna ma nadzieję na lepsze życie. Wierzy, że w Norwegii będzie mógł być sobą. Bo w Polsce, która nie dba o osoby nieheteronotmatywne, nie mógł sobie na to pozwolić. Niestety norweski sen szybko zamienia się w norweską – szarą, mroźną i przesiąknięta zapachem ryb rzeczywistość. Co więcej, jego traumy z przeszłości ponownie dają o sobie znać. Chłopak musi zadbać nie tylko o siebie, ale również spłacić długi swoich rodziców. W tym dosłownym znaczeniu, jak i w przenośni. 

„Norwegian Dream” – recenzja filmu z Hubertem Miłkowskim w roli głównej

Reżyser dotyka kilku ważnych i aktualnych tematów. Po pierwsze skupia się na doświadczeniach emigrantów oraz emigrantek. Poza tym daje przestrzeń osobom wykluczonym, np. ze względu na ich orientację. Oglądając „Norwegian Dream”, nie sposób nie myśleć o patriarchacie, a właściwie o jego negatywnych skutkach. Nie służy nikomu. Nawet – wbrew pozorom – mężczyznom. Główny bohater to jedna z ofiar tego systemu. Jak wielu facetów, nie pozwala sobie na słabości, nie zwraca uwagi na swoje emocje. Dopiero dzięki jednemu ze współpracowników poznaje nowy wzorzec męskości. A tym samym – poznaje samego siebie. Hubert Miłkowski absolutnie zachwyca w tej roli. A ortalion bardzo mu pasuje. Udowadnia, że jest jednym z najbardziej interesujących aktorów młodego pokolenia w Polsce. 

Produkcja spodoba się osobom, które poszukują czegoś niedosłownego w kinie, które lubią niedopowiedzenia. Twórczynie i twórcy zostawiają bowiem dowolność interpretacji w niektórych scenach, a także dają przestrzeń na przemyślenia.