Ola Hanuszewicz od zawsze wiedziała, że nie chce pracować w korporacji i za szefa woli mieć samą siebie. Kiedy po studiach zamieszkała na wsi i prowadziła, jak sama mówi, dość „hipisowskie życie”, odkryła, że jej zamiłowanie do mody, kompozycji kolorystycznych, kształtów i faktur chciałaby wykorzystać we własnym biznesie. - Jestem artystyczną duszą, co wyrażało się u mnie na wiele sposobów. Także w szyciu – wyznaje Ola i dodaje, że to zamiłowanie do krawiectwa ma również w genach: obie jej babcie były niespełnionymi krawcowymi, bo miały talent, ale zabrakło im szansy na jego zmonetyzowanie.

Przez pierwsze pół roku, z niewielkim budżetem, projekty szyła samodzielnie z tkanin pochodzących z recyclingu. A pierwszą w życiu sesję zdjęciową zorganizowała na łące za domem z dwiema przyjaciółkami – fotografką i modelką. - To były projekty bardzo hipisowskie i dziewczęce – wspomina swoje premierowe modele Ola. - Przez kolejne trzy lata sporo się zmieniło, przede wszystkim dlatego, że ja sama się zmieniłam, z dziewczynki stając się kobietą – wyznaje założycielka Nalu Bodywerar. Dlaczego Nalu? W języku polinezyjskim oznacza to falę, a gdy poprzestawiamy sylaby wychodzi „luna”, co z kolei w wielu językach oznacza księżyc. - Kiedy po raz pierwszy usłyszałam to słowo, bardzo mocno we mnie zarezonowało, szczególnie, że żyłam wówczas w bardzo ezoteryczno-hippisowskim środowisku, byłam zafascynowana księżycem i jego relacjami z kobiecością. Zaś drugi człon – Bodywear to podkreślenie tego, że nasze ciało ma czuć się dobrze w ubraniach projektowanych przez Olę.


Zdjęcie pochodzi z najnowszej kampanii Nalu Bodywear „Are you ready to go?”

W aktualnych projektach Nalu Bodywear ciągle czuć tę hipisowską nutę sprzed lat, ale sporo w nich również fascynacji nonszalanckimi paryżankami, latami 90., a także stylem vintage, który, jak podkreśla Ola, w przypadku jej ubrań zdecydowanie nie jest on cukierkowy i grzeczny. - Nasze ubrania może nie są jakoś bardzo seksowne, bo nie mamy supergłębokich dekoltów, ale kiedy nasze klientki zakładają coś z metką Nalu Bodywear, bez wątpienia mogą czuć się zmysłowo. Kiedy przez trzy lata zmieniał się duch marki, nie zmieniły się początkowe założenia, na jakich zasadach ma funkcjonować marka Oli. - Cały czas trzymamy się tego, aby tkaniny z których korzystamy, były naturalne i z odpowiedzialnego źródła. I aby osoby, które szyją te projekty miały godziwe wynagrodzenie oraz umowę o pracę.
 


- Najchętniej tworzyłabym wszystko – mówi Ola, kiedy pytam, w jakim kierunku zamierza rozwijać Nalu Bodywear. - Może za parę miesięcy będziemy miały skarpetki, a za parę lat buty. Moja wyobraźnia cały czas pracuje. I cały czas brakuje mi rzeczy w sklepach, które ja bym mogła nosić. Do działania napędza ją możliwość rozwoju oraz wymyślanie nowych, bardziej skomplikowanych projektów. Wspomina, jak dumna była z pierwszego swetra Nalu Bodywear, który trafił do sprzedaży jesienią zeszłego roku, bo bardzo długo go planowała. Teraz w planach ma sklep w Warszawie z możliwością szycia na miarę (obecnie projekty Nalu można kupić w warszawskim butiku Cloudmine na Paryskiej 17 i oczywiście online), by klientki, posiadające różne rozmiary i sylwetki, mogły zamówić daną rzecz z kolekcji Nalu pod siebie. A kim są klientki Oli? - Lubią modę, ale za nią nie gonią, bo potrafią wziąć z trendów to, co im po prostu pasuje. Są bardzo świadome siebie, silne, potrafią wyrazić siebie i wiedzą, że zakładanie ubrań jest formą sztuki, ale i zabawą – mówi projektantka. Wie to, bo ma z nimi świetny kontakt w mediach społecznościowych, a one na bieżąco dają jej feedback. - Uwielbiamy pytać nasze followerki na Instagramie o to, jaki kolor czy print podoba im się bardziej, jaką długość wolą, czy jak ulepszyć nasz newsletter.
 


To, co sprawia Oli najwięcej przyjemności w prowadzeniu własnej matki, to wybieranie tkanin, projektowanie, ale także robienie sesji zdjęciowych. - Uwielbiam wymyślać ich koncepcje, zapraszać konkretnych ludzi do współpracy i tworzyć taką mieszankę osobowości i energii, która potem daje swój wyraz w zdjęciach – wyznaje Ola i dodaje, że ten moment, gdy dostaje zdjęcia i widzi na papierze albo na monitorze to, co wcześniej było w jej głowie, to naprawdę niesamowite uczucie.

A co jej zdaniem jest najważniejsze, a zarazem najtrudniejsze w byciu właścicielką modowego brandu? Bez większego namysłu odpowiada, że wiedza o branży, w której chce się funkcjonować. Ola nabyła ją w ciągu ostatnich trzech lat, ale mówi, że gdyby miała wystartować teraz, byłaby jeszcze lepiej przygotowana. - Bo posiadanie własnej marki to nie tylko butik i sesje zdjęciowe, a przede wszystkim produkcja, która jest największym wyzwaniem. Coś jeszcze? - Tak, zachowanie balansu między słuchaniem własnej intuicji, a słuchaniem rad innych. I równowaga między tym, żeby przeć do przodu kiedy ma się na coś wpływ, a odpuszczenie, kiedy tego wpływu się nie ma.

Zobacz także: