Niall Horan wkroczył na scenę muzyczną w 2010 roku, gdy wziął udział w siódmej edycji brytyjskiej wersji programu „The X Factor”. Miał wtedy 16 lat. Jurorzy uznali, że nie jest jeszcze do końca gotowy na rozpoczęcie solowej kariery. Umieścili go więc w grupie razem z czterema innymi chłopcami, którzy także byli zbyt dobrzy, aby ich odrzucić, ale jeszcze nie na tyle pewni siebie, by samodzielnie powalczyć o zwycięstwo w telewizyjnym show. Tak właśnie powstała grupa One Direction, a reszta jest już historią. Obecnie utalentowany Irlandczyk spełnia się jako solowy artysta. W przeciwieństwie do kolegów z zespołu, nie ma na swoim koncie głośnych skandali, ani szeroko opisywanych w mediach romansów z gwiazdami Hollywood. Ma za to niezwykły talent do tworzenia łatwo wpadających w ucho hitów, co ponownie udowadnia na swoim trzecim solowym albumie pt. „The Show” (Universal Music Polska). Pierwszy od trzech lat długogrający krążek wokalisty i songwritera promują single „Heaven” i „Meltdown”.

***

Robert Choiński: W tym roku mija 13 lat od twojego debiutu w przemyśle muzycznym. Co uznajesz za swój największy sukces?

Niall Horan: Wydaje mi się, że możliwość stworzenia więzi z tak wieloma ludźmi. Wspaniale było podróżować po całym świecie i grać dla tak wielu osób ze świadomością, że wpłynąłeś na ich życie, w ten czy inny sposób. Myślę, że to był mój największy sukces.

Oczywiście nagrody są świetne, tak samo jak zdobywanie szczytów list przebojów, ale ja najbardziej uwielbiam właśnie ten aspekt koncertowy. Nie ma nic lepszego.

To cudownie. A czy jest coś, co dziś zrobiłbyś inaczej? Żałujesz czegoś?

Nie. Na pewno po drodze popełniłem kilka błędów, ale wydaje mi się, że nie ma sensu żałować tego przez całe życie. Miałem ogromne szczęście, więc naprawdę nie mogę narzekać. 

Fani nazwali cię kiedyś „nieproblematycznym królem”. Czy zawsze świadomie unikałeś dramatów i kontrowersji?

Zobacz także:

Nie bardzo. Nie robiłem tego celowo. Prowadzę względnie – na tyle, na ile mogę – spokojne życie. Oczywiście poza moją pracą, bo to nie jest normalny zawód (śmiech).

Zawsze starałem zachować życie prywatne dla siebie. Chyba dlatego tak mnie nazwali. Próbowałem się nie wychylać i dzięki Bogu to zadziałało. 

Słyszałem, że dzielisz czas między Londyn i Los Angeles. Podejrzewam również, że nadal czasami odwiedzasz Irlandię. W którym z tych miejsc czujesz się teraz jak w domu?

Oczywiście w Irlandii, bo tam się urodziłem i wychowałem. Spędziłem tam dużą część swojego życia. Zdecydowanie uważam Irlandię za swój dom. Inna sprawa, że mieszkam w Londynie już od 14 lat. Tak więc i Londyn, i Dublin, i moje rodzinne miasto, Mullingar. To się po prostu czuje.

W najbliższym czasie z pewnością często jednak będziesz poza domem. Przed tobą intensywny okres promocji nowego albumu. Co cię najbardziej cieszy?

Jestem podekscytowany premierą. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Cieszę się też na festiwale, których zagram w tym roku całkiem sporo. To jest zupełnie inne doświadczenie niż zwykły koncert. Występuje tam wielu innych artystów, których spotykasz na backstage'u. Nie mogę się już tego doczekać. Gdy zdecyduję się ruszyć we własną trasę, to też z pewnością będzie niesamowite.


W swoich utworach opisujesz osobiste doświadczenia, ale jednocześnie starasz się, by były one jak najbardziej uniwersalne, aby słuchacze mogli się z nimi identyfikować. Co więc chciałbyś, aby twoi fani wynieśli z tego albumu?

Jest dokładnie tak, jak mówisz. Tworzę swoje piosenki tak, aby ludzi byli w stanie się z nimi utożsamić tak mocno, na ile tylko jest to możliwe. Tu przecież nie chodzi tylko o mnie. Myślę, że na „The Show” znalazło się naprawdę sporo takich uniwersalnych motywów. W wielu utworach z tej płyty szczegółowo opisuję swoje emocje.

Jeśli fani stwierdzą, że ta płyta opisuje także ich przeżycia, to dla mnie będzie niesamowite. Sądzę, że pod tym względem ten krążek może im być najbliższy. Chciałbym tego.

Jestem świeżo po przesłuchaniu twojego albumu. Bardzo mi się podobał i moim zdaniem udało ci się osiągnąć założony cel. Zdecydowanie można się z nim utożsamić.

Dziękuję. Cieszę się, że się z tym zgadzasz. Taki był zamysł, aby nikogo nie alienować. Myślę, że zawarłem tam dość uniwersalne uczucia. To nie tylko ja i jakiś jeden, konkretny scenariusz. To jest zdecydowanie szerszy obraz.

okładka albumu Niall Horan – „The Show” / fot. Universal Music Polska

W tytułowym utworze z „The Show” sporo rozmyślasz o życiu. Czy zastanawiałeś się kiedyś, co by się stało, gdybyś nigdy nie poszedł do „X Factora”?

Nie, nie myślałem o tym (śmiech). Czasami zastanawiam się jednak, co by się wydarzyło w moim życiu po ukończeniu szkoły, co by było gdybym poszedł na studia. Nigdy nie wiadomo. W życiu bym nie przewidział, co mi się przydarzy. To działa także w drugą stronę.

Teraz nie jestem w stanie sobie wyobrazić swojego życia poza muzyką. Może studiowałbym psychologię, a potem założyłbym własny biznes. Ciężko to sobie wyobrazić. Cieszę się jednak, że wszystko potoczyło się właśnie w ten sposób.

Jedną z moich ulubionych piosenek na tej płycie jest „Never Grow Up”, w której poruszasz temat starzenia się. Gdzie widzisz siebie za 10 lat?

Mam nadzieję, że będę szczęśliwy. Chciałbym wciąż każdego roku grać dla tysięcy ludzi z całego świata. Myślę, że moje szczęście będzie oparte na życiu domowym i tworzeniu muzyki. Mam więc nadzieję, że nadal będę to robił, bo to właśnie sprawia mi największą radość.

Chciałbyś w wieku 70 lat nadal biegać po scenie jak The Rolling Stones?

Bardzo chciałbym nadal to robić w tym wieku. Marzę o tym. Nie znam nikogo, kto chciałby, aby jego kariera zakończyła się po zaledwie kilku latach.

Mam szczęście, że robię to już tak długo. Byłoby więc świetnie, gdyby to jeszcze trochę potrwało.

Wszyscy moi ulubieni artyści nadal prężnie działają. Wciąż grają na zapełnionych po brzegi halach i stadionach.

Masz jakichś idoli, których kariera jest dla ciebie wzorem?

Moi ulubieńcy po dziś dzień to Bruce Springsteen, The Eagles, Stevie Nicks. Gdybym był w stanie dorównać choć jednej pięćdziesiątej tego, co oni potrafią, uznałbym to za sukces.


Wymieniłeś nazwy paru sławnych zespołów. Domyślam się, że prawdopodobnie masz już serdecznie dość pytań na ten temat, ale i tak spróbuję. Czy istnieje szansa, że One Direction wróci w najbliższej przyszłości?

Nie wiem. Nikt ze mną o tym nie rozmawiał. Tak więc ta sama odpowiedź, co zawsze: nie wiem (śmiech).

Nadal pozostajesz w kontakcie z chłopakami z zespołu? Rozmawiacie ze sobą?

Tak, oczywiście. Myślę, że zawsze będziemy. Głównie przez to, co razem przeszliśmy.

Wspaniale. Myślę, że fanów 1D bardzo ucieszą te słowa. Na koniec chciałbym ci przekazać, że mnóstwo ludzi w Polsce czeka na twój koncert. Podejrzewam jednak, że już to wiesz, bo wiele osób pisze do ciebie w tej sprawie na Twitterze i innych serwisach społecznościowych. 

Nie mogę się już tego doczekać. Miałem odwiedzić Polskę już na ostatniej trasie, ale wtedy wydarzyła się pandemia. Gdy grałem koncert gdzieś w Niemczech, wydaje mi się, że było to Monachium, na widowni było tak wiele osób z Polski. Nigdy wcześniej nie byłem w Polsce, więc mam nadzieję, że wkrótce to nadrobimy i tu zagramy. Byłoby wspaniale. Może nawet dwa lub trzy razy (śmiech). Polska to też zresztą kraj, o którym wiem bardzo dużo, ale do którego nigdy nie miałem okazji dotrzeć. Może w końcu się uda. Zobaczymy.

Harry i Louis już tutaj występowali, więc możesz się ich zapytać o wrażenia. Zapewniam cię, że polska widownia jest niezwykle intensywna, niczym Latynosi.

Pełni pasji Polacy. Świetnie, podoba mi się to. Chciałbym już tego doświadczyć.

Wywiad odbył się przed oficjalnym ogłoszeniem trasy koncertowej – dziś już wiemy, że Niall Horan wystąpi 18 marca 2024 roku w Atlas Arenie w Łodzi.

Niall Horan / fot. Universal Music Polska