No bo zobaczcie. To „przebudzenie polityczne” kobiet zaczęło się tak naprawdę w październiku i dotyczy jednej konkretnej sprawy – prawa do legalnej i bezpiecznej aborcji, które zostało zakwestionowane przez rząd. Do tego dochodzą też czasami inne postulaty, ale wszystkie one mają jeden wspólny mianownik: dotyczą spraw światopoglądowych, np. rozdziału państwa od Kościoła czy poszanowania praw osób LGBT+. I ja popieram te żądania. Zastanawiam się tylko, dlaczego z tym samym zapałem nie dyskutujemy o innych kwestiach, które równie mocno (jeśli nie bardziej) wpływają na nasze życie. Podam wam kilka przykładów. 

Na początek: gdzie mieszkacie? Jeszcze z rodzicami, a może już w mieszkaniu wynajętym na spółkę z koleżankami/chłopakiem? Ile z was stać na samodzielny wynajem kawalerki lub wzięcie kredytu na mieszkanie? Jak wynika z danych Eurostatu za 2019 rok, aż 44% młodych Polaków w wieku 25-34 lat nadal mieszka z rodzicami. Nie z wyboru, ale właśnie z braku wyboru – koszty wynajmu są w Polsce bardzo wysokie. Jak pokazuje opracowanie HRE Investments ze stycznia 2020 roku, na wynajem mieszkania z jedną sypialnią w Warszawie przeznaczamy aż 47% pensji (od siebie dodam, że ja też wynajmowałam kawalerkę w Warszawie i szło na to aż 60% mojej pensji, a było to raptem 30m2 na Stegnach). Uważacie, że Berlin jest drogi? Tam kawalerka to koszt raptem 28% pensji, a w kojarzonym z luksusem szwajcarskim Zurychu – tylko 22%.

Druga kwestia – ile z was w zeszłym roku straciło pracę, zarabia mniej lub czuje, że ich pozycja w pracy jest niestabilna? Kryzys związany z koronawirusem najbardziej uderza w właśnie w młode osoby, z dwóch powodów. Po pierwsze, szczególnie odczuwają go branże bazujące na młodych: turystyka, gastronomia, hotelarstwo, itp. Po drugie, to właśnie młodych najłatwiej jest zwolnić, kiedy trzeba redukować etaty, bo to oni najczęściej pracują na umowach cywilnoprawnych lub zostali zmuszeni do samozatrudnienia. Eksperci alarmują, że już teraz powinny powstawać systemy wsparcia dla młodych, szczególnie dla tego pokolenia, które dopiero wchodzi na rynek pracy. Mam jednak wrażenie, że nikt szczególnie nie naciska na rząd w tej sprawie.

Trzecia kwestia – kiedy musicie iść do lekarza, np. do ginekologa, to idziecie do prywatnego gabinetu czy korzystacie ze świadczeń w ramach NFZ? Ile z was w ogóle korzysta z publicznej służby zdrowia, poza nagłymi sytuacjami, gdy mamy np. przeziębienie czy grypę i idziemy do lekarza rodzinnego po zwolnienie? Bo jak tak patrzę po znajomych, to mam wrażenie, że wszyscy już dawno położyli krzyżyk na państwowej służbie zdrowia i kiedy tylko mogą, korzystają z usług prywatnych. Zresztą kolejki do specjalistów są często absurdalnie długie i np. na fizjoterapię trzeba czekać kilka lat – jakby po tym czasie chcieć rehabilitować złamaną nogę, to trzeba by ją złamać jeszcze raz;) Wydaje wam się, że to jest normalne lub tak po prostu „jest”? Nie! Powinniśmy domagać się wydolnego i profesjonalnego systemu opieki zdrowotnej, który jest w stanie zająć się wszystkimi.

Problemy można by jeszcze długo wyliczać: brak jakichkolwiek oszczędności emerytalnych, wykluczenie komunikacyjne, które dotyka prawie 14 mln Polaków (polecam książkę Olgi Gitkiewicz Nie zdążę), itd. Wiecie, co one wszystkie mają ze sobą wspólnego? To też są „kwestie kobiece”, bo dotykają kobiet żyjących w Polsce. Jednak przywykliśmy, że „kwestie kobiece” to wyłącznie aborcja, antykoncepcja, in vitro, edukacja seksualna. Tak jakby tylko to nas dotyczyło.

Strasznie mnie to denerwuje i chcę z tym walczyć, dlatego miesiąc temu założyłam podcast Dziewczyna i polityka. Chcę edukować dziewczyny właśnie w tych innych, „zapomnianych” obszarach. Co tydzień biorę na tapetę jeden temat i „mówię jak jest” na ten moment i co można by zmienić, pokazując też najlepsze przykłady zza granicy. Chciałbym zainspirować dziewczyny do większego zainteresowania polityką we wszystkich jej dziedzinach, do wyrobienia sobie zdania na różne tematy, dzięki czemu będą mogły podjąć bardziej świadomą i przemyślaną decyzję przy urnie wyborczej. Chcę też, aby więcej młodych kobiet zaczęło chodzić na wybory i działać politycznie.

Bo choć możemy mieć ostatnio wrażenie, że kobiety bardzo się rozpolitykowały, to nadal mamy ogromy deficyt kobiet tam, gdzie polityka powstaje. W Sejmie kobiety stanowią raptem 28,3% grona poselskiego, w Senacie jest ich 24%. W polskich partiach politycznych kobiety stanowią tylko 31,1%. No więc nie ma się co dziwić, że potem i na listach wyborczych są niedoreprezentowane, bo kandydatów i kandydatki do startu w rozmaitych wyborach rekrutuje się najczęściej wśród członków i członkiń swojej partii. Jeśli już uda im się dostać do Sejmu, to goszczą w mediach dużo rzadziej niż ich koledzy – jak wynika z badania „Media bez kobiet” z 2015 roku, kobiety stanowiły tylko 13% gości najpopularniejszych programów publicystycznych. Spójrzmy też na wieczór wyborczy po ostatnich wyborach prezydenckich – w TVN24 na 22 komentatorów była… jedna kobieta. W Polsat News identycznie. W TVP na 19 osób – dwie. Jeśli kobiety otrzymują z mediów taki przekaz, że politykę robią i dyskutują o niej mężczyźni, to nic dziwnego, że często wydaje im się ona obca i niedostępna. Przed ostatnimi wyborami prezydenckimi, latem 2020 roku dr Elżbieta Korolczuk zainicjowała akcję #DziewczynyZdecydują, mającą zachęcić najmłodsze wyborczynie do głosowania. Okazuje się, że w grupie wiekowej 18-30 lat wybory opuszcza aż co trzecia młoda dziewczyna i tylko co dziesiąty młody chłopak. Dlatego właśnie uważam, że musimy przywrócić dziewczynom głos – i ten dosłowny, do odważnego wyrażania swojego zdania na tematy polityczne, i ten metaforyczny, który wrzucamy do urny.

Zobacz także:

Mam nadzieję, że mój podcast może się do tego przyczynić. Pogadajmy o polityce jak kobieta z kobietą i niech to zabrzmi dumnie.