Katarzyna Dąbrowska: Co czujesz tuż przed premierą nowej płyty?

Ralph Kaminski: Ogromną dumę z tego, co udało mi się stworzyć – z tekstów, muzyki, melodii. Chyba nigdy nie byłem taki dumny, nie przyznałem tego tak szczerze przed sobą. Czuję, że zrobiłem dobrą rzecz dla siebie samego. Po tej płycie jestem o wiele bliżej siebie niż kiedykolwiek wcześniej.

Dobrze jest wrócić do siebie po „Korze”?

Bardzo. „Kora” była moja, ale jednocześnie nie moja. Byłem tam bardziej aktorem, który ukrył się za fantazją na temat Kory. To było superdoświadczenie, choć nie do końca potrafię sobie ułożyć w głowie, czy „Kora” to był mój trzeci album, czy bardziej pomost między moimi płytami. Na „Balu u Rafała” pierwszy raz robię muzycznie i produkcyjnie wszystko sam. Najpierw trochę się tym przeraziłem, ale jednocześnie czułem, że muszę. Chciałem skręcić w totalnie inną stronę, by wyrzucić się ze strefy komfortu.

Kiedy usłyszałam tytułową piosenkę, którą wypuściłeś jako pierwszą z nowego albumu, i słowa: „Wszyscy wrotki odpinają / a ja nadal tylko w snach / (…) teraz w końcu się odważę / i pozwolę sobie żyć”, pomyślałam, że na tej płycie wydarzą się naprawdę ważne rzeczy.

Moje pierwsze dwa albumy były o złamanym sercu, moich dwóch wielkich miłościach i o poradzeniu sobie z rozstaniem. „Kora” była o głodzie miłości. A „Bal u Rafała” jest o ogromnej samotności. W tej piosence macham sobie do przeszłości i nie chcę już do niej wracać.

Ważne, często intymne wyznania połączyłeś z taneczną muzyką. Nie chciałeś, by wszystko było odebrane zbyt serio?

Zobacz także:

Jak skończyłem „Bal u Rafała”, bardzo mi się spodobała ta piosenka, ale strasznie się jej wstydziłem. Zacząłem się zastanawiać, co mój odbiorca sobie pomyśli. Bardzo długo nad nią pracowałem, tak by usunąć wszystkie niepewności. Gdyby ktoś powiedział: „Co to ma być?” – mam obronione każde słowo i każdą nutę. Wypuściłem tę piosenkę w świat i okazało się, że zostałem totalnie zrozumiany. Zaskoczyło mnie, że tyle osób zauważyło, że w gruncie rzeczy to jest bardzo smutna piosenka.

Jest w niej też obietnica…

Tak, że już dosyć tego. Bardzo się zmieniłem. Kiedyś nie znosiłem, jak ktoś do mnie mówił „Rafał”. W liceum w międzynarodowym serwisie MySpace powstał Ralph najpierw jako nick i to nowe imię stało się moją zbroją. Dzięki niej udało mi się wyciągnąć z wielu trudnych dla mnie rzeczy, z paru kompleksów. A teraz z powrotem bardzo ważny jest dla mnie Rafał. Chcę być Ralphem Kaminskim w pracy, to jestem bardzo ja. Ale dla siebie i dla moich najbliższych jestem Rafałem i chcę nim pozostać.

Dlaczego Rafał Cię uwierał?

Ralph miał w sobie więcej siły, więcej przebojowości, ale to była moja maska i ucieczka. Pomagała mi żyć, funkcjonować i walczyć o swoje. Teraz dla mnie ważne jest to, szczególnie w kontekście ludzi mi bliskich i tych, którzy znają mnie naprawdę, żeby oni widzieli we mnie Rafała, a nie Ralpha Kaminskiego. Oczywiście jestem Ralphem Kaminskim, to bardzo moje, autorskie. Na płycie uchylam Rafała, ale nie pokazuję go w całości. Szukałem na tym albumie takiego języka, którym chcę opowiadać o sobie teraz. I tak, masz rację – w pewnym sensie wracam tą płytą do siebie.

Dziś już lubisz w sobie Rafała?

Uwielbiam! I czasami nawet wolę niż Ralpha. Ale Rafał nie jest dla wszystkich. Rafał to mój fundament, Ralph jest ubraniem.

 

Na nowej płycie jest dużo o dzieciństwie – tym wspaniałym u boku babci Krystyny, a także tym traumatycznym, związanym ze szkołą.

Popatrzyłem na siebie z dystansu. Nie miałem złego dzieciństwa, dorastałem w domu, gdzie przytulanie było normalną rzeczą. Napisałem piosenkę o babci, bo chciałem jej wystawić pomnik, dać nieśmiertelność.

Z drugiej strony śpiewam też o okropnej wychowawczyni, która się na mnie wyżywała. Miałem np. segregator karteczek ze Spicetkami (dzieciaki zbierały wtedy ich zdjęcia), ona mi go zabrała i schowała aż do zakończenia roku. Zrobiło mi się szkoda siebie z tego czasu. „Jest mi przykro, jest mi smutno / że tyle zniosło moje małe serce”. Wiem, że jest wiele dzieci w podobnej sytuacji. Chcę im pokazać, że nie byłem najlepszy od początku, że nie miałem świadectwa z paskiem, ale nie przeszkodziło mi to spełniać marzeń i być tu, gdzie jestem.

Co zaprowadziło małego Rafała z Jasła do Ralpha, który odbiera najważniejsze nagrody w świecie kultury i show-biznesu?

Marzenia. Wszystko, w co bawiłem się w dzieciństwie i o czym fantazjowałem, robię teraz na serio i jeszcze dostaję za to pieniądze. To też jest nowość. Długo nie pozwalałem sobie myśleć, że to wszystko robię na serio. Może gdybym wcześniej uwierzył, że to jest prawdziwa praca, to nigdy nie odważyłbym się wyjść na scenę… Zresztą teraz też nie zawsze jest to łatwe. Dwa razy zdarzyło się, że prawie nie dałem rady. Przed premierą „Kory” na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej zrzygałem się z nerwów – wróciłem tam już jako laureat Grand Prix, ale w głowie miałem cały czas te cztery razy, gdy nie dostałem się na ten przegląd, czułem, że muszę coś udowodnić. Drugi raz, kiedy mieliśmy wyjść na scenę na festiwalu w Sopocie i premierowo na żywo zaśpiewać i zatańczyć „Bal u Rafała”. Oglądało to sześć milionów widzów, na szczęście dowiedziałem się o tym dopiero po fakcie.

Dużo jest na płycie imion. Czy za każdym z nich stoi konkretna postać i historia?

Tak. I to jest też nowość. Po raz pierwszy nie opowiadam tylko i wyłącznie o sobie jak na pierwszej i drugiej płycie. Tam mówiłem o mojej miłości, moim smutku, rozczarowaniu i o mojej tęsknocie. A teraz opowiadam o innych, nie zawsze o bliskich. Jak w piosence „Duchy”. Jest o moich znajomych, którzy w młodym wieku odebrali sobie życie. Jak wpadłem na pomysł tej piosenki?

W pandemii tak mi się nudziło, że przeglądałem Facebooka i sprawdzałem, kogo mam w znajomych. Okazało się, że jest wśród nich chłopak, który nie żyje od kilku lat, a jego koleżanka co roku pisze mu na tablicy, jak ogromnie za nim tęskni. Bardzo mnie to poruszyło. Bo ja przetrwałem swój ciemny czas, depresję. Miałem szczęście i wsparcie. Oni nie. Rzadko się zdarza, że  płaczę do swojej piosenki, a przy „Duchach” płakałem.

Wraz z każdą nową płytą totalnie zmieniasz wizerunek. Jest aż tak ważny?

Potrzebuję kreacji, jakiegoś rodzaju zbroi, którą wkładam. A każdy album daje mi możliwość, by być inną wersją siebie. Teraz wracam do klasyki. Wspaniale czuję się w garniturze, w białej koszuli i krawacie. Czuję wtedy, że mam moc. Mam taki plan, że będę codziennie chodził w garniturze, jak Nick Cave. To mnie zachwyca. Cudownie byłoby mieć 30 idealnie wyprasowanych koszul i codziennie rano wkładać jedną z nich bez względu na to, dokąd idę.

fot. Dawid Grzelak

Ralph Kaminski jest są gwiazdą wakacyjnego numeru GLAMOUR, który trafił do sprzedaży 23 czerwca. Całą rozmowę Katarzyny Dąbrowskiej z artystą możecie przeczytać w magazynie.