Niestety to nie będzie żaden nowy temat i nadal to, co poniżej napiszę, może dla wielu wydać się bezsensownym gadaniem, które nic przecież nie zmieni. Przyjmuję to z pełną świadomością, ale jeżeli zdarzy się tak, że chociaż jedna osoba po przeczytaniu tego tekstu założy wciśnięte na dno szafy szorty – było warto. W moim krótkim, acz intensywnym życiu nauczyłam się jednego – tylko ciągłe mówienie na ważne dla nas tematy, tłumaczenie i edukowanie innych może coś zmienić. Tym razem biorę na warsztat poczucie wstydu, oceniające spojrzenia, a często i niepotrzebne, idiotyczne komentarze na temat krótkich spodenek czy letnich sukienek.

Co prawda ostatnio można w to zwątpić, ale nieubłaganie zbliża się lato. Mając na względzie zmiany klimatu i kolejne anomalie pogodowe, jestem przekonana, że przed nami wiele upalnych dni i nocy, które będą wręcz nie do zniesienia. Jednocześnie jesteśmy bombardowani przekazami w mediach o tym: co ubierać na lato, jak szybko schudnąć na wakacje, jaki kostium nas wyszczupli i ukryje to co „niegotowe” na plaże, jakie długości ubrań są odpowiednie do wieku, figury etc. A więc z jednej strony mamy kwestię tego, że doprowadziliśmy do sytuacji, w której klimat diametralnie się zmienia i nasza planeta umiera, a z drugiej strony problemem pierwszego świata jest twoja pupa w kostiumie kąpielowym, czy „odpowiednia” długość sukienki. I z całym moim zamiłowaniem do ładnych ubrań, kwestia tego co wypada, a czego nie BO MASZ „NIE TAKIE” CIAŁO na lato, jest absurdem. Szczerze mówiąc, to w ogóle uważam, że temat komentowania stroju w kontekście, jak się w nim wygląda i czy jest się wystarczająco „atrakcyjnym” do poszczególnych elementów garderoby, w ogóle nie powinien istnieć. Rozumiem, że dla wielu osób to kolejna nieistotna sprawa i bicie piany o nic, jednak ostatnia sytuacja, która (pośrednio) mi się przydarzyła, a która idealnie odzwierciedla nasz problem (mówię tu o ogóle społeczeństwa), nie daje mi spokoju i zwyczajnie mnie wku***ła.

Oczywiście to zupełnie normalne, że coś się nam nie podoba, możemy czegoś nie lubić i tego nie nosić. Możemy też mieć wyrobione zdanie na temat poszczególnych trendów, a może nas to też w ogóle nie interesować. Mnie samą niektóre modowe nowinki przyprawiają o gęsią skórkę, ale muszę z tym żyć (biodrówki i mini umarły 20 lat temu i powinny zostać uśmiercone na dobre!). To, co natomiast nie powinno mieć w ogóle miejsca, to blokujące nas poczucie wstydu, w którym zostaliśmy wszyscy wychowani oraz strach przed oceną otoczenia. Wiem oczywiście, że łatwo mówić o teorii, a zdecydowanie gorzej idzie z praktyką.

Long story short. Kilka dni temu napisała do mnie przyjaciółka, chcąc podzielić się swoim spostrzeżeniem dotyczącym tego, jak nasze postrzeganie siebie i „odwaga” w byciu sobą zależy od tego, gdzie żyjemy. Otóż miała ona w planach miły dzień w ogrodzie u swoich przyjaciół i rozważała założenie szortów. Koniec końców oczywiście ubrała długie spodnie, no bo wiadomo – nie ma nóg Anji Rubik. Co istotne, moja przyjaciółka dopiero co wróciła do Warszawy po miesiącu życia w słonecznej Italii, gdzie absolutnie nosiła wszystko to, na co miała ochotę, pokazywała (piękne!) nogi i po prostu cieszyła się życiem. A mnie kilka dni temu jasny szlag trafił.

Nie będzie to tak naprawdę nic odkrywczego. Sama się zastanawiam, czy mam siłę jeszcze wałkować temat cielesności, granic i samooceny po raz kolejny.  Ale naprawdę, jakim cudem w ogóle nasze ubranie, a tym bardziej jego długość ma jakiekolwiek znaczenie? Mamy XXI wiek, człowiek był już w kosmosie, rozszczepiliśmy atom, w kilka godzin możemy znaleźć się na drugim końcu Europy, czy nawet innym kontynencie. Wiem, że może dla niektórych w kontekście tego, co dzieje się aktualnie na świecie, problem szortów jest marginalny. Wydaje mi się jednak, że jest to wypadkowa czegoś dużo większego i bardzo przykrego, na co cierpimy jako społeczeństwo. I piszę to z pełnym przekonaniem – to problem całego NASZEGO społeczeństwa. Mieszkając za granicą i dużo podróżując, nigdy nie spotkałam się z takim ocenianiem, jak w moim rodzinnym kraju. Każdy z nas (tak, każdy) ma nieznośne przekonanie o tym, że: 1. nasze zdanie o innych jest super istotne, 2. kogoś powinno ono obchodzić, 3. to jest okej, żeby kogoś innego krytykować za to, jak wygląda oraz, że 4. „niewinne” i „troskliwe” komentarze są ważne i warte wypowiedzenia.

Jak pięknie, by się nam wszystkim żyło, jakbyśmy się od innych, ale też od siebie samych po prostu odczepili. Niestety, wciąż jesteśmy tak wychowywane i wychowywani, że na każdym kroku poddajemy siebie oraz innych krytyce. Każda niemal osoba jest przekonana o swojej nieomylności i to w dowolnej dziedzinie. Wiemy najlepiej, jak inni powinni żyć, jak wyglądać, co myśleć, czuć, kogo kochać. Niestety konsekwencje takiego myślenia widać na każdym kroku, a jako społeczeństwo lubujemy się w cudzej krzywdzie i krytykanctwie. Dlaczego dajemy sobie tak łatwo prawo do oceny drugiego człowieka? Jakie w ogóle ma znacznie dla nas to, jak druga osoba wygląda i jak się ubiera? Kto nam dał prawo do zawstydzania i decydowania o tym, jak drugi człowiek ma się ubierać?

Mamy tak głęboko zakorzenione poczucie wstydu – mówię tu o kobietach, bo mnie samej to dotyczy, ale zdaję sobie sprawę z tego, że mężczyźni mają podobnie – że sami siebie nieustannie strofujemy, nie dając sobie żadnej bezpiecznej i czułej przestrzeni na bycie sobą, na luz i cieszenie się życiem. O ile byłoby nam wszystkim lepiej, gdybyśmy po prostu odpuścili? Jak wielką krzywdą jest to, że sami siebie nie lubimy, nie szanujemy i nie kochamy. W konsekwencji nie dajemy również prawa innym do tego, aby żyli w zgodzie ze sobą i byli szczęśliwi we własnej skórze. Popatrzmy z czułością na siebie i innych, bo czy już nie wystarczająco dużo krzywdy, stresu i kłopotów mamy dokoła, żeby jeszcze przejmować się odpowiednią długością szortów i wielkością uda?

Zobacz także:

PS. Warto w tym miejscu podkreślić, że jedna sprawa to wstyd, że nie powinniśmy i nie powinnyśmy niby odsłaniać „nieidealnego” ciała. Druga, równie poważna sprawa, to strach, że z powodu długości spodenek czy odkrytych ramion spotka nas slut-shaming, seksualizacja naszego ciała... Pamiętajmy jednak, że mamy prawo do stroju odpowiedniego do pogody, naszego gustu itp. A to, że ktoś ocenia nasz strój jako nieodpowiedni, kuszący i tak dalej, mówi przede wszystkim o nim i jego problemie z seksualnością.