Reklama

Czy wolność jest czymś danym, czy wywalczonym? A może — i jedno, i drugie. Pewne jest tylko to, że to, co dziś wydaje się nam oczywiste — prawo do głosu, edukacji, pracy, miłości, a nawet do... odpoczynku — jeszcze nie tak dawno było luksusem zarezerwowanym dla nielicznych. Z całą pewnością nie dla kobiet.

Reklama

Jeszcze kilkadziesiąt lat temu bycie kobietą oznaczało jedno: funkcjonowanie w ramach. Czasem były to ramy z fiszbinowych gorsetów, czasem ramy prawne, kulturowe czy finansowe. Gorset bywał zapięty nie tylko na ciele, lecz także na duszy i umyśle.

A jednak — krok po kroku, dekada po dekadzie — kobiety nauczyły się rozpinać te gorsety. I choć dziś współczesna womanpower często kojarzy się z modnym hasztagiem, w rzeczywistości to coś więcej niż trend. To manifest. Manifest codzienności.

Jak było kiedyś, gdy wybór był luksusem, nie prawem?

Empowered woman raises fist during a passionate protest in urban setting
Adobe Stock

Przez większą część historii kobieta była „czyjąś” — najpierw ojca, potem męża. Formalnie — i dosłownie — pozbawiona decyzyjności. Nie mogła zarządzać własnymi pieniędzmi, podpisywać umów, a w wielu krajach — nawet sama wybrać, kogo poślubi.

Dostęp do edukacji? Przywilej dla mężczyzn. Możliwość pracy? Jedynie w ramach „dorywczych robótek” lub ciężkiej pracy fizycznej, bez praw i zabezpieczeń. Swoboda finansowa? Nie istniała. Konto bankowe na własne nazwisko? Jeszcze w latach 60. XX wieku w niektórych krajach — niemożliwe bez zgody męża. Ale gorsety miały także wymiar symboliczny. Obcisłe ramy tego, co „wypada”, a co „nie przystoi”. Zakaz noszenia spodni — również dosłowny, sankcjonowany prawem w niektórych miastach Europy do połowy XX wieku. O własnym ciele decydować nie mogłyśmy wcale. Antykoncepcja? Zakazana. Rozwody? Niedostępne. A jeśli już, to stygmatyzujące.

Jak kobiety wywalczyły wolność

Wolność nie spadła z nieba. Była efektem tysięcy małych rewolucji. Czasem głośnych — jak marsze sufrażystek, które z transparentami i niepokornym błyskiem w oku maszerowały ulicami Londynu, Nowego Jorku czy Warszawy, domagając się prawa głosu. Czasem cichych — jak pierwsze kobiety przekraczające próg uczelni, zakładające własne firmy, czy... po prostu odmawiające życia zgodnie z oczekiwaniami innych.

To nie była łatwa droga. Kobiety były wyśmiewane, nazywane histeryczkami, nieraz trafiały do więzień, a nawet szpitali psychiatrycznych tylko dlatego, że miały czelność... chcieć decydować o sobie. Sufrażystki przypinały się łańcuchami do bram parlamentów, organizowały głodówki, a niekiedy — sięgały po radykalne metody, by ich głos wreszcie został usłyszany.

W Polsce emancypacja miała równie silne korzenie. Już w XIX wieku kobiety zakładały tajne szkoły dla dziewcząt, walczyły o dostęp do edukacji i pracy. Maria Skłodowska-Curie musiała wyjechać do Paryża, bo w zaborze rosyjskim nie mogła legalnie studiować. A jednak — została dwukrotną noblistką, ikoną kobiecej siły intelektu.

Sufrażystki były iskrą, ale płomień rozniecały kolejne pokolenia. W czasie I wojny światowej kobiety przejęły męskie role: pracowały w fabrykach, prowadziły przedsiębiorstwa, zarządzały miastami. Gdy wojna się skończyła, nie zamierzały wracać do roli „aniołów domowych”.

Rok 1918 to przełom — Polki, jako jedne z pierwszych w Europie, uzyskują prawa wyborcze. To symboliczny moment, gdy kobieta przestaje być biernym elementem społeczeństwa, a staje się jego współtwórczynią. Ale to był dopiero początek.

Lata 60. i 70. XX wieku to kolejna fala feminizmu — walka o prawa reprodukcyjne, równouprawnienie w pracy, obalenie kulturowych stereotypów. Hasła „Moje ciało — mój wybór” czy „Osobiste jest polityczne” przestają być tylko manifestami — stają się codziennością kobiet na całym świecie. Od „aniołów domowych” — skromnych, niewidocznych, poświęcających się dla innych — do kobiet, które mówią głośno: „Mam prawo”. Prawo do edukacji. Prawo do pracy. Prawo do własnego ciała, własnych decyzji, własnego życia. To moment, gdy „nie wypada” zamienia się w „mam prawo”. Gdy społeczne schematy pękają. Gdy kobieta przestaje być wyłącznie córką, żoną, matką — i staje się SOBĄ.

Kobieta 2025 — wolność to wybór

wolność kobiet
Adobe Stock

Dziś... możemy wszystko. Albo nic. Bo wybór — ten najpotężniejszy z przywilejów — należy do nas. Możemy być CEO międzynarodowej korporacji, z kalendarzem wypełnionym spotkaniami, deadline’ami i strategią na pięć lat do przodu. Albo rzucić to wszystko — ten cały high-level chaos — i hodować lawendę w Toskanii. Oddychać ciszą. Pachnieć wolnością.

Możemy studiować medycynę, by ratować ludzkie życie. Filozofię — by próbować zrozumieć sens istnienia. Projektowanie UX — by zmieniać świat technologii na bardziej przyjazny. Albo… zrobić sobie gap year. Spakować życie do plecaka i pojechać w podróż dookoła świata. Patrzeć, smakować, doświadczać.

Możemy być matkami — z całym tym spektrum emocji, odpowiedzialności i miłości bez granic. Albo nie. I to też jest okej. Możemy być żonami, partnerkami, singielkami. Możemy się zakochać. Możemy się rozwieść. Możemy zacząć od nowa. I jeszcze raz — od nowa.

Mamy wybór. Bo dziś… wolność jest kobietą.

Od stroju po samostanowienie - możemy decydować

Wybieramy to, co nosimy — dres, bikini, garnitur — bo nasz ubiór to nasz głos. Ale współczesna wolność to także prawo do zadbania o siebie. Dziś wiemy już, że womanpower nie polega na tym, by „dawać radę” za wszelką cenę, na zaciśniętych zębach, z kawą w jednej dłoni i perfekcyjnym uśmiechem w drugiej. Prawdziwa siła kobiet nie wyraża się w nieustannym udowadnianiu, że możemy więcej, szybciej, lepiej. Prawdziwa siła to odwaga, by powiedzieć: „Zatrzymuję się. Dbam o siebie. Bo zasługuję”.

Dbamy o siebie na wielu poziomach

Dbamy o zdrowie — fizyczne i psychiczne — bo wiemy, że nie jesteśmy niezniszczalne. Terapie, mindfulness, sport, joga, dieta, odpoczynek, regeneracja — to nie fanaberie z Instagrama. To filary zdrowia, dobrostanu i codziennego dobrobytu. To współczesne narzędzia emancypacji.

Mówimy „nie” kultowi zapracowania. Nie romantyzujemy życia w trybie „ciężko pracuj, odpoczywaj po śmierci”. Work-life balance to nie luksus dla wybranych. To strategia przetrwania w świecie, który czasem pędzi szybciej niż my same — i szybciej niż powinien. To prawo do zatrzymania się, wyłączenia telefonu, zamknięcia laptopa i powiedzenia: „Teraz jestem dla siebie”.

Stawiamy granice. Bez poczucia winy. W pracy — gdy mówimy „nie” projektom, które przekraczają nasze zasoby. W związkach — gdy wybieramy relacje oparte na wzajemności, nie na poświęceniu. W mediach społecznościowych — gdy przestajemy porównywać się do wyretuszowanych ideałów i przestajemy żyć pod presją lajków.

palenie
Adobe Stock

Odpuszczamy to, co nam szkodzi

Coraz więcej kobiet ma odwagę, by odciąć się od wszystkiego, co nas zatruwa — dosłownie i metaforycznie. Rezygnujemy z alkoholu — nie dlatego, że musimy, ale dlatego, że możemy. Zamiast wina do kolacji — szklanka zimnej wody z miętą i cytryną, zamiast prosecco po pracy — moctail z owocami. świadoma rezygnacja z alkoholu to przywilej jasnego umysłu, dobrego snu i wolności od mechanizmów, które nam nie służą. A może kombucha na lodzie, tonic z rozmarynem albo bezalkoholowe wino, które już dawno przestało być kompromisem, a stało się wyborem?

Mówimy „nie” także kompulsywnemu jedzeniu — nie dlatego, że chcemy mieć „idealne ciało”, ale dlatego, że chcemy mieć siłę, zdrowie i dobrostan. Zamiast fast foodu — świadome odżywianie. Nie dieta, nie restrykcje, ale codzienne małe wybory: to, co mnie wspiera, co daje mi energię, co sprawia, że moje ciało jest moim sprzymierzeńcem, nie przeciwnikiem. Chętniej sięgamy po warzywa i owoce, po pełnowartościowe, prawdziwe jedzenie. Zamiast klasycznego burgera — soczysty domowy burger z ciecierzycy, soczewicy albo z dobrej jakości mięsa, podany z pieczonym batatem i świeżą sałatką. Zamiast frytek z sieciówki — chrupiące frytki z batatów, marchewki albo pietruszki, upieczone w piekarniku z odrobiną oliwy i ziół. Słodycze? Owszem — ale takie, które odżywiają. Zamiast przemysłowych batonów — kulki mocy z daktyli, orzechów i kakao.

To samo dotyczy palenia. Coraz więcej kobiet mówi: „Dość dymu, dość uzależnienia, dość życia, które szkodzi.” Wybierają rozwiązania, które pomagają w procesie wychodzenia z nałogu — choćby takie jak beztytoniowe saszetki nikotynowe, które są bezdymne, bezwonne, niwelują także problem biernego palenia. Nie jest to jednak rozwiązanie całkowicie bezpieczne. Nikotyna pozostaje substancją uzależniającą i wpływającą na organizm. Najnowsze raporty, w tym analizy polskich lekarzy, wskazują na ryzyko powikłań — m.in. dla układu krwionośnego, zdrowia jamy ustnej czy w kontekście metabolizmu.

Rezygnujemy też z nałogowego scrollowania. Odchodzimy od niekończących się godzin w wirtualnym świecie, który obiecuje ucieczkę, a w rzeczywistości kradnie nam czas, energię i spokój. Uświadamiamy sobie, że telefon też bywa używką — i jak każda używka potrafi uzależniać, wyniszczać i odcinać nas od prawdziwego życia. Dlatego coraz częściej wybieramy realność. Ludzi, nie ekrany. Prawdziwe rozmowy, nie lajki. Zamiast bezwiednego scrollowania — spotkanie z przyjaciółką przy kawie, spacer po lesie, joga na balkonie, a czasem po prostu patrzenie w niebo i nicnierobienie. Zamieniamy wieczorne doomscrolling na rytuały, które naprawdę karmią: czytamy książki (te z papieru, które pachną drukiem), zapisujemy myśli w notesie, uczymy się nowych rzeczy — może języka, może gry na instrumencie, może medytacji.

Siła jest wyborem

Beautiful young woman on sunset background with blue tissue.
Beautiful young woman on sunset background with blue tissue.

Silna kobieta to nie ta, która każdego dnia udźwignie świat na własnych barkach. Nie ta, która perfekcyjnie łączy pracę, dom, relacje, rozwój osobisty i jeszcze zdąży upiec bezglutenowe ciasto z kaszy jaglanej. Silna kobieta to ta, która z odwagą patrzy w lustro i mówi: „Wybieram. Dla siebie. Na swoich zasadach.”

Bo współczesna siła nie polega na spełnianiu cudzych oczekiwań. Nie polega na tym, by być „wystarczająco dobrą” pracownicą, partnerką, matką, córką, przyjaciółką. Polega na tym, że to my same decydujemy, co to znaczy być wystarczającą — dla siebie.

Reklama

Możemy chcieć więcej. Możemy chcieć mniej. Możemy budować imperia, zakładać rodziny, pisać książki, zdobywać szczyty albo… po prostu odpoczywać. Możemy zmieniać zdanie. Możemy wybierać raz ścieżki kariery, innym razem — ścieżki spacerowe. Bo prawdziwa siła to przywilej wyboru. To prawo do bycia sobą — bez tłumaczenia się komukolwiek. Największym aktem odwagi jest dzisiaj powiedzieć: „Wybieram siebie.”

Reklama
Reklama
Reklama