Trudne, brudne i marudne? Hejtując dzieci, zapominamy, że mali ludzie to też ludzie
Nie wypada dziś źle mówić o innych, chyba że chodzi o dzieci. Że głośne, zakłócają porządek i najlepiej, jakby ich nie było. Hejtując je, zapominamy, że mali ludzie to też ludzie. I że kiedyś wszyscy byliśmy dziećmi.

W tym artykule:
- „Wszystkie dzieci nasze są”?
- Adultism, czyli dzieciofobia
- Zakaz wstępu dla dzieci
- A gdyby dzieci zaczęły rządzić światem?
„Wszystkie dzieci nasze są”
W latach 90. Majka Jeżowska śpiewała, że „wszystkie dzieci nasze są”. Dziś brzmi to raczej jak ironiczny tekst z memu. Twoje dziecko – twój problem, matko/ojcze. I radź sobie sama/sam w wielkomiejskiej dżungli, która do jazdy wózkiem dziecięcym jest przystosowana równie świetnie jak asfalt do biegania. Gdzie wciąż ze świecą szukać przewijaków, nie wspominając o miejscach, w których można dyskretnie nakarmić dziecko czy podłączyć się do laktatora. – Tu się je – usłyszała moja znajoma, gdy była w knajpie z maluchem, który domagał się piersi. – No właśnie, pan je i moje dziecko też je – zgasiła zgorszonego gościa. – Nie tylko pani jest z wózkiem – odparł mi oburzony pan, którego poprosiłam w sklepie, by się przesunął. Ja w wózku miałam dziecko, on sześciopak piwa. – Trzeba się było zabezpieczać, toby nie było problemu – burknął.
Ale jak to, przez dziewięć miesięcy byłam w stanie „błogosławionym” (cudzysłów zamierzony), by wydać na świat problem? Nie małego obywatela (obywatelkę), który będzie zarabiać na emerytury moich rówieśników, tylko problem, balast, element zakłócający porządek społeczny? Taka niestety narracja pokutuje dziś w Polsce, gdzie obrywa się zarówno „bombelkom”, jak i „madkom”. Tym pierwszym za to, że bezczelnie drą japę, tym drugim – bo wywalają cycki w miejscach publicznych (bezwstydnice), pchają się z tymi swoimi wózkami i wydaje im się, że wszystko im się należy. Listę przewinień można edytować dowolnie.
Z drugiej strony statystyki i politycy biją na alarm. Przyrost naturalny w Polsce już od 10 lat jest ujemny, a w 2024 roku liczba urodzeń była najniższa od końca II wojny światowej. O tym, że Polki są egoistyczne i stawiają na karierę, słyszeliśmy wystarczająco dużo od poprzedniej ekipy rządzącej. Nowa władza zmieniła nieco retorykę i obiecała zmiany w polityce prorodzinnej i reprodukcyjnej. W tej pierwszej poszło nieźle (800+, świadczenia wspierające dla rodziców wracających do pracy), w drugiej skończyło się na obietnicach. „Życie nienarodzone” wciąż okazuje się dla rządzących cenniejsze niż to z krwi i kości.
Adultism, czyli dzieciofobia
Bo Polacy walczą o dzieci jedynie na etapie ich życia płodowego. Tych wchodzących pod nogi, krzyczących wniebogłosy czy zakłócających spokój, ciszę i porządek nie akceptują i najchętniej wymazaliby je z przestrzeni publicznej. Hejt na dzieci ma nawet profesjonalną nazwę: adultism (jak „ageism”, tylko wymierzony w młodych, nie starych). Mamy też swojsko brzmiącą „dzieciofobię”, o której pisze autor książki „Zakaz gry w piłkę. Jak Polacy nienawidzą dzieci” Michał R. Wiśniewski. Jego zdaniem „żyjemy w społeczeństwie zorganizowanym przez dorosłych, które na dzieci patrzy jak na coś, co nie potrafi się komunikować, daje się pokonać w walce, nie płaci podatków i nie zarabia na siebie, tylko śpi, dokucza innym i je: studnia bez dna, jeśli chodzi o pieniądze. Taki większy kot albo pies. Albo nawet nie, bo obecnie zwierzęta często traktowane są lepiej”.
Cytując Dorotę Masłowską, „społeczeństwo jest niemiłe” i każdemu można dowalić, dostaje się więc i bezdzietnym, i rodzicom, i samym dzieciom. Tylko że o ile my dorośli możemy się jakoś bronić, te ostatnie są na przegranej pozycji. Dziecko ma nie odzywać się niepytane. Nie przeszkadzać dorosłym w realizacji ich własnych ambicji, nie wybijać ich ze strefy komfortu. W domu, szkole, placówkach ochrony zdrowia dzieci nie są traktowane jak ludzie, ale jak bezwolne pacynki. Bo przecież dzieci i ryby głosu nie mają. Daj babci buzi, jedz i nie dyskutuj. Dlaczego? Bo ja tak mówię. Nie posłuchasz, będzie kara. Taka ładna dzidzia, a tak brzydko się zachowuje. A fe.
Zakaz wstępu dla dzieci
Nie znam nikogo, kto przyznałby się do stosowania kar cielesnych, ale beka z dzieci to już co innego. Cudzych i własnych. Zapominamy tylko, że małe dziecko jest bezbronne – wobec przemocy, ale i wobec żartu, wyśmiewania czy zawstydzania. Niedotrzymania słowa, zastraszania i manipulacji. Nie zrewanżuje się ciętą ripostą, co najwyżej wybuchnie płaczem (za co jeszcze mu się oberwie, że beksa) albo zamknie się w sobie i będzie dorastać w przekonaniu, że jest niewystarczająco mądre/ładne/grzeczne. Że nie wolno okazywać strachu czy słabości. Że nie warto mówić prawdy. Że świat jest pełen zagrożeń. Że są równi i równiejsi. Że musi radzić sobie samo. Tak jak dorośli – kłamiąc, kombinując, nadużywając słabszych.
We Włoszech do późnych godzin nocnych w knajpach siedzą wszystkie pokolenia, od noworodków po seniorów. I nikomu nie przeszkadzają płacz ani dziecięce krzyki. Tymczasem w Polsce przybywa hoteli i knajp, które reklamują się jako miejsca bez dzieci. Bez gwaru jak w ulu, przyklejonych do krzeseł gum do żucia i tłustych odcisków paluszków na lustrach. Niby wszystko fajnie, tylko co dalej? Hotele dla ludzi poniżej 40. roku życia? Zakaz wstępu dla rudych/łysych/ jedzących gluten? Przecież to ładnie opakowana marketingowo dyskryminacja, tyle że chodzi o dzieci, a one się nie sprzeciwią.
A gdyby dzieci zaczęły rządzić światem?
A gdyby tak to dzieci zaczęły rządzić światem? Moglibyśmy się od nich wiele nauczyć. Zwłaszcza że jako dorośli daliśmy plamę na wielu polach. W filmie Jaśminy Wójcik „Król Maciuś Pierwszy” (zobaczycie go na MDAG w maju) dwie małe bohaterki punktują dorosłych za ich przewinienia: wojny, katastrofę klimatyczną, kłamstwa. Dlatego dzieci tak nas irytują, bo są autentyczne i szczere. Gdy płaczą, cieszą się albo wściekają, to na serio i całymi sobą. I to właśnie prawda jest ich największą siłą. Wystarczy przypomnieć sobie, że wszyscy kiedyś byliśmy dziećmi. I możemy do tego wrócić. Nie tylko w Dzień Dziecka.