To najlepsza komedia romantyczna, która nie jest romantyczna. I dlatego jest taka dobra
Przewrotny, wciągający i odważny w mówieniu o miłości. Ten mało znany serial naprawdę powinien zyskać większy rozgłos. Jest świetną rozrywką utrzymaną w duchu komedii romantycznej, ale sięga znacznie głębiej.

W tym artykule:
Platformy streamingowe produkują komedie romantyczne w zastraszającym tempie. Większość tych filmów nie wyróżnia się niczym szczególnym, a historie w nich przedstawione są zazwyczaj płaskie i przewidywalne. Jeśli chcecie obejrzeć produkcję z tego gatunku, która was nie rozczaruje i zaserwuje coś innego/nowego, to polecam waszej uwadze serial „Kochankowie”.
„Kochankowie” – fabuła, obsada i twórcy
„Kochankowie” (org. The Lovers) to nietypowa opowieść o miłości, która rodzi się między dwojgiem pozornie niepasujących do siebie ludzi. Janet, grana przez Roisin Gallagher, to wredna, nielubiana, bezkompromisowa, ale jednak zabawna pracownica supermarketu w Belfaście. Jej podejście do życia wydaje się być pełne nonszalancji i braku troski o cokolwiek, nawet o siebie. Jest wręcz antyspołeczna. Z drugiej strony mamy Seamusa, w którego wciela się Johnny Flynn. To uwielbiany i bardzo sympatyczny dziennikarz polityczny z Londynu, który związany jest z równie znaną i lubianą partnerką. Razem tworzą wręcz it-couple. Wszystko zmienia się gdy Seamus ląduje w Belfaście i wskutek nagłego zwrotu akcji, uciekając, trafia do ogródka Janet. Różni ich wszystko, jednak mimo tego zaiskrzyło i doprowadziło ich do romansu. Sam ich początek był skomplikowany, później jest jeszcze dziwaczniej.
„Kochankowie” – recenzja
Już po powyższym opisie można dostrzec, że serial „Kochankowie” mimo wszystko odnosi się do klasycznego schematu komedii romantycznej, czyli miłości rodzącej się między przedstawicielami zupełnie odmiennych środowisk. Jednak im dłużej go oglądałam, tym bardziej upewniałam się, że to jedynie fałszywe pierwsze wrażenie. W tej produkcji nikt nie przekonuje nas, że miłość wszystko przezwycięży, nawet skrajne różnice. Ilekroć romantyzm wychodzi na wierzch, to zaraz torpeduje go czynnik ludzki, który doskonale znamy z życia. Nie ma tu bohaterów łatwych do polubienia, którym usilnie chce się kibicować. Widzimy ludzi, którzy mają bagaż z przeszłości i którzy są przywiązani do swojego życia, dlatego niechętnie idą na kompromisy. Różnice nie są ignorowane, a to bardzo ważne, bo łamie się tym samym klasyczny przekaz rom-comów.
Infantylne filmy z lat 90. wmawiały nam, że w miłości da się przetrwać wszystko, ale w praktyce wiemy, że czasami jednak nie. Czasami wręcz nie powinno się walczyć. „Kochankowie” to komedia idealnie oddająca nasze czasy, hołdujące indywidualizmowi razem z jego wadami i zaletami. Jest niebanalna, momentami irytująca i bardzo wciągająca. Na tyle, że serial można obejrzeć w ciągu jednego wieczoru! To prawdziwy powiew świeżości.

To, co wydaje się początkowo przewrotną wariacją na temat klasycznego „oni pochodzą z dwóch różnych światów”, z czasem odsłania coś głębszego – że te różnice nie są jedynie estetycznym kontrastem dla rozwoju uczucia, ale realnym ciężarem, który nie znika tylko dlatego, że bohaterowie się pocałowali. Relacja Janet i Seamusa nie układa się mimo przeszkód, ale wręcz przez nie – z całą swoją toksyczną energią, niezdolnością do uczciwej komunikacji i pragnieniem bycia kimś innym, niż się naprawdę jest. To opowieść o miłości, która niekoniecznie ma służyć romantyzowaniu życia, ale jego zderzeniu z niewygodną rzeczywistością.
Co ciekawe, serial ten nie stawia wyraźnych tez – raczej szkicuje sytuacje, prowokuje, sugeruje, by za chwilę zwinąć trop. To momentami frustrujące, ale też bardzo współczesne: widz zostaje zmuszony do interpretacji, bez jasnych wskazówek, kto tu ma rację i dlaczego. Trochę jakby twórcy chcieli powiedzieć: „wiemy, że nie jesteście już tymi samymi widzami co dwadzieścia lat temu – poradzicie sobie bez przewodnika”.
Nie da się też nie zauważyć, że „Kochankowie” opowiadają o miłości w świecie, w którym wszystko – łącznie z uczuciami – zostało już zanalizowane, zakwestionowane, przefiltrowane przez politykę, historię i społeczne napięcia. Być może właśnie dlatego relacja głównych bohaterów wydaje się chwilami tak niemożliwa – nie przez to, kim są, ale przez to, co każdy z nich musi unieść sam. Bo jeśli przeszłość nie daje spokoju, a teraźniejszość jest ciągiem negocjacji między ja a my, to gdzie w tym wszystkim miejsce na klasyczne „żyli długo i szczęśliwie”?
Nie jest to serial, który zostawia widza z uczuciem oczyszczenia. Wręcz przeciwnie – pozostawia z pytaniami. I choć można by się spodziewać, że po sześciu odcinkach dostaniemy odpowiedź, jak pogodzić miłość z pamięcią historyczną, winą, karą i statusem społecznym, odpowiedź brzmi: nie wiemy. Ale próbujemy. I może właśnie w tym – w tej niepewności – Kochankowie są najbardziej prawdziwi.
„Kochankowie” – gdzie obejrzeć?
„Kochanków” można go obejrzeć na SkyShowtime i Amazon Prime Video. Na razie nie ma informacji, czy i kiedy powstanie drugi sezon.
