Ten polski film ukazuje ciemną stronę świata influencerów! Wywołał burzę wśród internautów
„Dziewczyna influencera” pokazuje rzeczywistość, która rzadko trafia do instagramowych relacji. Polski film o influencerach próbuje odpowiedzieć na pytanie, co dzieje się wtedy, gdy lajki przestają wystarczać, a wizerunek zaczyna żyć własnym życiem.

W „Dziewczynie influencera” social media nie są tylko tłem, ale siłą napędową całej historii. Polski film bierze na warsztat świat influencerów i pokazuje, jak łatwo granica między życiem prywatnym a publicznym potrafi się zatrzeć. Czy jest to wartościowa produkcja? Odpowiedź znajdziesz w dalszej części artykułu!
Podróż po zasięgi, czyli fabuła w skrócie
Historia skupia się na dwóch bohaterkach: Violi, doświadczonej influencerce, która marzy o kolejnych milionach obserwatorów, oraz Zosi, wchodzącej dopiero w ten świat i świeżo po bolesnym rozstaniu. Pretekstem do fabuły staje się wspólna podróż po europejskich kurortach, od plaż po luksusowe wille, finansowana przez sponsorów i napędzana kolejnymi publikacjami w social mediach. Film pokazuje świat, w którym wszystko jest „kontentem”: relacje, konflikty, ciała, a nawet zdrady. Bohaterki fotografują się w egzotycznych sceneriach, nagrywają stories, rywalizują o uwagę odbiorców i szybko odkrywają, że prywatność jest walutą, którą płaci się najdrożej. Problem w tym, że zamiast pogłębienia tego mechanizmu dostajemy powierzchowny przegląd atrakcyjnych obrazków i dialogów, które brzmią jak losowo wyrwane komentarze spod instagramowych postów.
Recenzja: „Dziewczyna influencera”
Największym problemem „Dziewczyny influencera” nie jest nawet sama fabuła, lecz sposób, w jaki film próbuje pouczać widza. Internet zostaje tu przedstawiony jako źródło wszelkiego zła, a influencerzy jako osoby pozbawione refleksji, moralności i głębi. Każdy wątek, który mógłby zostać rozwinięty, zostaje jedynie zarysowany i natychmiast porzucony na rzecz kolejnej „dramy”. Twórcy wrzucają do filmu wszystko naraz: hejt, kupowane lajki, sponsoring balansujący na granicy nadużyć, OnlyFans przemianowany na OnlyFollowers, freak fighty, a nawet rosyjskich gangsterów. Zamiast spójnej opowieści powstaje zlepek skojarzeń, który bardziej przypomina scrollowanie przypadkowej tablicy niż przemyślaną narrację. Bohaterowie pojawiają się i znikają bez wyraźnego sensu, a wydarzenia następują po sobie jak kolejne viralowe afery – głośno, szybko i bez konsekwencji.
Film o pozach, który sam pozostaje pozerski
„Dziewczyna influencera” miała być opowieścią o kulisach internetowej sławy, a stała się przykładem kina, które krytykuje zjawisko, nie znając jego języka. Jest tu dużo deklaracji, mało obserwacji i jeszcze mniej autentycznych emocji. Zamiast demaskować, film sam wpada w pułapkę powierzchowności, którą tak chętnie piętnuje. To produkcja, która mogłaby zadziałać jako ironiczny seans grupowy. Jako poważny komentarz do świata influencerów pozostawia jednak wrażenie zmarnowanego potencjału i poczucie, że nawet scrollowanie przypadkowych profili bywa bardziej angażujące.
„Dziewczyna influencera” nie musi trafić w gust każdego widza i trudno uznać ją za film, który redefiniuje kino o social mediach. Ale być może nie o to tu chodzi. To jedna z tych produkcji, które lepiej potraktować jako pretekst do lekkiego seansu niż punkt odniesienia do wielkich analiz. Jeśli więc szukasz czegoś niezobowiązującego, co można włączyć w świąteczny wieczór bez nadmiernych oczekiwań, jako odskocznię, tło do rozmów albo zwykły „odmóżdżacz”, ten film może spełnić swoją rolę. A własną opinię i tak najlepiej wyrobić sobie samemu.


