Ten świąteczny film Netflixa wzruszył mnie do łez i złamał mi serce. Pewnie go nie znasz, a na prawdę warto
„Śnieżna siostra” to nie jest film, który poprawia nastrój na siłę. Zamiast śmiechu i błyskotek oferuje ciszę, stratę i delikatną próbę oswojenia żałoby. I właśnie dlatego okazuje się jednym z najbardziej poruszających świątecznych tytułów na Netflixie.

Rzadko zdarza się, by świąteczne kino naprawdę mnie rozbroiło emocjonalnie. A jednak „Śnieżna siostra” dostępna na Netflixie zrobiła to i to bez tanich chwytów, bez cukru i bez udawanej magii. Jestem jedną z tych widzek, która ma słabość do skandynawskich historii, szczególnie tych surowych, cichych, opowiadanych półsłówkami. Tym razem intuicja nie zawiodła: norweska produkcja okazała się jednym z najbardziej poruszających świątecznych filmów, jakie kiedykolwiek widziałam.
„Śnieżna siostra” - o czym opowiada film?
Akcja filmu rozgrywa się tuż przed Wigilią, która dla jedenastoletniego Juliana ma szczególne znaczenie. To właśnie wtedy chłopiec obchodzi urodziny. Normalnie byłby to czas zapachu pierników, rodzinnych kolęd i ciepła bijącego od choinkowych światełek. Tyle że w tym domu nic nie jest już „normalne”. Rodzina chłopca próbuje funkcjonować po stracie starszej córki. Żałoba wypełnia każdy kąt. Zamiast dekoracji jest cisza, zamiast radości - ostrożność w każdym geście. Chłopiec, choć sam przeżywa ból, stara się być tym, który podtrzymuje rodziców na duchu i dba o młodszą siostrę. Dziecko zmuszone do dorosłości przez stratę to perspektywa rzadko pokazywana w kinie familijnym. I chyba właśnie tak bardzo porusza.
W tym emocjonalnym zawieszeniu Julian poznaje Hedvig. To dziewczynka pełna energii, światła i dziecięcej radości. Ich znajomość wnosi do filmu powiew życia, ale bardzo szybko pojawia się też niepokój. Coś w świecie Hedvig nie do końca pasuje do rzeczywistości, a obecność tajemniczego starszego mężczyzny tylko potęguje to wrażenie. Relacja tej dwójki z jednej strony wydaje się realna, z a drugiej... baśniowa. Hedvig jest postacią intensywną, momentami wręcz nadekspresyjną, ale to właśnie dzięki temu staje się kontrapunktem dla stłumionego emocjonalnie świata Juliana. Obok nich pojawia się także John. To przyjaciel chłopca, którego rola jest skromna, ale znacząca i bardzo prawdziwa.
Dlaczego warto obejrzeć „Śnieżną siostrę”?
„Śnieżna siostra” nie próbuje być kolejną świąteczną opowieścią o cudach i happy endach. To historia o stracie, smutku i różnych sposobach radzenia sobie z bólem. Została opowiedziana w sposób zrozumiały dla dzieci, ale wystarczająco dojrzały, by poruszyć dorosłych. Twórcy nie infantylizują tematu żałoby. Pokazują ją z wielu stron: bezradność rodziców, samotność dziecka, napięcie między potrzebą pamięci a chęcią powrotu do życia. Julian, grany z niezwykłą naturalnością, jest w tym wszystkim najbardziej poruszający, cichy, uważny, prawdziwy. Ogromną rolę odgrywa też warstwa wizualna. Norweskie krajobrazy, zimowe światło, charakterystyczne domy i świecące gwiazdy w oknach tworzą atmosferę, której nie da się podrobić. Film korzysta z tej scenerii świadomie kontrastując świąteczną kolorystykę z chłodem i cieniem żałoby. To nie są pocztówkowe święta. To zima, która bywa piękna, ale też przytłaczająca.
„Śnieżna siostra” to film słodko-gorzki, nostalgiczny i momentami naprawdę bolesny. Nie oferuje śmiechu ani przygód, za to daje coś znacznie cenniejszego - szczere emocje. To opowieść, na której można się rozpłakać, ale też zatrzymać na chwilę i pomyśleć o tym, czym naprawdę są święta. Nie jest to klasyczna familijna propozycja „do kotleta”, ale zdecydowanie jedna z tych, które zostają w głowie na długo. Jeśli szukacie świątecznego filmu, który nie udaje, że wszystko zawsze kończy się dobrze, ten będzie wyborem wręcz idealnym.

