„The Office” wreszcie doczekało się godnego następcy. „The Studio” to bezapelacyjnie najlepszy serial komediowy ostatnich lat
Oczywiście, że zdecydowanie polecam ten serial, ale żeby nie było – humor przypomina raczej ten z „The Office” niż z uwielbianych przez całe pokolenia „Przyjaciół”, a więc albo będziecie (jak ja) płakać ze śmiechu albo darujecie go sobie po pierwszym odcinku.

Czy świat doczeka się jeszcze tak dobrego serialu, jak „The Office”? Przez lata wydawało mi się, że nie, że nikt i nic nie dorówna specyficznemu połączeniu absurdu z genialnym poczuciem humoru i odpowiednią dozą satyry, że drugiego Michaela Scotta po prostu nie będzie. I akurat wtedy, gdy skończyłam rewatch „The Office” na Apple TV+ pojawiło się „The Studio” . To serial, który drwi z Hollywood z takim rozmachem, że blockbustery mogą się schować.
„The Studio” – fabuła, obsada i twórcy
Akcja „The Studio” toczy się w fikcyjnym Continental Studios — miejscu, które bardziej przypomina muzeum złotej ery kina niż nowoczesną firmę produkcyjną. Na jego czele stoi Matt Remick (w tej roli Seth Rogen), nowy szef, marzący o tym, by być w końcu stać się liczącą się w Hollywood personą. Tylko jak to zrobić, kiedy jedyne, za co może się zabrać, to nędzne gnioty za dolara? No cóż, odpowiedzcie sobie sami/same.
Obok absolutnie ujmującego, perfekcyjnego w swojej roli Setha Rogena (który nie tylko wciela się w głównego bohatera, ale również wraz z Evanem Goldbergiem reżyseruje każdy odcinek) w stałej obsadzie znaleźli się również m.in. Kathryn Hahn, Ike Barinholtz, Chase Sui Wonders i niezastąpiona Catherine O’Hara. Wisienką na torcie jest natomiast plejada gości specjalnych grających… samych siebie. W „The Studio” gościnie pojawiają się Martin Scorsese, Ice Cube, Olivia Wilde, Zoë Kravitz, czy Zac Efron.

„The Studio” – godny następca „The Office” [recenzja]
„The Studio” to serial, który wciągnął mnie ekstremalnie szybko – i to nie tylko dlatego, że jest po prostu szalenie zabawny. Tutaj wszystko jest na swoim miejscu – widać, że twórcy doskonale wiedzą, co robią. Od dopracowanych kostiumów w stylu lat 70., przez jazdę klasycznymi samochodami i perfekcyjnie dobraną muzykę, aż po charakterystyczną czołówkę z filmowym ziarnem. Co więcej, pod tym stylowym sznytem kryje się coś jeszcze lepszego – ostry jak brzytwa komentarz na temat współczesnego Hollywood.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że jest kolejnym serialem o „świeżaku” w nowej pracy. Ale Matt Remick, grany przez Setha Rogena, nie jest ani świeżakiem, ani marzycielem. To człowiek, który naprawdę chce robić wielkie kino, ale rzeczywistość sprowadza go brutalnie na ziemię. Bo jego codzienność to nie spotkania z wybitnymi twórcami, a produkcja horrorów o zombie i innych mało ambitnych szmir. I choć brzmi to jak totalny absurd, to właśnie on jest soczewką, przez którą obserwujemy stan dzisiejszej popkultury.
Wielką siłą „The Studio” jest jego narracyjna różnorodność. Każdy odcinek to formalny eksperyment: mamy epizod w stylu noir, innym razem mockumentary, a jeszcze innym – klasyczną komedię sytuacyjną z elementami farsy. Reżyserskie zdolności i odwaga w przełamywaniu schematów Rogena i Goldberga – 10/10.

Podobnie jak w „The Office”, serce serialu bije w zespole. W relacjach między Mattem a jego współpracownikami i współpracowniczkami – nieco szalonymi i narcystycznymi, ale jednak zupełnie ludzkimi i cudownie przystępnymi. Każda z tych postaci jest jednocześnie karykaturą i kimś, z kim chcielibyśmy wypić drinka.
Jednocześnie „The Studio” nie boi się być meta, i to do granic możliwości. Sceny, w których bohaterowie krytykują streaming, popkulturowe przejęcia i „algorytmiczność” dzisiejszego przemysłu rozrywkowego, są wręcz przewrotne, biorąc pod uwagę, że serial jest oryginalną produkcją Apple TV+. Ale to właśnie o to poczucie samoświadomości chodzi, to ona dodaje serialowi Rogena wiarygodności. To nie jest tani śmiech z branży – to gorzka, czasem nawet bolesna konstatacja, że nawet najwięksi twórcy muszą dziś walczyć o każdy centymetr oryginalności.
W tle przewija się pytanie, które być może każdy fan kultury masowej zadaje sobie coraz częściej: czy jeszcze potrafimy zrobić coś naprawdę odkrywczego?. „The Studio” nie daje odpowiedzi, ale pokazuje, że próbować zawsze warto.

Ach, i jeszcze muzyka! Jest doskonała w każdym calu. Odpowiedzialny za perkusyjny, niespokojny score Antonio Sanchez, idealnie podkreśla tempo i emocjonalny chaos panujący na ekranie. To nie przypadek, że brzmieniem przypomina ścieżkę dźwiękową z „Birdmana”, inną opowieść o twórczym kryzysie i przemysłowej frustracji.
Czy „The Studio” dorównuje „The Office”? W wielu aspektach – tak, a nawet go przewyższa. Ma większy budżet, szerszy kontekst kulturowy i odważniejszą formę, ale przede wszystkim – podobnie jak „The Office” – trafnie diagnozuje pewną epokę i opowiada o niej językiem, który potrafi rozbawić, wzruszyć, a czasem zatrzymać na chwilę i pomyśleć.
„The Studio” – gdzie obejrzeć?
Cały pierwszy sezon „The Studio”, liczący 10 odcinków, dostępny jest wyłącznie na Apple TV+. Nowe odcinki pojawiają się co tydzień, a kulminacją sezonu będzie dwuczęściowy finał, którego akcja rozgrywa się podczas CinemaCon 2025 w Las Vegas — prawdziwego wydarzenia w branży filmowej. Złoto.