Reklama

Filmowa wersja „Until Dawn” dopiero co trafiła do streamingu, a już podbiła ranking najchętniej oglądanych tytułów HBO Max. Dla wielu fanów to powrót do jednej z najbardziej kultowych gier ery PlayStation. Czy jednak ekranizacja dorasta do legendy oryginału? Tu sprawa robi się bardziej skomplikowana.

„Until Dawn” błyskawicznie stało się hitem na HBO

Jako gra „Until Dawn” było zjawiskiem. Interaktywny horror, który budował napięcie na relacjach bohaterów, wyborach moralnych i przemyślanym straszeniu. Wielu graczy spędziło godziny, próbując doprowadzić całą ekipę do poranka na zaśnieżonej górze Blackwood. Fabuła gry była klasycznym survival horrorem z twistem, wzbogaconym o motyw wendigo, mroczne tajemnice i… młodego Ramiego Maleka, któremu później Oscar otworzył drzwi do wielkiej kariery. Film podchodzi do materiału źródłowego inaczej. Twórcy nie zdecydowali się na wierną ekranizację, tylko na wariację inspirowaną grą z nowymi bohaterami i świeżym punktem wyjścia.

W filmie poznajemy Maxa (Michael Cimino), Megan (Ji-young Yoo), Ninę (Odessa A'zion) i Abe’a (Belmont Cameli), którzy towarzyszą Clover (Ella Rubin) w poszukiwaniu jej zaginionej siostry Melanie. Trop prowadzi do odciętej od świata posiadłości w górach. To, co miało być chwilową kryjówką przed burzą, szybko zamienia się w koszmar. Kiedy bohaterowie zaczynają ginąć… natychmiast wracają do życia. Pętla śmierci i odradzania się staje się osią fabuły, a grupa próbuje zrozumieć, kto lub co ich tam uwięziło, zanim zostaną w tej spirali na zawsze.

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe

Sandberg miał pomysł, ale nie wykorzystał go do końca

Trzeba przyznać reżyserowi jedno: odważył się pójść w zupełnie inną stronę niż twórcy gry. Zostawił rozpoznawalne elementy, ale nie próbował kopiować fabuły 1:1. I to doceniam. Ale… Film nie zawsze potrafi wyjaśnić zasady własnego świata. Niektóre sceny sklejone są zbyt szybko, bez czasu na zbudowanie logiki wydarzeń. Trudno śledzić ciąg przyczynowo-skutkowy, gdy wiele rozwiązań pojawia się „bo tak”. Dodatkowo pojawiają się wątki znane z gry takie jak np. szpital psychiatryczny, wendigo, tragedia górników, tajemniczy oprawca. Często są jedynie migawkami, symbolami wciśniętymi na siłę, zamiast częścią spójnej narracji. Wygląda to raczej jak ukłon do fanów niż organiczna część historii.

Peter Stormare, wcielający się w Alana Hilla, tak, tego samego z gry, jest absolutnie bezbłędny. Jego hipnotyczna, niepokojąca obecność działa tak samo dobrze jak wcześniej. Każda scena z jego udziałem natychmiast podnosi poziom grozy. Stormare nie potrzebuje jump scare’ów. On straszy jednym spojrzeniem.

Czy „Until Dawn” jako film działa? Tak… i nie

Nie da się odmówić produkcji klimatu. Momentami horror rzeczywiście potrafi wciągnąć, a pętla czasowa to ciekawy zabieg. Ale jako całość to raczej przyjemny, lekko chaotyczny thriller dla fanów gatunku niż nowe objawienie. Dla widzów szukających szybkiego dreszczyku – idealny wybór. Dla fanów oryginalnej gry – może być różnie. „Until Dawn” obejrzysz już teraz na HBO.

Fot. materiały prasowe
Fot. materiały prasowe
Reklama
Reklama
Reklama