Efekt glow bez wysiłku. Te kosmetyki to koreański rytuał w lekkim wydaniu [TEST REDAKCJI]
Po lecie moja skóra potrzebowała ukojenia i nowej dawki energii. Szukałam kosmetyków, które przywrócą jej miękkość, blask i świeżość, ale bez ciężkich formuł. Gdy w moje ręce trafiła nowa linia marki FaceBoom, od razu poczułam, że to pielęgnacja inna niż dotąd. Efekty też przyszły szybciej, niż się spodziewałam.

Jesień zawsze wystawia moją cerę na próbę. Przestawienie się z letniego słońca na chłodny, suchy wiatr to dla skóry stres, który widać od razu: zaczerwienienia, przesuszenia, utrata blasku. Szukałam więc pielęgnacji, która przyniesie mojej cerze ukojenie, lekkość i nawilżenie, ale bez ciężkich konsystencji. Nowa seria od FaceBoom właśnie to obiecywała – miała być koreańskim rytuałem w wydaniu dopasowanym do młodej skóry. Z ciekawością sięgnęłam po kilka produktów z serii i już po kilku dniach wiedziałam, że coś jest na rzeczy.
Już po pierwszym użyciu ujęła mnie delikatność zapachów i przyjemność aplikacji. Im dłużej testowałam te kosmetyki, tym było lepiej. To pielęgnacja, którą chce się stosować – nie z obowiązku, ale z przyjemności. Każdy etap rytuału stał się chwilą relaksu, a nie tylko codziennym obowiązkiem.

Oczyszczanie, które rozpieszcza
Zaczęłam od demakijażu. Hydrofilowy balsam od FaceBoom zaskakuje już na etapie aplikacji – produkt wydobywa się z małych utworów po przekręceniu wieczka. To wygodne i bardzo satysfakcjonujące. Jego kremowa konsystencja topi makijaż w sekundę, a po kontakcie z wodą zamienia się w lekką emulsję. Skóra po spłukaniu była miękka, czysta i wyraźnie ukojona, bez tłustej warstwy. Dla miłośniczek olejków marka przygotowała mleczny olejek, ale ja zostałam wierna balsamowi.

Drugim krokiem był oczyszczająco-rozświetlający cleanser-serum – mój hit tej serii. To kosmetyk, który łączy w sobie skuteczność oczyszczania z pielęgnacyjną mocą serum. Usuwa makijaż i zanieczyszczenia, ale jednocześnie odświeża i wygładza cerę. Po każdym użyciu skóra wyglądała jak po delikatnym zabiegu – rozświetlona, ale nie napięta. Zauważyłam też, że z czasem staje się bardziej gładka i miękka w dotyku, jakby bariera hydrolipidowa naprawdę się wzmacniała. W skład nowej linii wchodzi też pianka w żelu, ale Choć marka ma też piankę w żelu, to właśnie cleanser-serum skradł moje serce.

Mleczna esencja – codzienny ratunek
Do tej pory traktowałam esencję jako zbędny krok. Teraz wiem, jak bardzo się myliłam. Mleczna esencja od FaceBoom przynosi natychmiastowe ukojenie i miękkość, a przy tym otula skórę delikatnym nawilżeniem. Jej lekka konsystencja sprawia, że produkt błyskawicznie się wchłania, pozostawiając efekt świeżości bez uczucia lepkości.

Zaczęłam stosować ją zarówno rano, jak i wieczorem – czasem warstwowo, jak w koreańskim rytuale. Dzięki temu cera zyskuje miękkość i sprężystość, a makijaż wygląda lepiej i dłużej się utrzymuje. To produkt, który sprawia, że nawet po nieprzespanej nocy skóra wygląda, jakby dostała zastrzyk energii.
Serum – ukojenie w kroplach
Moim drugim faworytem zostało barierowe serum-ampułka. Jego lekka, żelowa konsystencja działa jak kompres – łagodzi podrażnienia, redukuje zaczerwienienia i wzmacnia barierę skóry. Efekt komfortu utrzymuje się przez cały dzień, a cera z każdym dniem wygląda spokojniej i bardziej promiennie. Po tygodniu zauważyłam, że nawet w chłodne, wietrzne dni skóra nie jest już tak napięta jak wcześniej.

Z ciekawości sięgnęłam także po serum nawilżająco-rozświetlające. Jego żelowa, lekko ciągnąca się formuła to coś zupełnie innego – daje efekt glow dosłownie w chwilę po aplikacji. Jeśli ktoś marzy o subtelnym, zdrowym blasku, to będzie strzał w dziesiątkę. Ja jednak najbardziej cenię to, że oba sera nie obciążają skóry i pięknie łączą się z kremem.
Krem-żel – lekkość, która działa
Krem-żel z tej serii to prawdziwe zaskoczenie. Ma wyjątkowo lekką konsystencję, ale daje uczucie głębokiego nawilżenia. Już po pierwszym użyciu skóra była gładka i elastyczna, a po tygodniu zyskała zdrowy, świeży blask.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby Instagram i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Używam go zarówno na dzień, jak i na noc – świetnie sprawdza się pod makijażem, nie roluje się i nie powoduje świecenia. Lubię ten moment po aplikacji, kiedy skóra jest miękka i uspokojona, a jednocześnie promienna. To jeden z tych produktów, po które chce się sięgać codziennie, bo po prostu widać, że działa.
Siła składników
Sekret skuteczności nowej serii FaceBoom tkwi w składnikach inspirowanych koreańską pielęgnacją i filozofią dbania o równowagę skóry. Ferment ryżowy intensywnie nawilża i dodaje cerze promiennego blasku, Centella Asiatica koi i wzmacnia naturalną barierę ochronną, a ekstrakt z aloesu przynosi ukojenie nawet najbardziej wymagającej skórze. Trehaloza i wegański kolagen poprawiają elastyczność oraz sprężystość, sprawiając, że cera wygląda świeżo i zdrowo. To połączenie natury i nowoczesnej technologii, które daje realne efekty i sprawia, że pielęgnacja staje się prawdziwą przyjemnością.
Chcesz zobaczyć tę treść?
Aby wyświetlić tę treść, potrzebujemy Twojej zgody, aby Instagram i jego niezbędne cele mogły załadować treści na tej stronie.
Glow bez wysiłku
Po tygodniu testów wiem jedno – ta pielęgnacja naprawdę działa. Każdy produkt ma lekką, zmysłową formułę, przyjemnie pachnie i daje natychmiastowe uczucie świeżości. To seria, która pokazuje, że codzienny rytuał może być chwilą relaksu, a nie obowiązkiem. Skóra staje się gładsza, bardziej promienna i wygląda po prostu zdrowiej. Marka FaceBoom stworzyła pielęgnację, która idealnie wpisuje się w potrzeby młodej cery. Efekt glow nie wymaga tu wysiłku – pojawia się naturalnie, dzień po dniu.
Materiał promocyjny marki FaceBoom