Zdarzało Ci się płakać w miejscach publicznych?

Wiele razy. Płakałam na ulicy, w kolejce po jedzenie, w tramwaju. Bywa to uciążliwe, zwłaszcza gdy ma się makijaż, który spływa po twarzy, ale żadnego tego płaczu nie żałuję. 

I wbrew temu, co mi się wydawało, naprawdę mało kto zwraca na to uwagę. W tytułowym rozdziale piszesz, że widok płaczącej osoby u większości ludzi wzbudza takie samo zakłopotanie jak widok człowieka w szlafroku mówiącego do siebie czy samotnej kobiety pchającej wózek z pięcioma kotami. Dlaczego cudze łzy wywołują w nas taki dyskomfort?
Poza społecznie usankcjonowanymi okazjami, jak pogrzeb, mecz piłkarski czy śmierć papieża, płacz naturalnie odbiera się jako oznakę czyichś bardzo dużych emocji, coś bardzo intymnego. I to może być paraliżujące. Dlatego ludzie rzadko zwracają uwagę, gdy ktoś płacze na ulicy. Moim zdaniem nie chodzi o znieczulicę, tylko o to, że nie jesteśmy nauczeni, jak reagować na cudze emocje, a zwłaszcza na smutek czy złość, nawet u bliskich. Nie wiemy, co zrobić, boimy się, że pogorszymy komuś samopoczucie czy powiemy coś niezręcznego.

Na przykład „Martwię się o ciebie”, co u osoby w kryzysie może tylko wywołać poczucie winy. Jak zatem wspierać, by nie zaszkodzić? 
Ja w takich sytuacjach nauczyłam się pytać, czego ta osoba potrzebuje. Sama będąc w złym stanie, nie mogłabym przebywać z ludźmi, którzy się o mnie zamartwiają. Kiedy się źle czuję, trudno mi o tym mówić. Od razu mam potrzebę zapewniania ludzi, że nie muszą się o mnie martwić, tłumaczenia, jak sobie radzę, co jest strasznie wyczerpujące, zwłaszcza gdy samemu ma się sporo do udźwignięcia. Wspierające za to były sygnały, że ktoś mnie dostrzega, również od obcych. Kiedyś w pociągu pani siedząca naprzeciwko mnie dała mi paczkę chusteczek. Gdyby spytała, co mi jest, nie byłabym w stanie prowadzić tej rozmowy, a to był gest, że jakby co, jest tu obok i mnie widzi. Dobrze robiło mi też, gdy ktoś bliski był przy mnie, nie dopytywał, tylko miał mnie na oku. Wpadałam do znajomych, nawet nie rozmawialiśmy za dużo, nie byłam wtedy superinteresującą osobą, po prostu siedzieliśmy razem.

No właśnie, wśród rzeczy, których nikt nie powie o depresji, wymieniasz to, że jest nudna. 
Wierzę, że można czuć różne rzeczy jednocześnie, np. że coś jest zabawne i smutne, albo w tym samym czasie mieć fatalny nastrój i strasznie się nudzić. Moja depresja była okropnie nudna. To taki stan, że nie masz siły się z nikim widywać, a nawet jak się z kimś widujesz, nie masz z nim o czym gadać, bo czujesz pustkę w głowie, nie chce ci się nic nowego przyswajać. Ja nie miałam siły czytać, a oglądać chciałam tylko rzeczy, które już znałam, i nie sprawiała mi w ogóle radości praca. Nie jest to u mnie normalnym stanem, bo bardzo lubię to, co robię, a wtedy wstawałam co rano, jakbym miała tonę węgla przerzucić. Były w tym nuda, rezygnacja, poczucie odcięcia, bycia za szybą i silne przekonanie, że już się tak będę czuła do końca życia. Jednocześnie mam to szczęście, że i tak szybko trafiłam do psychiatry i zaczęłam leczenie. A ile jest osób w Polsce, które choć potrzebują pomocy, mają bardzo wiele schodów do pokonania, nie wiedzą, gdzie szukać, albo zwyczajnie ich na to nie stać?

Dlatego ironizujesz, że najlepiej, by chory na depresję pochodził z klasy średniej?
Obserwuję na Instagramie dziewczynę, która sprzedaje koszulki z napisem „Therapy shouldn’t be a luxury”. Bo naprawdę chodzenie na terapię to jest luksus. Jak się rozstawałam z terapeutką, jedna wizyta kosztowała 180 złotych. Jestem millenialką z Warszawy, do tego kobietą, czyli osobą socjalizowaną do myślenia i mówienia o emocjach – facetom jest w tej kwestii na pewno trudniej. Pracuję w miejscu, gdzie otwarcie rozmawia się o zdrowiu psychicznym, i mogę swobodnie gadać o tym ze znajomymi. To jest przywilej, wiem, że nie wszyscy go mają. Numer do psychiatry dostałam od mojej przyjaciółki, a gdybym była zdana tylko na siebie i miała sama sobie znaleźć psychiatrę, to by się nie wydarzyło, bo zwyczajnie nie miałabym siły się tym zająć. W epizodzie depresyjnym jest bardzo duży problem z podejmowaniem decyzji, nawet prostych.

Choć Twoja książka dotyka poważnego tematu, sporo w niej ironii i humoru. Śmiech pomaga się oswoić z tym, co trudne?
Mnie przynosi ulgę. Na pewno jest w tym trochę zaśmiewania, ten humor jest do jakiegoś stopnia obronny, ale mechanizmy obronne w punkcie wyjścia nie są wcale złe. Poza tym gdybym miała tak zupełnie serio opisywać, jak się czułam, to wpadłabym w patos albo w klisze, powtarzanie jakichś konkretnych scen, obrazów, jakie się zawsze przy okazji depresji pojawiają. Ten humor pomógł mi w znalezieniu mojego języka.

Zobacz także:

Czy zatem osoba z depresją może być wesoła, jak zasugerowała Ci psychiatrka?
Osoba z depresją na pewno może być wesołą osobą, w epizodzie depresyjnym jest raczej osobą maskującą. Wiele osób ma nawracającą depresję, choruje długotrwale. Gdy rozmawiałam z psychiatrką po moim epizodzie depresyjnym, a czułam się wtedy naprawdę źle, odrętwiała i zmęczona, pomyślałam, że ma rację, że faktycznie wcześniej byłam wesołą osobą.

Choć z drugiej strony piszesz, że włączył Ci się wtedy syndrom oszustki, że nawet bycie w depresji udało Ci się sp...dolić.
Dopiero teraz w pełni dociera do mnie, jak absurdalnie byłam przekonana, że nie mam depresji, tylko się nad sobą użalam i oszukałam moją psychiatrkę. To osoba, która ma doktorat, specjalizację, doświadczenie. Trudno mi było przyjąć do siebie, że jestem chora, i nie chodziło nawet o wstyd, tylko o to, że lepiej mi wychodzi przejmowanie się innymi niż sobą. Dobrze znam te mechanizmy i u drugiej osoby zaraz bym je wychwyciła, ale sama miałam mocne poczucie, że powinnam sobie sama poradzić, bardziej się przyłożyć i przestać się skupiać na sobie.

Bo przecież inni mają gorzej.
Ta klisza, używana nawet w dobrej intencji, źle działa, bo nie jest pocieszające, że ktoś inny ma gorzej. We mnie to wytwarza poczucie winy, że jestem niewdzięczna. W obliczu wszystkich złych rzeczy, które się dzieją, wciąż wydaje mi się, że nie powinnam się skupiać na sobie. Wielu moich znajomych, zwłaszcza kobiet, też tak ma. Łatwo wtedy wpaść w spiralę poczucia winy: że źle się czujesz, że nie wyciągasz się sama za włosy z bagna, że jesteś nudna, nie spełniasz oczekiwań innych, nie troszczysz się emocjonalnie o bliskich, bo nie masz na to siły. Ale tłumaczę sobie racjonalnie, że nie jest tak, że trzeba myć albo ręce, albo nogi. Można zająć się sobą, zastanowić się, jak się czuję i co się ze mną dzieje, poszukać pomocy i jednocześnie nie przestawać się przejmować innymi osobami i sprawami.

Ma to sens, bo żeby zajmować się innymi, sami musimy być w formie. Trochę jak z maską tlenową w samolocie, którą matka najpierw nakłada sobie, a potem dziecku. Tylko jak wyczuć ten moment, że potrzebna jest pomoc?
Przez dłuższy czas bolały mnie głowa, plecy, cały czas płakałam, nie mogłam się skupić, czułam się fatalnie albo byłam odrętwiała, jak za szybą. Ale uznałam, że muszę iść do psychiatry, dopiero gdy dostałam sygnał fizyczny. Chciałam założyć rajstopy i w trakcie musiałam sobie zrobić dwie przerwy, bo tak mnie to zmęczyło. To jest ciekawe, jak sama się gaslightowałam. Głowę cały czas podważamy, ale gdy widzimy, że nie mamy siły zrobić podstawowej czynności, to zaczyna do nas docierać, że chyba sobie tego nie wymyślamy. 

Najpierw psychiatrka stwierdziła u Ciebie depresję, z czasem okazało się, że to jednak choroba afektywna dwubiegunowa. Diagnoza była dla Ciebie ulgą?
Dla mnie już samo pójście do psychiatry było ulgą, zdjęło ze mnie ciężar jednostkowego decydowania, czy jestem chora psychicznie, czy nie. Sam fakt, że ktoś, kto się tym zajmuje, ma mnie na oku, był uspokajający. Ze zmianą diagnozy nie miałam problemu. Lubię mieć rzeczy nazwane, wiem wtedy, co się dzieje, nawet jak to jest coś złego. Wiesz, zauważyłam, że gdy moi rodzice mówią, że ktoś ma raka, zawsze zatrzymują się przed wypowiedzeniem tego słowa, ściszają głos. Dla mnie to napięcie jest dużo gorsze niż nazwanie rzeczy po imieniu, o których łatwiej wtedy myśleć i coś z nimi zrobić, przejść do działania.

Akceptujesz teraz to, gdy się gorzej czujesz?
Czasem jestem rozbita, ale wiem, co z tym robić, gdzie szukać pomocy, ale też że po jednym takim dniu nie trzeba szukać pomocy, chwilowe gorsze samopoczucie to jeszcze nie nawrót. I zauważyłam, że jak raz pozwoliłam sobie, by nie być cały czas zwarta, gotowa i wesoła, to jest mi dużo łatwiej, bo okazało się, że świat się nie wali, że mogę być nudna, nie wyrobić się w pracy, że gazeta i tak wychodzi codziennie rano, mimo że nie napisałam tekstu. Moi bliscy też wcale nie oczekiwali, że będę ich non stop zabawiać, i nie zaczynali wariować, gdy mówiłam, że po prostu mam się gorzej. Nauczyłam się komunikować, jak się czuję, i to jest duża ulga, że nie muszę już gospodarować troską drugiej osoby. 

Dla kogo jest Twoja książka?
Dla mnie. Gdy zaczęłam się leczyć, było we mnie masę pytań, dlaczego teraz tak dużo osób ma problemy ze zdrowiem psychicznym. Skończyłam psychologię i przypominałam sobie, skąd się bierze depresja, jakie jest jej podłoże biologiczne, a co ma swoje korzenie w wychowaniu. Cieszy mnie, że dużo ludzi się w tej książce odnalazło. Byłoby słabo napisać ją i odkryć, że nikt tak nie ma poza mną. Ostatnio kolega powiedział mi, że w którymś momencie nie wychodził z wanny, nawet jadł tam. Zresztą mam takie doświadczenie jeszcze sprzed książki, że gdy zaczęłam mówić, że się leczę, to uruchomiło innych. I potem już poszło jak nitka ze swetra: tu ktoś ze znajomych mówił, że szuka psychiatry dla swojej babci, inny, że rodzice chodzą na terapię, wiele osób zaczęło opowiadać o własnym leczeniu. Takie psychiatryczne coming outy. 

To daje nadzieję, że zdrowie psychiczne wreszcie przestanie być tabu. Tak jak pocieszające jest zakończenie Twojej książki, że wszystkie rzeczy, które przytrafiły nam się w życiu, choć wolelibyśmy nie, nic a nic nas nie wzmocniły, ale są tylko częścią naszej historii i przyszłości.
Łatwo w momentach załamania wymazać swoją przeszłość, a przyszłość maluje się wtedy tylko w czarnych barwach. To jest zresztą składowa depresji, że masz przekonanie, że to jest adekwatne i tak już będzie do końca życia. Pamiętam to u siebie. I gdy siedziałam z koleżanką, która była w fatalnym stanie, i mówiłam jej: „Wiem, że teraz tego nie czujesz, ale nie zostanie ci tak. Nawet jeśli teraz jest źle, to nie zawsze tak było i nie zawsze tak będzie”. I miałam rację.

Tekst ukazał się w magazynie Glamour (numer 04/ 2023).