Angelika Kucińska: Czy miłość i seks to taki kawałek naszego życia, w którym dużo i szybko się zmienia?

Marta Niedźwiecka: Właśnie obserwujemy przełomowe zmiany w tym obszarze. Przyspieszają, są głębokie i wielokierunkowe. Można wyróżnić trzy tendencje czy zjawiska, które te zmiany stymulują. Po pierwsze emancypacja grupy LGBTQ+, oczywiście w krajach cywilizowanych, która otwiera nas na nieheteronormatywne rozwiązania relacyjne, do tej pory uznawane za egzotyczne. Podam przykład dosyć zgrzany, ale powszechny. Kobiety żyjące przez wiele lat w heteroseksualnych związkach gdzieś w połowie życia, często rozczarowane relacjami z mężczyznami, decydują się na życie z kobietami. Do tego coraz więcej osób określa się jako niebinarne, gender-fluid czy aseksualne, a to bardzo zmienia w ogóle podejście do seksualności i relacyjności. To jeden trend, nazwijmy go tęczowym.

Czy w kobietach, które do tej pory żyły z mężczyznami, a teraz parują się z kobietami, można szukać dowodu na to, że wreszcie zmienia się nasze rozumienie seksualności? Bo wiesz, gdy parę lat temu opowiadałam znajomym, różnych orientacji, o tym zjawisku, to słyszałam, że to niemożliwe, przecież nie można się tak nagle przełączyć, one musiały urodzić się biseksualne.

Tu widać problem z naszą definicją hetero- czy homoseksualności. Większość osób uważa, że to jest coś takiego jak kolor oczu. Z jakimś się rodzisz i taki masz. Traktujemy orientację seksualną jak stałą predyspozycję. Tymczasem w nauce opisujemy ludzi na kontinuum od stuprocentowej heteroseksualności do stuprocentowej homoseksualności z założeniem, że największa liczba znajdzie się pośrodku i – co ważne – że to się może zmieniać z biegiem czasu. Oczywiście istnieją ludzie, którzy tak siebie przeżywają, że nie wyobrażają sobie, że mogliby połączyć się z tą samą płcią. Mają do tego prawo. Ale bardzo wiele osób może w trakcie życia poszerzyć orientację seksualną – na skutek eksperymentów, doświadczeń osobistych. Seksualność to nie kolor oczu. Mogę po latach bycia z mężczyznami mieć seks z kobietami i stwierdzić, że od teraz bardziej pasuje mi opcja biseksualna. Pamiętajmy też, że wiele osób definiowało swoją orientację seksualną nie na podstawie tego, kto naprawdę im się podobał, ale ze względu na przymusy kulturowe. Kultura mówiła ci, że jeśli jesteś kobietą, to sypiasz z mężczyznami, a jeśli jesteś mężczyzną, to sypiasz z kobietami. Dopiero poluźnienie tego ograniczającego standardu pozwoliło tym osobom inaczej pomyśleć o sobie. A czy one urodziły się biseksualne albo oni urodzili się biseksualni? Na pewno nie jesteśmy tak bardzo hetero, jak nam się wydaje. Większość jest otwarta na opcje, jeśli będzie na to społeczne zezwolenie zamiast stygmatyzacji. Tu ważne jest powolne, ale uporczywe zdejmowanie z homoseksualności odium zboczenia, żebyśmy mogli sprawdzać, kim jesteśmy. Wcześniej ludzie woleli się nie wyłamywać, bo człowiek chce być normalny, ale to kultura, która traktowała homoseksualność jako nienormalną, ich blokowała, hamulcem nie były ich
realne upodobania.

A drugie zjawisko, które wpływa na przyszłość naszych relacji?

Oczywiście internet, nie tylko ograniczany do aplikacji randkowych. Możesz dosłownie szukać partnera, partnerki, osoby partnerskiej na całym świecie. Aplikacje randkowe umacniają też coś, co do tej pory się tylko rysowało: kobiety spotykają się z mężczyznami nie tylko po to, żeby wchodzić z nimi w relacje, ale też po to, żeby mieć seks, który nie kończy się związkiem.

I trzecia tendencja?

Zobacz także:

Dramatyczny spadek zaufania do heteroseksualnego związku traktowanego jako rozwiązanie na całe życie z jedną osobą. Coraz mniej osób ufa, że to ma sens. Coraz mniej osób chce w to inwestować. I coraz mniej osób wierzy, że małżeństwo jako sakrament w ogóle cokolwiek załatwia. Zmienia się pozycja kobiety. Emancypujemy się, zarabiamy pieniądze, możemy podejmować decyzje o macierzyństwie. To wszystko sprawia, że kobiety przestają być zależne od męskich partnerów – nadal niestety są, ale już nie tak bardzo jak sto lat temu. W związku z tą emancypacją kobiety coraz rzadziej wybierają małżeństwo, rezygnują z niego na rzecz konkubinatu, żyją też w upowszechniających się coraz bardziej związkach otwartych czy poliamorycznych. Takie małżeństwo, jakie wyobrażaliśmy sobie jeszcze 30 czy 40 lat temu – heteroseksualne, do grobowej deski – przeżywa kryzys, a my razem z tym z kryzysem przeżywamy potrzebę znalezienia formuł, które małżeństwo zastąpią. Takich, w których da się wychowywać dzieci, fajnie żyć i mieć dobre relacje, ale nie mieć narzuconej formatki.

Wiele kobiet też oswaja życie w pojedynkę. Już nas ono nie przeraża.

O ile decyzje związane z macierzyństwem jeszcze budzą emocje, o tyle singielstwo kobiet przestaje być tematem, który podgrzewa dyskusje społeczne. Oczywiście w tradycyjnych kulturach przyjmie się wolniej, ale młoda, 30-letnia kobieta żyjąca sama albo ze względów finansowych dzieląca mieszkanie z przyjaciółką jest już miejską normą. Coraz mniej kobiet czuje się w obowiązku tłumaczyć się z tego.

Dobrowolne singielstwo kobiet przestaje być tematem, a co z singielstwem mężczyzn?

Nie mogę się co prawda wesprzeć badaniami, ale mam odczucie, że singielstwo kobiet i singielstwo mężczyzn nie są sobie równe. Kobiety podejmują decyzję o życiu w pojedynkę, bo pragną niezależności i są zorientowane na związki partnerskie. Mężczyźni są singlami ze względu na niechęć do stałych relacji albo niemożność zbudowania związków według starych zasad. Bardzo korzystają na byciu w stałej relacji, tylko nie zawsze podzielają pragnienie kobiet, żeby te relacje były równościowe. Ci, którym ciężko jest przyjąć do wiadomości emancypację kobiet, znajdą sobie np. partnerkę, która ma niższy kapitał kulturowy i w związku z tym dużo mniejsze wymagania wobec relacji i partnera, więc da się z nią zrobić małżeństwo na starych zasadach. Mężczyźni są trochę bardziej niż kobiety skłonni do takiego kompromisu, bo mniej na nim tracą. Oczywiście są kobiety, które chcą znaleźć partnera i cierpią, gdy go nie znajdują, ale jednak dużo mniejsze są szanse, by miejska singielka zgodziła się na bycie w byle jakim związku tylko po to, żeby w jakimś w ogóle być.

To ciekawe. Amerykański serwis randkowy EliteSingles na podstawie zachowań osób randkujących w sieci wyróżnił kilka tendencji, które definiują przyszłość. Według EliteSingles będziemy coraz bardziej wybredni i wybredne w doborze partnera czy partnerki. Z tego, co mówisz, może wynikać, że ten trend dotyczy tylko kobiet.

Myślę, że głównie kobiet. Od II wojny światowej obserwujemy wielką zmianę. Kobiety uświadomiły sobie – i to jest naprawdę powszechne – że małżeństwo w starej formule jest związane z gigantycznymi poświęceniami z ich strony, często zaprzeczeniem siebie, oddaniem bardzo dużej części życia w imię czegoś, co wcale nie musi przynosić im realnych gratyfikacji. Małżeństwo w starej formule jest oparte na eksploatacji kobiet. W społeczeństwach uprzemysłowionego Zachodu ta myśl, że lepiej nie być w związku niż być w związku, który jest kiepski, dotarła już do naprawdę wielu osób.

Co z seksem? Będziemy go mieć mniej czy więcej?

Seksu w kulturze jest coraz więcej, ale my mamy go coraz mniej. Poświęcamy mu sporo czasu, bo czytamy książki, oglądamy porno, dyskutujemy o seksie, który jest czymś, o czym się dziś głośno mówi. Jednak realnie, patrząc na badania, liczba ludzi, którzy mają satysfakcjonujące życie seksualne w związkach, które im odpowiadają, raczej spada. Częstotliwość seksu spada, długość trwania stosunku spada. Do tego rozwija się przemysł cyberseksu, są już prototypy androidów do seksu. Coraz bliżej nam do cyberdystopii.

Robot do seksu to jedno, pojawią się również roboty do towarzystwa, do relacji emocjonalnej.

Bo najbardziej widoczną tendencją na uprzemysłowionym, postkapitalistycznym Zachodzie jest samotność. To wręcz trend parasol wobec wszystkich pozostałych. Ludziom jest trudno łączyć się w pary. Wymagania wobec partnerów rosną, co jest zrozumiałe, ale z drugiej strony te rosnące wymagania utrudniają cały proces. Kiedyś musieliśmy się dobierać, więc się po prostu dobieraliśmy, a teraz chcemy mieć wybór. Ujawniają się deficyty różnych grup, różne oczekiwania, pojawia się dużo linii napięć, dobór partnerski nie idzie nam najlepiej. Wcześniej bycie starą panną czy starym kawalerem wiązało się ze wstydem, więc zmuszało ludzi do wstępowania w relacje, które nie były najlepsze, ale były jakieś. Dziś singiel z wyboru nie chce być w słabym w związku, więc nie jest w żadnym związku, ale w związku z tym mierzy się ze swoją samotnością. To cywilizacyjnie niebezpieczna tendencja, bo jesteśmy zwierzętami, które lubią się łączyć w komplety i żyć grupowo, a nieobecność ludzi, bliskich więzi i wspólnoty jest dla nas niszcząca.

Ale bliskie więzi można sobie załatwić w przyjaźni.

Oczywiście, dlatego rośnie rola przyjaźni i miejskiej rodziny z wyboru, czyli tych ludzi, z którymi żyjemy, bo chcemy.

A myślisz, że taki scenariusz jak z filmu „Her” jest możliwy? Będziemy się zakochiwać w botach?

Już zakochujemy się w ludziach, z którymi piszemy przez Messengera czy wymieniamy wiadomości na Tinderze. W „Her” pokazany jest też problem projekcji oczekiwań. Bo bot co do zasady będzie bytem odpowiadającym na sposób prowadzenia relacji narzucany przez człowieka, będzie ekranem projekcyjnym, a my się potrafimy zakochać w iluzji. Może się okazać, że jesteś zakochana w kimś, kto nawet nie jest fizyczną osobą. Transhumanizm wywróci nam relacje.

Masz w domu takiego humanoida, który jest niemal doskonałą symulacją człowieka, robi Ci tak, jak lubisz, i mówi do Ciebie tak, jak potrzebujesz. Gdzie tu niebezpieczeństwo?

W tym, że od wieków relacje międzyludzkie były dla nas rozwojowe, jeśli dawały przestrzeń do tworzenia różnic i absorbowania zmian. Zaprogramowany pod nas android przede wszystkim ma nas nie rozczarować. Tymczasem istotą dobrego związku jest zniesienie rozczarowania i zachowanie oczarowania. To buduje głębokie więzi, a nie posiadanie kogoś, kto się ciebie słucha albo ogląda z tobą serial i ma takie samo zdanie jak ty. To przecież brzmi jak piekło.

Cały wywiad ukazał się w numerze majowym (5/2023) magazynu Glamour.