Ogólnie chodzenie na randki jest super. No, w większości. To 5 najbardziej krindżowych randek, na jakich byłem, które dziś wywołują u mnie ciarki żenady.

5 najbardziej krindżowych randek, na jakich byłem: koneser krakowskich kawiarni

Historia z czasów, kiedy byłem niewinnym nastolatkiem zamieszkującym jedną z mniejszych miejscowości na południu Polski. Na Fellow (popularnym dobrych kilka lat temu portalu randkowym dla gejów) poznałem chłopaka. Wydawał się naprawdę fajny, dobrze nam się pisało, a więc chcąc wejść na „wyższy level znajomości” umówiliśmy się na pierwszą randkę. Mieliśmy spotkać się na Dworcu Głównym w Krakowie, gdzie przyjeżdżał autobus z mojego miasteczka i gdzie on również miał dotrzeć pociągiem. Zadeklarował, że zna świetne miejsce nieopodal Rynku, gdzie napijemy się pysznej kawy, kawusi można by rzec. Po niespełna dwugodzinnej podróży wreszcie spotkałem swojego „wybranka” i właściwie natychmiast ruszyliśmy w kierunku jego ulubionej kawiarni. Cały czas utwierdzał mnie w przekonaniu, że miejsce, do którego idziemy na kawę, jest jednym z jego ulubionych i na pewno będzie mi smakować. Zaprowadził mnie do Żabki. W pierwszej chwili pomyślałem, że pewnie chce kupić chusteczki albo wodę, natomiast kiedy padło pytanie, czy chcę cappuccino, czy latte (bo w końcu on stawia), to szczena mi opadła. Kawka pyszna, nigdy tam nie wróciłem (no, chyba, że po hot-doga).

5 najbardziej krindżowych randek, na jakich byłem: zaginiony syn Ebenezera Scrooge'a z „Opowieści Wigilijnej”

Przez pół roku (do dziś w to nie wierzę) spotykałem się z chłopakiem, który był najbardziej skąpym człowiekiem, jakiego w życiu poznałem. Miał bzika na punkcie rozliczania się do tego stopnia, że na jego prośbę dzieliśmy np. opłatę za parking (całe 1,50 zł), czy puszkę coli (zawrotne 3 zł). Jakby tego było mało, z pokoju zrobił sobie spiżarnię. Miał gigantyczne zapasy napojów i innych artykułów spożywczych z długim terminem przydatności. Kupował je w promocji, bo inaczej się nie opłacało. Dosłownie pół jego pokoju zajmowały soki, które kupił w kwietniu (akurat likwidowali Tesco pod jego domem) - twierdził, że przetrzyma je do IMPREZY SYLWESTROWEJ… Innym razem, będąc ze mną w popularnym dyskoncie, zobaczył, że jeden ze znanych alkoholi kosztuje kilka złotych taniej niż zwykle, kupił 4 butelki. Stwierdził, że zachowa je na prezent na kolejne dwie imprezy urodzinowe i imieninowe mamy, bo to przecież jej ulubiony trunek. Niedługo później, gdy na jego domówce skończył się alkohol, nie pozwolił niczego otworzyć z jego imponujących zbiorów, tłumacząc, że „to na inne okazje”. Nie, wciąż nie doszliśmy do najlepszego. Po wspólnej imprezie, którą organizowaliśmy u mnie, oddzielił i zabrał dokładnie połowę resztek - zsypał z misek chipsy i spakował dla siebie resztkę cebuli, która została po zrobieniu sałatki. I tak - ta cebula przelała czarę goryczy.

5 najbardziej krindżowych randek, na jakich byłem: Dzwonniku z Notre Dame, ty naprawdę istniejesz

City break w jednej z europejskich stolic - czy może być lepiej? Nie może, ale może być bardziej krindżowo niż się spodziewałem. Po całym dniu intensywnego zwiedzania wszedłem do jednego z barów, by spróbować lokalnych trunków. Wesoły i gotowy, by szaleć, jakby jutra miało nie być, umówiłem się z miejscowym chłopakiem w jego mieszkaniu nieopodal. Zastrzegłem jednak, że muszę najpierw wziąć u niego prysznic, gdyż nie czułem się świeżo po całym dniu zwiedzania w upale. Spotkaliśmy się, a ja w trzy sekundy wskoczyłem pod prysznic. Jakie było moje zdziwienie, gdy spod niego wyszedłem. Zimny prysznic sprawił, że otrzeźwiałem. Mój potencjalny wybranek chyba świetnie znał Photoshopa, bo jak go zobaczyłem, to wprost powiedziałem, że to się jednak nie uda, po czym w popłochu założyłem buty i tyle mnie widział.

5 najbardziej krindżowych randek, na jakich byłem: mężczyzna z przeszłością (a może i po przejściach)

Całkiem niedawno, po dłuższej wymianie wiadomości, umówiłem się z dojrzałym facetem (po trzydziestce) w jego mieszkaniu. Był bardzo uprzejmym i kulturalnym mężczyzną, a nasza rozmowa naprawdę się kleiła. Zresztą, nie tylko rozmowa, bo w pewnym momencie „przeszliśmy do rzeczy”. Romantyczne uniesienia przerwał nam... płacz dziecka dochodzący zza ściany (say whaaaat). Jak się okazało, było to JEGO dziecko, o którego istnieniu, a co dopiero obecności w tym samym mieszkaniu, mnie nie uprzedził. Co więcej, że nie poinformował mnie także, że ma żonę. Co ciekawe, po tym jak cała prawda wyszła na jaw, myślał, że mnie do siebie nie zraził i „coś z tego będzie” - on rozwiedzie się z żoną, a my będziemy żyli długo i szczęśliwie. AHA, OK.

5 najbardziej krindżowych randek, na jakich byłem: wielki przegrany gry w ciszę

Pewnego razu umówiłem się w jednej z knajpek na warszawskim Śródmieściu z pewnym, naprawdę przystojnym brunetem. Błyskotliwy posiadacz pięknego uśmiechu naprawdę dobrze rokował. Ekhm. Wystarczyło, że się odezwał, a cały czar prysł. Mówił głośniej niż jakakolwiek znana mi osoba. Miałem wrażenie, że cała restauracja patrzy tylko na nas, a już na pewno wszyscy słyszą, o czym rozmawiamy. Kiedy w pewnym momencie coś go rozbawiło, zrobiło się tylko gorzej. Koleś śmiał się głośniej niż rozpędzony traktor na polu kukurydzy w Wąsoszu, a zażenowane spojrzenia ludzi aż mnie piekły. Do końca spotkania właściwie modliłem się o to, żeby nie zobaczył nas nikt znajomy. Kiedy dostaliśmy rachunek, czym prędzej zapłaciłem i popędziłem domu, by zaznać trochę błogiej ciszy, której przez ostatnie godziny tak bardzo mi brakowało. Na drugą randkę nie dałem się namówić.