Marcjanna Lelek opowiada nam o miłości, odkrywaniu siebie, pracy i planach zawodowych. Przeczytajcie fragment szczerej rozmowy z aktorką!

Emocje po coming oucie już opadły?

Coming out był dla mnie dość łatwy. Z rodziną i przyjaciółmi rozmawiałam wcześniej. Ujawniałam się stopniowo i w bliskim otoczeniu nie spotkałam się z negatywną reakcją. Zakładałam więc, że nawet jeśli pojawi się negatywna reakcja wśród ludzi z internetu, których przecież nie znam, to mnie ten komentarz nie dotknie. Bo dlaczego miałby mnie dotknąć, skoro mam tak duże wsparcie bliskich?

Czułaś się bezpiecznie?

Jasne, tak jest przecież ze wszystkim. Z twórczością też. Jeśli mam wsparcie najbliższych osób, to niczego się nie boję. Nie boję się tworzyć ani mówić tego, co myślę, bo wiem, że mam solidne plecy, ludzi, którzy stoją za mną i we mnie wierzą.

Zrobiłaś swój publiczny coming out na Instagramie. Domyślam się, że spora część osób, które Cię obserwują w mediach społecznościowych, zna Cię z „M jak miłość”. A zakładam, że ten serial ogląda raczej konserwatywna publiczność...

Pewnie tak. I faktycznie bardzo dużo spośród moich followersów to ludzie, którzy przyszli na mój profil na Instagramie za serialem. Ale bywa też tak, że przychodzą, bo znają mnie z serialu, a potem odchodzą, gdy widzą, że nie publikuję żadnych celebryckich treści. Moje konto to zdjęcia, które robię, podróże i projekty filmowe, w które jestem zaangażowana. Nie każdego fana „M jak miłość” to interesuje. A dla mnie to jest akurat fajne, bo czuję, że mogę wypowiadać się jako ja, pokazać, kim naprawdę jestem, zwłaszcza teraz, gdy mam przerwę od grania w serialu.

Zobacz także:

Zrobiłaś ten coming out nie tylko z myślą o sobie, prawda?

Mnie nie spotyka nic złego w związku z tym, że jestem z kobietą, ale wiem, że są w naszym kraju ludzie, którzy padają ofiarami homofobicznych ataków. Takie coming outy robione przez osoby medialne, rozpoznawalne są naprawdę potrzebne. Czułam odpowiedzialność. Skoro mam wsparcie bliskich i jest mi tak dobrze w życiu, to mogę pomóc komuś, kto takiego wsparcia nie ma. Ale – jak się okazało – sobie też pomogłam, bo ludzie wreszcie mnie zobaczyli. Dla wielu osób przestałam być tylko Natalką z „M jak miłość”. Widzą, że robię też inne rzeczy w życiu.

O tych innych rzeczach za chwilę porozmawiamy, ale jeszcze chciałabym Cię zapytać o ten comingoutowy post. Napisałaś w nim: „W sumie zawsze czułam, że to może mi się przydarzyć”. Co to znaczy?

To znaczy, że zawsze podobały mi się dziewczyny, tylko wcześniej nie spotkałam takiej, w której bym się zakochała. Po prostu. Zastanawiałam się czasem, czy dziewczyna mogłaby wywołać we mnie takie uczucia, jakie wywoływali chłopcy. Miałam taki dzień zeszłego lata – chodziłam po mieście i zastanawiałam się, jak wyglądałoby moje życie, gdybym związała się z dziewczyną. A potem wieczorem dostałam SMS-a od chłopaka, który mi się podobał, poczułam motylki w brzuchu i stwierdziłam, że dziewczyna nigdy nie sprawi, że poczuję motylki. Minęły jakieś trzy miesiące i poznałam taką, która sprawiła.

W kilku publikacjach po coming oucie określono Cię jako osobę biseksualną. Jesteś biseksualna?

Jestem panseksualna. Mogłabym się zakochać w każdym pięknym człowieku, z którym chciałabym być.

Jaka jest historia twojego zakochania się w dziewczynie? Możesz powiedzieć coś więcej?

Poznałyśmy się w szkole. To nie było zakochanie od pierwszego wejrzenia, bo znałyśmy się już rok. Zaczęło się od przyjaźni. Któregoś dnia jechałyśmy do szkoły samochodem, który pożyczyłam od brata. Brat zostawił auto pod drzewem, czyli na pewno domyślasz się, jak wyglądało. Jechałyśmy więc tym totalnie brudnym, obsranym przez ptaki samochodem, a ona podłączyła telefon do radia i śpiewała piosenki – wtedy coś we mnie zadrżało i pomyślałam, że to jest chyba to uczucie.

Filmowa scena! Wspomniałaś szkołę. Może nie wszyscy wiedzą, że chwilowo nie grasz w serialu, bo studiujesz reżyserię.

Zawsze chciałam zajmować się reżyserią. Chociaż gdy byłam małą dziewczynką, mówiłam mamie, że zostanę aktorką, ale będę miała męża reżysera, żeby mnie obsadzał w swoich filmach. Śmieszne. Na szczęście dorosłam i zrozumiałam, że jestem silną, niezależną kobietą i sama mogę zostać reżyserką. Wychowałam się na planie filmowym. Widziałam, że to reżyser mówi, co ma się dziać. Nie chodzi o władzę. Chodzi o realizowanie swoich pomysłów, o prowadzenie ludzi do wspólnego celu. Tylko że nie byłam gotowa na zdawanie na reżyserię zaraz po liceum. Bo co można mieć do powiedzenia w wieku 19 lat? Wolałam zaczekać. W międzyczasie brałam udział w weekendowym kursie reżyserii w Warszawskiej Szkole Filmowej. Tam zaczęłam kręcić swój pierwszy krótkometrażowy film „Ja tu jestem”, który był pokazywany na festiwalu Młodzi i Film w Koszalinie. A na reżyserię w Łodzi dostałam się, mając 25 lat.

Cały wywiad z Marcjanną Lelek możecie przeczytać w czerwcowym numerze GLAMOUR, który trafił do sprzedaży 24 maja. Magazyn możecie kupić online.