Na rozmowę umawiamy się w domu Zosi i Andrzeja, w sobotni ranek. Dzień wcześniej wrócili z Cypru, z pierwszych wakacji we troje. Zosia od razu zastrzega, że jeszcze nie do końca się rozpakowali, stąd w domu panuje małe zamieszanie. Andrzej robi mi kawę, Zosia przygotowuje Nadziejkę do spaceru, na który mała idzie z opiekunką i Wiesią. Całus na drogę i siadamy przy ogromnym stole w jadalni (o nim też będzie w tej rozmowie!). – Jak zwykle, pewnie Zosia będzie cały czas mówić – śmieje się Andrzej. – Wcale nie! – Zosia odbija piłeczkę. I w taki słowny ping-pong będą grali przez kolejną godzinę. Ja rzucam im tylko hasła, a oni mówią. Super się uzupełniają, chwytają swoje żarty w pół słowa, śmieją się tak, że słyszy ich pół osiedla, a za chwilę są turbopoważni. Takiej energii, chemii i zrozumienia nie da się wyćwiczyć ani udawać.

Zosia Zborowska-Wrona: Na początek mam prośbę, by nie było tytułu: „Miłość wszech czasów” albo coś w tym stylu. Ma być prawdziwie, bez „rzygania tęczą”, OK?

Katarzyna Dąbrowska: To zaczynamy. Jak słyszycie „miłość”, co Wam przychodzi na myśl?

Andrzej Wrona: Mam od razu przed oczami rozjaśnioną postać mojej żony (Zośka krztusi się ze śmiechu – przyp. red.). Przez długi czas myślałem, że miłość już mnie nie trafi i że nie umiem „w miłość”. Tak naprawdę zakochałem się w życiu dwa razy. Pierwszy raz w Zosi. Od razu wiedziałem, że to jest coś innego niż do tej pory spotykało mnie w życiu. I drugi raz, jak wziąłem na ręce moją córkę. To jest według mnie miłość i cieszę się, że nie miałem racji.

Zosia: Miłość to najpotężniejsza moc. Ona sprawia, że wszystko ma sens. Teraz moja miłość jest skupiona na naszej rodzinie.

Zawsze wiedzieliście, że chcecie mieć rodzinę?

Zosia: W życiu nie poznałam tak rodzinnej osoby jak Andrzej!

Zobacz także:

Andrzej: Nigdy nie wyobrażałem sobie, że mogę iść przez życie sam albo tylko z partnerką, bez dzieci.

fot. Filip Zwierzchowski dla GLAMOUR

Zosia: On mnie po trzech miesiącach znajomości zapytał, czy chcę mieć dzieci!

Andrzej: Dużo wcześniej, zanim poznałem Zosię, wiedziałem, że już mógłbym mieć dziecko, że jestem na to gotowy. Ale nie spotkałem odpowiedniej osoby. Jasne, dość szybko Zosię spytałem o dzieci, bo to było dla mnie kluczowe, czy nasz związek będzie szedł dalej. Trudno byłoby mi iść przez życie z kimś, kto nie chce mieć dziecka albo przynajmniej nie chce spróbować go mieć. Rzeczywiście jestem rodzinny. Moja rodzina lubi się spotykać przy każdej możliwej okazji, a tych do spotkań jest mnóstwo.

Zosia: Oni wszystko celebrują! Przecież my właśnie po to wymienialiśmy w domu stół na taki, by się wszyscy pomieścili. Ten, przy którym siedzimy, rozkłada się na 3,5 metra. Żeby była jasność – na wigilię i tak trzeba było wypożyczyć drugi, tyle było u nas gości.

Andrzej: Zosia nie zawsze podziela mój entuzjazm dotyczący dużych rodzinnych spotkań.

Zosia: To nie jest kwestia dzielenia entuzjazmu, tylko tego, że moja rodzina nie ma takiej tradycji. Mama nigdy nie lubiła przyjęć. Tata jest bardzo towarzyski, ale trudno go namówić na imprezę. Jak już go namówisz, to wychodzi ostatni i świetnie się bawi. Dla mnie to, jak funkcjonuje rodzina Andrzeja, jest wciąż czymś nowym, ja się tego uczę. Choć przyznaję: to wy macie rację. To, co robicie, jest wspaniałe. Zresztą rodzina Andrzeja to ludzie, na których zawsze możemy liczyć. Ale te wielkie spotkania są dla mnie momentami trudne. Na poziomie logistycznym, a także emocjonalnym. Bo niby jestem ekstrawertyczką i lubię, jak się dzieje, ale bardzo sobie cenię ciszę i spokój. A Andrzej chciałby prowadzić dom otwarty. Na przykład za parę tygodni wyjeżdżamy na półtora miesiąca na Majorkę i okazuje się, że cały czas ktoś u nas będzie.

Andrzej: Nieprawda! Tak by było, gdyby to tylko ode mnie zależało… Jak imprezuję ze znajomymi, to do rana. Jak się spotykamy, to w 30 osób. A Zosia w czasie wigilii zaczyna np. sprzątać…

Zosia: Bo nie lubię, jak jest burdel na stole!

Andrzej: Ale wiesz, jak siedzą goście, a gospodyni zaczyna zbierać talerze…

Zosia: Przecież wiesz, że nie znoszę brudnych talerzy. Nawet w knajpie, jak zjem, to natychmiast odstawiam talerz na bok. Zawsze wyprzedzam kelnera!

fot. Filip Zwierzchowski dla GLAMOUR

Widzę, że etap docierania trwa!

Zosia: Oj, na maksa. Jesteśmy z sobą dopiero cztery lata. Ale dość dużo przeszliśmy już jako rodzina. Szybkie zaręczyny, potem od razu ślub, potem ciąża, poronienie. Potem kolejna ciąża, trudna bardzo, bo była zagrożona. Jak już przestała być zagrożona, to okazało się, że mam czerniaka. Na szczęście został wykryty na wczesnym etapie, więc wystarczyło wycięcie. Potem pojawiła się Nadziejka.

Andrzej: Dziwnie to zabrzmiało wymieniane jednym tchem.

Zosia: Od poznania przeżyliśmy cztery naprawdę intensywne lata. Dużo się działo, mieliśmy wachlarz emocji. À propos tradycji, to uważam, że to jest superpomyślane, że są zaręczyny, potem ślub. To daje ci w związku rodzaj ekscytacji. Nie musi być z wielką pompą, choć Andrzej jest specjalistą od wielkich pomp! Moje przyjaciółki się śmieją, że dorwałam prawdziwego Greya… (Andrzej wybucha śmiechem – przyp. red.). Potem jest moment bycia narzeczoną…

Andrzej: Króciutki był u nas. Następnego dnia po zaręczynach zapytałem: „No dobra, to kiedy chcesz się chajtać?”. I miałem rację, bo gdybyśmy zaczekali, to nastała pandemia i nie mielibyśmy ślubu. Zresztą jak się związek nie rozpadnie na etapie planowania ślubu, to potem już z górki (śmiech). W dwa miesiące zaplanowaliśmy wszystko.

Zosia: We wszystkim mieliśmy takie samo zdanie poza jednym. Zgadnij.

Liczba gości?

Zosia: No jasne! Myślałam, że się zamkniemy w 70, a Andrzej zrobił wstępną listę na 180!

Andrzej: Wyszło na moje!

Zofia Zborowska-Wrona, Andrzej Wrona, Nadzieja i Wiesia są gwiazdami czerwcowego numeru GLAMOUR, który trafił do sprzedaży 24 maja. Całą rozmowę Katarzyny Dąbrowskiej z aktorką oraz siatkarzem możecie przeczytać w magazynie. Możesz go kupić online.